Koszulka "RUDA WRONA ORŁA NIE POKONA" TYLKO U NAS! Zamów już TERAZ!

Jan Pietrzak dla Niezalezna.pl: Popieram to, co Polsce pomaga, a walczę z ludźmi, którzy Polsce szkodzą

W rozmowie z naszym portalem znany satyryk Jan Pietrzak wspomina swoje życie i boje toczone z cenzurą już od sześćdziesięciu lat. Mimo tego – dodaje – nie planuje zaprzestać swej służbie Polsce na jej scenach.

This image is a work by Wikipedia and Wikimedia Commons user Jarosław Kruk (Jrkruk).When reusing, please credit me asauthor: Jarosław Roland Kruk / Wikipedia, licence: CC-BY-SA-3.0If you use my image on your website, please send me an email with webp

Obchodzi Pan już osiemdziesiąte piąte urodziny. To poważny jubileusz. Przeżył Pan wiele okresów historycznych. Urodził się Pan przecież jeszcze w II Rzeczypospolitej. Potem była okupacja, czasy PRL, III Rzeczpospolita. A od 2015 roku nowa patriotyczna Polska. Czy w którymś z tych okresów występowało więcej elementów satyrycznych niż w innych?

Życie codziennie - od rana do wieczora - jest i dramatyczne, i śmieszne. To się zdarza niezależnie od ustroju i niezależnie od historii. Po prostu, natura ludzka ma dwie strony psychiczne: tragedię i komedię. I w takim przedziale żyjemy przez całe nasze życie. Natomiast, niezależnie od tej personalnej bio-psychologii, trudno odmienne okresy porównywać.

Oczywiście, najbardziej istotny i ciekawy jest obecny okres, kiedy mamy wolną Polskę. Bo to jest zupełnie nieporównywalne z tym, czym żyliśmy w PRL-u. Czasów przedwojennych oczywiście nie pamiętam. Miałem tylko dwa lata, kiedy wybuchła wojna. Trudno mi porównywać tamte lata z następnymi. Natomiast czas, który już mam w świadomości, to wojna. Straszliwa! I ten czas po wojnie. Potworny! Żyło się w gruzach, w głodzie i nieszczęściu. Było tak jak teraz na Ukrainie. Widzimy te obrazy.

Potem komunizm – może bardziej stabilny niż aktywna wojna – ale ustrój idiotyczny. Niesprzyjający ludziom, niesprzyjający Polakom. Czas dla Polski bardzo trudny. Dopiero w czasie pierwszej „Solidarności”, czyli w ciągu szesnastu miesięcy „Karnawału Solidarności”, poczułem, iż w Polsce coś się zmienia: idziemy w dobrym kierunku z nadzieją, że Polska będzie odpowiadać marzeniom. Nie tylko moim. Milionów ludzi!

A dopiero po 2015 roku, kiedy rządy objęła obecna koalicji, mogę mówić, że - w dużym przybliżeniu - mamy niepodległą, wolną Polskę. Chociaż oczywiście, nie jest ona pozbawiona problemów. Na przykład nie ma lokalu dla mojego kabaretu! Ale główny cel tego państwa – dobro Polaków, jest realizowany. Bo Polska istnieje dla dobra Polaków. A nie dla dobra okupantów, nie dla zaborców.

Więc rzeczywiście, moje życie ma cztery etapy. Każdy miał swój historyczni koloryt. O wszystkim tym pisałem w swoich utworach. Żartowałem w kabaretach. Mogę powiedzieć, że jestem aktywnym uczestnikiem tego polskiego losu.

Wracając do mojego pierwszego pytania: obecnie żywa jest tendencja, żeby na komunistyczną Polską Rzeczpospolitą Ludową (PRL) patrzeć przez pryzmat ówczesnych komedii. A więc, jako na taki śmieszny okres, komediowy…

Jest to absolutnie nieprawdziwe podejście! Rzeczywiście, są różne komedie, które może sugerują, że było wesoło. Tymczasem nie było wesoło! Były straszliwe dramaty. Była ludzka krzywda. Polska była okradana przez ruskich łajdaków! Cała przykrywka socjalistyczna służyła ukryciu kolonialnego wyzysku. Mordowano ludzi! Tylko ktoś w ogóle nie mający pojęcia o sytuacji w Polski może formułować pogląd, że w PRL było wesoło. Powtarzam: nie było wesoło! Ja z kolegami i inne podobne środowiska artystyczne próbowaliśmy koszmar tamtego ustroju trochę rozjaśniać. Rozjaśniać po to, żeby dało się żyć. Ale właśnie dlatego, że mieliśmy świadomość, jak to jest naprawdę.

