Sprawdź gdzie kupisz Gazetę Polską oraz Gazetę Polską Codziennie Lista miejsc »

Czas obalić szkodliwy rząd

Akcja wrześniowa nie jest buntem związkowym, lecz społecznym – chcemy, by Polacy mieli wpływ na to, co dzieje się w ich kraju. By mogli decydować o swoim losie - mówi Dominik Kolorz, lider śląsko-dąbrowskiej Solidarności, w rozmowie z "Gazetą Po

arch.
arch.
Akcja wrześniowa nie jest buntem związkowym, lecz społecznym – chcemy, by Polacy mieli wpływ na to, co dzieje się w ich kraju. By mogli decydować o swoim losie - mówi Dominik Kolorz, lider śląsko-dąbrowskiej Solidarności, w rozmowie z "Gazetą Polską".

W ostatnim czasie mamy do czynienia z brutalnym atakiem na abp. Henryka Hosera. Największą „troskę” o Kościół wyrażają środowiska antyklerykalne, z Januszem Palikotem i Wandą Nowicką na czele. A „Newsweek” opublikował materiał o tym, że metropolita warszawsko-praski wspierał ludobójstwo w Ruandzie, choć w rzeczywistości w czasie, gdy trwała tam wojna domowa, księdza abp. w Ruandzie nie było. Czym wytłumaczyć tak wściekły atak?
To kolejny przykład manipulacji, w której uczestniczą środowiska lewackie i antyklerykalne. Bardzo niepokojące jest to, że wielu ludzi w tego typu wrzutki wierzy. Świadoma część społeczeństwa powinna zrobić to, co zwolennicy opozycji w stanie wojennym: bojkotować wszystkie te media, które w manipulacjach i kłamstwach uczestniczą.
 
Rozmowę nieprzypadkowo zaczynamy od ataku na arcybiskupa i Kościół. Chrześcijańskie wartości były fundamentem powstania Solidarności. Od legendarnego sierpnia 1980 r. mijają 33 lata. Jednak ówczesne postulaty, również te dotyczące religii i wolności, wydają się być wciąż aktualne...
Oczywiście w pewnym sensie można stwierdzić, że Solidarność wygrała. Mamy niepodległość, Polska stała się demokratycznym państwem. Z drugiej jednak strony wciąż nie są respektowane podstawowe prawa pracownicze. Kościół jest atakowany. Trwa atak na rodzinę, tradycję polską i chrześcijańską. A ludzie wciąż nie mogą czuć się w pełni wolni. Szczególnie pod rządami Donalda Tuska widzimy degradację moralną władzy, coraz większą arogancję rządzących, zagrożenia dla wolności słowa. Najbardziej boli, że niemoralne działania rządu firmują ludzie przed laty związani z opozycją. Zapomnieli o swoich wartościach, odcięli się od korzeni. Czas im je przypomnieć. Solidarność jest, działa i działać będzie. Do zrobienia jest bardzo wiele.
 
Właśnie. Na 11 września szykujecie wielką akcję protestacyjną wymierzoną w rząd Donalda Tuska. Po raz pierwszy od czasów Akcji Wyborczej „Solidarność”, a więc od 12 lat, związek tak mocno angażuje się w politykę. Co skłoniło was do tak radykalnego zaostrzenia kursu?
To nie jest radykalne zaostrzenie kursu. NSZZ „Solidarność” zawsze angażuje się nie tylko w sprawy pracownicze, ale też społeczne i obywatelskie. Nie zamierzamy powielać błędu, jakim było zaangażowanie się związku w AWS oraz w gry i zabawy politycznego establishmentu. Zapowiadana akcja protestacyjna to fragment działań związku, będących reakcją na dramatycznie pogarszającą się sytuację społeczno-gospodarczą w Polsce, spowodowaną nieudolną, antyspołeczną i antyobywatelską polityką Donalda Tuska. Na niewpuszczenie związków zawodowych na debatę o podwyższeniu wieku emerytalnego. Zlekceważenie 2,5 mln podpisów pod wnioskiem o referendum w tej sprawie. Zlekceważenie innych cennych inicjatyw, w tym akcji referendalnej w sprawie posyłania sześciolatków do szkół. Ludzie się organizują, chcą mieć prawo głosu, a rządzący ich olewają. Ten rząd bije wręcz rekordy arogancji.
 
Ale czy protest związkowy może cokolwiek zmienić?
Akcja wrześniowa nie jest tylko buntem związkowym, lecz akcją społeczną, sprzeciwem obywatelskim. Chcemy, by Polacy mieli wpływ na to, co dzieje się w ich kraju. By mogli decydować o swoim losie. Dlatego głównym postulatem jest zwiększenie znaczenia referendum. Jeżeli grupa Polaków zebrałaby odpowiednią liczbę podpisów, referendum musiałoby się odbyć.
 
