„Atomowy elementarz zaprowadzi cię na cmentarz” darł się przed laty Muniek Staszczyk w jednym z pierwszych kawałków, znanych szerszej publiczności dzięki kultowej składance „Jeszcze młodsza generacja” Tonpressu. Tak, lata 80. były czasem strachu przed atomem, najpierw w jego odsłonie wojennej, później, zwłaszcza po Czarnobylu, również i tej pokojowej, napędzającej elektrownie. Trudno więc specjalnie dziwić się, że Polacy bardzo nieufnie podchodzili do budowanej wówczas elektrowni atomowej w Żarnowcu, powszechnie nazywanej „Żarnobylem”.
W efekcie rząd Mazowieckiego bardzo szybko zakończył bardzo zaawansowaną budowę i temat na lata ucichł. W czasach Platformy temat polskiego atomu powrócił, służąc jednak tylko do rozdania kilku stołków, w tym najbardziej znanego i najdroższego dla Aleksandra Grada.
Rząd Prawa i Sprawiedliwości sprawy ruszył do przodu, jednak tempo, w jakim się to odbywa trudno uznać za zadowalające i wciąż jesteśmy na początku drogi. Tymczasem elektrowni atomowych brakuje tym bardziej, im więcej kosztują nas inne źródła energii. Zachód w ostatnich latach również z atomu zaczął się wycofywać, panika narosła po Czarnobylu, wybuchła w pełni po Fukuszimie. Jakie są jednak jej efekty, widzą Niemcy, którzy zamykają kolejne elektrownie, a w efekcie zostają z największymi w Europie rachunkami za prąd, niedoborami, gdy nie świeci słońce i nie wieje, na koniec zaś narzucają innym „zielone rozwiązania”, na potęgę kupując paliwa tam, gdzie ich prawny terror nie sięga.
Warto się temu przyglądać, gdy mowa o nieuchronnych zmianach miksu energetycznego. U naszych zachodnich sąsiadów mamy do czynienia z patologią, a największymi wrogami środowiska okazują się Zieloni. Wystarczy tylko wspomnieć, że próbowali oni doprowadzić do zmiany prawa, legalizującej, bardzo poza tym utrudnioną, wycinkę lasów pod uprawy roślin do produkcji biopaliw. O drobiazgach, takich jak ponad 300 tysięcy gospodarstw domowych, którym w jednym tylko roku wyłączono prąd za niepłacenie rachunków, nie słychać zbyt wiele. Sam wpadłem na te ciekawe informacje, gdy przypadkiem natrafiłem na zaskakująco ciekawą książkę Urszuli Kuczyńskiej „Atom dla klimatu”, opisującą między innymi manipulacje i szkodliwe działania wciąż chyba dominującej frakcji ekologów. Kuczyńska, wyrzucona z partii Razem za rzekomą „transfobię”, jest bowiem całkiem trzeźwo myślącą ekspertką od kwestii energetycznych i tu też okazuje się być daleka od politycznej poprawności.
Wróćmy jednak do Polski. Na rachunkach za energię widzimy rozróżnienie, za jaką część opłat dopowiadają koszty realne, a za jaką unijna polityka klimatyczna. To bardzo dobrze. Ciekawe jednak, jak wyglądałby taki rachunek, gdyby uwzględnić w nim również koszty antyatomowej histerii końca lat 80., brak Żarnowca i, planowanego jako kolejna inwestycja, Klempicza.
Dziś widać już, że nie ma specjalnie żadnej nowej alternatywy, źródła odnawialne są mocno niepewne, a import to prawie zawsze potencjalna pętla na szyję i zagrożenie dla suwerenności. Oby nie było trzeba już zbyt długo czekać na polski atom, bo czekanie to będzie nas bardzo drogo kosztować.