A kiedy Pan zaczął zdawać sobie sprawę z koszmaru ustroju PRL? Bo kiedyś należał pan nawet do Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej (PZPR)!

Po prostu byłem do niej zapisany. Proszę pamiętać, że od dziecka byłem w wojsku. I przy okazji ukończenia szkoły oficerskiej oraz promocji na oficera wojsko dawało zarówno prawo jazdy, jak i zapisywało do PZPR. Bez mojego udziału: nikt mnie nie pytał o zdanie. Po prostu takie były czasy, a ja nie miałem żadnej świadomości w tej materii.

Dzieciństwo w gruzach i w koszarach urządzili mi Stalin z Hitlerem, a następnie Churchill z Roosveltem. Nie rodzina. Ojciec poszedł na wojnę, jak miałem dwa lata. Ranny w Wrześniu pod Modlinem, jakiś czas siedział w jenieckim obozie, z którego uciekł. W domu już nie mógł się pojawić. Zobaczyłem go dopiero w trumnie, zmasakrowanego przez Niemców, kiedy miałem 5 lat.

Świadomość narodowa, patriotyczna dotarła do mnie intuicyjnie w czasie Powstania Warszawskiego. Bo działał przykład starszych chłopaków z podwórka. Ale tak na poważnie zaczynałem się orientować, gdzie ja żyję i co tu się dzieje naprawdę, dopiero wtedy, kiedy odszedłem z wojska w wielu 21 lat. Wydaję mi się, że dosyć szybko zorientowałem się, że ten cały nieszczęsny socjalizm to jest jakieś kłamstwo i oszustwo. Rzecz potworna! I dałem temu wyraz w wielu swoich utworach.

A czy ktoś Panu pomógł w nabraniu tej świadomości?

Pomagali mądrzy ludzie i mądre książki. Również to środowisko artystyczne, w którym się znalazłem i jakoś funkcjonowałem. A przede wszystkim pomagała ciekawość świata.

W moim przypadku wielką rolę odgrywała też publiczność. W gruncie rzeczy uczyłem się od publiczności. Bo jak kilka razy w tygodniu ma się z nią kontakt, to człowiek orientuje się, co ludzie myślą o tym, co ja mówię; jak reagują; jakie wątki są dla nich istotne, a jakie drugorzędne. Jednym słowem: bliskość z publicznością sprawiała, że lata występów stały się dla mnie latami edukacji, rozwoju wrażliwości społecznej, „łapania” stosunku do tego, co się w Polsce dzieje i za czym się opowiadać.

A już rewolucją była „Solidarność”, kiedy to bunt Polaków przywrócił właściwe proporcje pojęciom „patriotyzm” i „okupacja sowiecka”. Wszystkie te sprawy wyszły na jaw. I każdy, kto miał dobrą wolę. Mógł się wtedy dowiedzieć, jaka jest naprawdę sytuacja w tym nieszczęsnym bloku komunistycznym i jak z nim walczyć. To był najważniejszy okres dojrzewania do pełnej wiedzy o tym, kim Polacy są; do czego zmierzają, o co mają walczyć.

Kolejna sprawa: Pan grał w różnych filmach?

Zdarzyło się. Tak!

Czy występowanie w nich wymagało ze strony Pana jakichś ustępstw, zgody na interwencje cenzury?

To tak nie działa! Najbardziej znana jest moja scena w filmie Chęcińskiego „Kochaj albo rzuć”. Reżyser miał tam w scenariuszu wszystko już poustawiane i zatwierdzone. Mnie nikt nie pytał o zdanie.

A poza tym w „Kochaj albo rzuć” nie było ważnych wątków politycznych. Był to po prostu film obyczajowy. Oczywiście, siła obrazu, talent reżysera i wspaniali aktorzy sprawiły, że ten film miał dużo głębsze przesłanie. Nie tylko powierzchowne,

Moje kontakty z cenzurą były głównie w sprawach kabaretu. Miała ona na moim przedstawieniu służbowy stolik i cenzorzy pilnowali, żebym nie dodawał słów. Albo nie przekręcał lub nie robił złośliwych kalamburów. Walka z cenzurą toczyła się cały czas. Bo moje kabarety dotyczyły aktualnych wydarzeń, bieżącej sytuacji. Cenzura zresztą często nie doganiała tego, o czym ja mówiłem. Nawet nie myślała o tym, o czym mówię. A ja z tego korzystałem. Z tej ich nieświadomości.