Tak jest w samorządach.
I prezydenta Elbląga odwołano właśnie w ramach referendum. Teraz grupa mieszkańców Warszawy zbiera podpisy pod wnioskiem o odwołanie prezydent stolicy. Mam nadzieję, że głosowanie się odbędzie, a Hanna Gronkiewicz-Waltz zostanie odwołana.
 
Dlaczego powinna stracić władzę?
Bo Warszawa przez nią rządzona to Polska Tuska w pigułce. Totalna arogancja wobec mieszkańców jest najważniejszą cechą jej rządów. Poza tym, w stolicy mamy też do czynienia z łamaniem praw pracowniczych i niszczeniem lokalnych przedsiębiorców.
 
Niektórzy powiedzą, że to drugie  akurat nie powinno związkowców martwić.

Dlaczego nie? Przecież związki występują w obronie pracowników. A im więcej prężnie działających firm, tym więcej miejsc pracy. Im lepsza sytuacja polskich przedsiębiorstw, tym lepszy los ludzi w nich zatrudnianych. Mówienie, że związki zawodowe są nastawione negatywnie do pracodawców, to mit rozpowszechniany przez media głównego nurtu i wyznawców skrajnego liberalizmu. W rzeczywistości znam wiele przykładów doskonałej współpracy związków zawodowych i pracodawców. Modelowym przykładem jest kopalnia Silesia, gdzie kierownictwo zakładu dba o pracowników, a ci z kolei przedstawiają swoje pomysły na temat funkcjonowania przedsiębiorstwa. Znam wiele budujących przykładów prywatyzacji pracowniczej, gdzie związkowcy tworzą spółki, które przejmują upadający zakład. Niektóre przedsiębiorstwa potem doskonale prosperują. Innym dobrym przykładem prywatyzacji jest prywatyzacja przez giełdę.
 
Prywatyzacja przez giełdę ma miejsce bardzo rzadko. A prywatyzacje pracownicze często się nie udają. Tak było w przypadku LOT, gdzie o taką prywatyzację związkowcy walczą od lat, czy w sprawie polskich stoczni.

W przypadku tak wielkich zakładów często chodzi albo o ulokowanie znajomych i krewnych w radach nadzorczych, albo o sprzedanie przedsiębiorstwa zagranicznemu inwestorowi. Często ze szkodą dla polskiej gospodarki. Zniszczenie stoczni to pokaz krótkowzrocznej polityki rządzących. Dopuszczono do upadku polskich zakładów, a teraz Polska Żegluga Morska kupuje statki za granicą. To absurd. Dlatego sprzeciwiamy się, i to radykalnie, przesadnej promocji obcego kapitału.
 
Polscy ekonomiści po 1989 r. twierdzili, że, po pierwsze, należy prywatyzować, po drugie – przyciągać obcy kapitał.
Oczywiście czasem zdarza się, że zagraniczny inwestor wchodzi na rynek specjalistyczny, na którym Polacy się nie znają, da miejsca pracy, wprowadzi jakiś innowacyjny rodzaj produkcji itd. W Polsce jednak często strategiczne gałęzie gospodarki przejmuje państwowy inwestor z Zachodu. Przykładem jest niemieckie RWE, które przejęło sporą część polskiego rynku energetycznego. Do „skoku” na polską kolej szykuje się Deutsche Bahn. Aktywne na naszym rynku są koncerny rosyjskie. Wiele do życzenia pozostawiają też warunki, na jakich prywatni inwestorzy z Zachodu wchodzą na polski rynek.
 
A konkretnie?
Np. część inwestorów w tzw. specjalnych strefach ekonomicznych. Otrzymują od państwa ulgi podatkowe, preferencyjne warunki, ale w zamian nie traktują polskich pracowników tak, jak traktuje się pracowników w innych krajach UE. Ludzie zatrudniani są tam na umowy śmieciowe, ich sytuacja jest fatalna. Jako pracownicy nie mają żadnych praw, o możliwości założenia związku zawodowego nie wspomnę. Polscy przedsiębiorcy nie mają w strefach takich preferencji jak inwestorzy. Im jest o wiele trudniej. Warto by było, aby polscy pracodawcy i polscy pracownicy uświadomili sobie, że jadą na jednym wózku.
 
Jednak to trochę godzenie wody z ogniem. Przedsiębiorca i pracownik mają rozbieżne interesy. Jeden zawsze będzie uważał, że koszty pracy są zbyt wysokie, drugi żądać będzie lepszych warunków pracy.
To kolejny mit stworzony przez mainstream III RP. Konfederacje pracodawców mówią: trzeba obniżyć koszty pracy. My mówimy: trzeba obniżyć koszty funkcjonowania przedsiębiorstw i prowadzenia działalności bez uderzania w interes pracowników. Ważne jest też samo tzw. otoczenie biznesu. W Rosji koszty pracy są małe, obowiązuje niski podatek liniowy, a biznes obarczony jest sporym ryzykiem. Bezpieczniej jest prowadzić działalność w Szwecji, która liberalna na pewno nie jest. 

Całość wywiadu w tygodniku "Gazeta Polska"
 

 



Źródło: Gazeta Polska

Przemysław Harczuk