A kiedy Pana kabarety stały się naprawdę polityczne? Takie, że zaczęły interesować cenzurę? W jakim okresie? W latach sześćdziesiątych, siedemdziesiątych?

Pod koniec lat sześćdziesiątych, kiedy mnie wyrzucono z Hybryd. Argumentacja była taka, że mój kabaret demoralizuje socjalistyczną młodzież. I to było opisane w gazetach.

Więc już dosyć szybko rozszyfrowano mój stosunek do Polski Ludowej. Bo mnie i kolegów wyrzucono, dlatego że w naszym kabarecie było za dużo żartów i kpin, za dużo złośliwości wobec tamtego ustroju, tamtej epoki, tamtych ludzi: głupich, żałosnych wykonawców woli Kremla. I z tego dosyć szybko zaczęliśmy żartować w kabarecie studenckim „Hybrydy”.

W efekcie staliśmy się zakazani, półlegalni lub nielegalni i graliśmy na obrzeżach życia kulturowego. Bez dotacji. Bez żadnych pomocy. Tylko ciągle gdzieś spychani na margines, żeby nas nie było „za dużo”. Bardzo rzadko bywaliśmy w mediach. Tylko jak zdarzały się jakiekolwiek „odwilże”, czyli okresy pewnej swobody dla artystów, nasz kabaret „wyskakiwał na powierzchnię”. A potem znowu przydeptywali go jacyś urzędnicy i musieliśmy siedzieć w „kącie”.

To trwa do dzisiaj. Do dzisiaj jestem zakazany w mieście Warszawie. Jest w niej dwadzieścia teatrów, trzydzieści domów kultury. W żadnym nie mogę wystąpić! Ponieważ z politycznych powodów jestem skreślony. Nie tylko w Warszawie. Na przykład, też w Gdańsku czy w Poznaniu.

Więc jak chcę zagrać w Poznaniu, to muszę grać w gminie dwadzieścia kilometrów od Poznania. Tam przyjeżdża moja publiczność. Bo w Poznaniu mi nie wolno. Bo rządzą ludzie, którzy po prostu mnie szczerze nienawidzą za moją twórczość, za moje myślenie o Polsce. Więc to nie jest artystyczna cenzura, tylko stricte polityczna. I ona wciąż mnie prześladuje. Do dzisiaj to trwa! Jest to wycinek szerokiej wojny kulturowej w której chodzi o polską tożsamość, o polskie symbole, historię, pomniki…itd. Były czasami lepsze okresy. Coś się nawet wydawało. Ale na ogół są złe okresy. A najbardziej zagadkowe jest to, że w wolnej Polsce, do której sam się przyczyniłem, jest bardzo duży obszar miejsc, w których jestem zakazany.

A gdzie Pan jest mile widziany?

Są środowiska, która mnie zapraszają. Ludzie, którzy myślą podobnie jak ja. Którzy chcą, aby „Polska była Polską”. Dla nich występuję. Widać zresztą, że jest bardzo wyraźny podział środowiskowy. Bo rządzą miastami (chociażby Gdańskiem czy Warszawą) ludzie, którzy chcą, aby Polska była raczej Niemcami. Albo żeby była tak zwaną „Zjednoczoną Europą”. Ale w gruncie rzeczy, za tą sytuacją kryją się Niemcy. I tacy przedstawiciele życia politycznego jak pan Tusk, życzą sobie tego, aby Polacy słuchali Niemców i wykonywali ich dyspozycje, bo rządy niemieckie są „błogosławione”. Tacy renegaci jak Tusk szczerze mnie nienawidzą i kiedy mogą prześladują.

Rozumiem, że poza dużymi miastami pan raczej nie występuje?

Wszędzie występuję. W dużych miastach też! Bo również w nich są środowiska, które mają tyle siły, że raz na rok potrafią zrobić jakiś jeden koncert. Nie będę panu wyliczał miejscowości. Bo występuję w różnych: małych i dużych. Zarówno w wielkich salach, jak w małych. Też w klubach. Mówię po prostu o ogólnych trendach.

Ale tak czy inaczej polityczne problemy do tej pory się nie skończyły. Mimo że ma pan już osiemdziesiąt pięć lat!

Ale mam też bardzo wyraziste poglądy, których nie ukrywam. Którymi się nawet szczycę. I one są „solą w oku” różnym łajdakom szkodzącym Polsce. A moje poglądy są bardzo proste: popieram to, co Polsce pomaga, a walczę z ludźmi, którzy Polsce szkodzą.

Rozumiem, że także na „deskach kabaretu”?

Jak najbardziej! Chociaż kabarety teraz gram rzadko, bo w Warszawie nie mam lokalu. Dlatego w ostatnich latach grałem przedstawienia raczej natury sentymentalnej. Bo były rocznice: setna rocznica odzyskania Niepodległości i kolejne, związane z nią rocznice. Tak że dwa, trzy lata po setnej rocznicy odzyskania Niepodległości, jeszcze te obchody trwały. Więc z kolegami występowaliśmy raczej w poważniejszych programach, związanych właśnie z setną rocznicą odzyskania Niepodległości.

Ale kabaret jeszcze się od czasu do czasu Panu zdarza? Bo jest Pan najbardziej znany właśnie z kabaretu!

Zdarza się, jeżeli mam okazję. Jeśli więc jest ktoś, kto mnie z tej okazji zaprasza. Wtedy naturalnie tak!  W 2018 r. miałem nawet cały żartobliwy program pod tytułem „Niepodległość 100 plus. Sto żartów na stulecie”. Opowiadałem „z głowy” sto żartów na stulecie odzyskania Niepodległości. Więc mam kabaret w repertuarze. To nie jest żaden problem!  Jest nawet cały dział pod tytułem „Tuskalia”.

Problem polega na tym, że moja kabaretowa działalność jest bardzo ograniczona przez złe intencje różnych władz. Zwłaszcza lokalnych. Bo teraz ci oponenci wobec Polski jakoś znaleźli się w samorządach. A oni mnie nie cierpią. Poza tym słuchają Niemców. Dostają od nich instrukcje. I się maskują. A jeszcze parę lat temu dostawali instrukcje też od Rosjan. Instrukcje dotyczące tego, jak nasz kraj ma funkcjonować.

Więc to są ludzie, którzy mnie zwalczają ze wszystkich sił! To jest bardzo trudne, że w obecnej Polsce tak się dzieje. Ale takie są fakty. Nie będę tego przed panem ukrywał.

A jakoś pomagają Panu media publiczne?

Media publiczne pomagają mi o tyle, że pozwalają mi czasami, raz na pięć lat, zrobić koncert. Poprzedni koncert w mediach publicznych, czyli w telewizji, miałem właśnie pięć lat temu. A teraz pierwszy raz od pięciu lat znowu udało mi się zagrać koncert moich utworów. Właśnie z okazji obecnego Jubileuszu.

Występuję też w programach publicystycznych, np. u redaktora Rachonia. Ale publicystyka to jednak nie jest kabaret. Trzeba się tam bardzo pilnować, żeby nie palnąć jakiegoś głupstwa, nie przekroczyć publicystycznych norm. Programy publicystyczne mają przecież trochę inne normy niż kabaret.

W kabarecie to ja sobie używam, ponieważ mogę mówić, co mi „ślina na język przyniesie”. I o to chodzi, bo wolność polega na tym, żeby mówić to, co się chce. Niezależnie od faktu, czy to mówienie jest mądre, czy głupie; takie, czy owakie. Bo wolność polega na tym, że można! Że można! I człowiek wolny chce skorzystać z tej wolności i mówić, co chce. Otóż w Polsce jest bardzo niewiele miejsc, które pozwalają na to, żebym mówił to, co chcę.

W Internecie widziałem uwagi, że Pan – właśnie mówiąc to, co chce – po prostu obraża różnych ludzi. Na przykład byłego prezydenta Komorowskiego albo panią Kopacz. Chyba nie wszyscy rozumieją prawo do wolności tak jak Pan!

Bardzo ubolewam, że są Polacy, którzy godzą się na polityków szkodzących Polsce. Ich trzeba było nie tylko obrażać, ale też ukarać za to, co zrobili Polsce. Przypomnę ich stosunek do tragedii smoleńskiej: te bezczelne kłamstwa, które mówiła pani Kopacz o tym, jak to „ramię w ramię” z rosyjskimi patomorfologami przeglądała ofiary. To wszystko było wierutne kłamstwo. Ludzie, którzy w taki sposób kłamią, a pełnią funkcje publiczne, są szkodnikami i powinni być przez Polaków ukarani. A to, że satyryk się nimi zajmuje, to jest oczywiste! Od czasów Arystofanesa, Moliera, Fredry, biskupa Krasickiego, 

Bo satyra ma taką mniej więcej zasadę, taki sposób postępowania, żeby w „krzywym zwierciadle” pokazywać różne słabości naszego życia publicznego. A do tych słabości należą politycy, których pan wymienił, Wyjątkowo niefortunni! Oni nigdy nie powinni się zajmować rządzeniem Polską. Bo się do tego nie nadają. Są po prostu kompromitacją Polski. Powtarzam: pan Komorowski, który w Święto Flagi zmienił barwy biał –czerwone na różowe i pani Kopacz, która kopała „pół metra w głąb” na lotnisku w Smoleńsku, są kompromitacją. Nie powinni w ogóle mówić o polityce. Powinni „zamknąć się” i w tych trudnych czasach nie odzywać się. Bo znowu zbałamucą ludzi swoimi głupotami.

Chciałbym teraz wrócić do czasów II wojny światowej. Bo teraz mamy obok siebie wojnę. Widzi Pan jakieś podobieństwa obecnych czasów do tamtych? Chyba się Pan nie spodziewał, że dożyjemy wojny w sąsiedztwie?

Raczej się nie spodziewałem. Nie spodziewałem się też tego, że Rosja tak oszaleje, że Rosjanie potrafią tak zdziczeć. Chociaż oni nigdy nie byli normalnym narodem. Raczej dziką hordą. Tacy byli w czasie drugiej wojny i tacy byli jako okupanci Polski przez kilkadziesiąt lat. Ale wydawało się, że jakoś wpisali się w ten współczesny świat i zależy im na poziomie życia, że chcą jakoś się rozwijać, Ale to były mrzonki. Okazało się, że są do tego niezdolni. W związku z tym, robią straszliwą tragedię. Jakieś nieszczęście! To wszystko przypomina mi bardzo wiele z mojego dzieciństwa. Bo ja - dziecko wojny - żyłem w głodzie, nędzy i w gruzach. Takich samych, jakie są w Mariupolu. Więc to wszystko przypomina mi moją tragiczną młodość. Młodość urządzoną przez dwóch bandytów, którzy stali na naszych granicach i postanowili napaść na Polskę. A teraz obserwuję bandytę Putina, który napada na Ukrainę. I to jest rzeczywiście dojmująco przykre wrażenie.

Wydaje się więc, że historia w pewien sposób zatoczyła koło. Bo wojna znowu jest na Ukrainie! Tak samo, jak w czasie II wojny światowej!

Tak, Ale to jest jednak inna wojna. Toczona w innej sprawie przez inne siły. A jej pewne elementy przypominają nam: mnie i mojemu pokoleniu, wojnę, którą myśmy musieli przeżyć. Ale świat jest już inny niż wtedy; problemy też są inne. I dopóki wojna nas bezpośrednio nie dotyczy, to możemy ją jakoś przetrzymać. Ale niewykluczone, że dotrze i do nas. Bo „ruskie świństwo” znowu rozlewa się po świecie.

Rozumiem, że mimo tak trudnej sytuacji, Pan nie spocznie i dalej będzie działał dla Polski. I kabaretowo i poważnie! Możemy naszych czytelników o tym zapewnić?

Naturalnie! A co ja mam lepszego do robienia? To jest moja pasja! Moje prawdziwe życie! Najważniejsze sprawy bezpośrednio dotyczące mojej rodziny. Moich rodaków! Moich przyjaciół! Mojej przeszłości! Historii, dla której mam wielki szacunek! Historii pięknej, walecznej Polski. Tym się zajmuję i zamierzam zajmować, dopóki sił starczy!

A tak na koniec: czy jakoś zaangażował się Pan w pomoc dla Ukraińców?

Naturalnie, że się zaangażowałem! Mieszkają u mnie dwie panie. Uchodźcy mieszkają też u naszych dzieci. Synowie jeździli na granicę ich przywozić… Staramy się ich wspierać.

 



Źródło: niezalezna.pl

Eryk Łażewski