10 wtop „czystej wody”, czyli rok z nielegalną TVP » Czytaj więcej w GP!

Nowa wielka gra

Jak Państwo pamiętają, tytułowa gra rozgrywała się na wielkich przestrzeniach Azji Wschodniej między rywalizującymi o wpływy w tym regionie dwoma imperiami – rosyjskim i brytyjskim. Już car Paweł I wysłał na Indie kilka pułków, które ponoć maszerowały jeszcze kilka lat po jego śmierci przez rosyjskie bezkresy, potem była walka o Afganistan ciągnąca się aż po XX w. Czy zaskakujące powstanie osi Londyn−Warszawa −Kijów oznacza wznowienie wielkich ambicji politycznych odradzającego się po brexicie Zjednoczonego Królestwa, w którym miejsce Afganistanu zajęła Ukraina?

Wielu polskich komentatorów uważa ten nowy sojusz za egzotyczny, bo jak ujął to Jan Rokita, „przecież w razie rosyjskiej napaści na Ukrainę brytyjskie samoloty nie wyruszą bombardować Moskwy, a Wojsko Polskie nie zaatakuje obwodu kaliningradzkiego”. Dziś – nie, ale widać angielscy stratedzy przewidują tak zmienne koleje tej wojny, że widzą realny interes w umocnieniu więzi wojskowych z Polską i Ukrainą.

Nie tylko Ukraina – rosyjska presja na NATO

Wielka gra dlatego jest wielka, że nie rozgrywa się w jednym teatrze działań i nasi komentatorzy w odróżnieniu od brytyjskich nie poświęcili zbyt wiele uwagi faktowi, że rosyjska flota wojenna ma przeprowadzić manewry w dniach 3−8 lutego w bezpośredniej bliskości Wysp, w odległości zaledwie 240 km od hrabstwa Cork, w południowo-zachodniej części Irlandii, czyli głęboko w obrębie irlandzkiej wyłącznej strefy ekonomicznej. Co prawda jest to zgodne z międzynarodowym prawem morskim, ale budzi niepokój admiralicji, gdyż nie podano liczby ani typów jednostek, które mają wziąć udział w ćwiczeniach, a w dodatku odbywa się to nieopodal punktu wyjściowego wszelakich podwodnych mediów zapewniających łączność z wielkim sojusznikiem za oceanem...

Cytowany już przeze mnie Keir Giles, analityk londyńskiego think tanku Chatham House, powiedział dziennikowi „The Times”, że poprzez manewry u wybrzeży Irlandii Rosja daje do zrozumienia społeczności międzynarodowej, iż ma także inne warianty poza inwazją na Ukrainę, aby wzmacniać swoje żądania wobec NATO i Zachodu. Zwrócił on uwagę, że głównymi kandydatami do tego, by być obiektem rosyjskich prowokacji, są Szwecja i Finlandia, ale Irlandia, podobnie jak one, też nie jest członkiem NATO.

Zasady Moskwy

Zatem według brytyjskich specjalistów polskie powiedzonko „Gdzie Rzym, gdzie Krym” jest niesłuszne, bo w kontekście obecnie przewidywanego wykorzystania tego okupowanego przez Rosję półwyspu do kolejnej inwazji na Ukrainę warto odkurzyć zapomnianą wojnę krymską z 1853 r., którą Anglia i Francja stoczyły w obronie Turcji nader daleko od jej granic, a od swoich jeszcze dalej. A wojna rozpoczęła się od zajęcia przez Mikołaja I mało na pozór znaczących dla polityki europejskiej Mołdawii i Wołoszczyzny, czyli dzisiejszej Rumunii. Pokonanie Turcji oznaczałoby likwidację wpływów brytyjskich i francuskich na Bliskim Wschodzie, stąd egzotyczny franko-angielski sojusz. Wojna – największa od czasów napoleońskich – przyniosła ponad 500 tys. ofiar, większość po stronie rosyjskiej, bo odbywała się na terytorium wroga, Krymie. Też zresztą równie wątpliwego prawnie, jak i dzisiaj, bo od XIII w. półwysep należał do Tatarów najpierw jako Złota Orda potem Chanat Krymski i po prostu został przez Rosję podbity w 1793 r., podobnie jak wkrótce potem Rzeczpospolita.

Ale właściwie po co Rosja w imię imperialnych mrzonek naraża się na nieuniknioną kontrę Zachodu? Wspomniany Keir Giles objaśnia to w swej książce „Zasady Moskwy. Co skłania Rosję do konfrontacji z Zachodem”, rekapitulując: „Nie należy zakładać, że musi istnieć wspólna płaszczyzna współpracy Zachodu z Rosją. Wiele razy wydawało się, że można współpracować nad jakimś problemem, szybko stawało się jasne, że nie tylko rozumienie problemu przez Moskwę, ale także preferowane przez nią rozwiązanie i metody, jakich Moskwa chciałaby użyć, są całkowicie niezgodne z zachodnimi normami, wartościami, a nawet z prawem międzynarodowym. (...) Rosja nigdy nie będzie z Zachodem w relacjach pokojowych. Normalne stosunki z Rosją oznaczają stałe odpieranie wrogich działań Moskwy, tak było zawsze, a narody europejskie powinny już zdać sobie sprawę, że jest to normą”.

Brytyjska polityka balansu

Oznacza to ni mniej ni więcej powrót Brytyjczyków do odwiecznej polityki balansu mocarstw z czasów wojny krymskiej, gdzie po prostu miejsce zdziadziałej Francji zajmie rosnąca w siłę Polska. Dla Anglii przedmiot sporu z Rosją jest zmienny, ale niezmienne są zasady wielkiej gry – posiadanie dobrego sojusznika. Dla nas zaś ważne jest, że po doświadczeniach z Monachium z 1938 r. i Jałty  z 1944 r. Zjednoczone Królestwo zrezygnowało wreszcie z polityki appeasementu, ustępliwości, czyli w istocie uległości zarówno wobec totalitaryzmu niemieckiego, jak i rosyjskiego.

Francja, mimo masowego sukcesu książki Michela Houellebecqa tak właśnie zatytułowanej – „Uległość” (u niego – wobec inwazji islamu, którą datował na… 2022 rok!), nadal pozostaje zauroczona brutalną siłą moskiewskiego gwałciciela (syndrom sztokholmski?), więc z partnera w wojnie krymskiej została zdegradowana do roli mało znaczącego w Europie państwa. Tę zmianę priorytetów Brytanii po wyrwaniu się z więzów UE pokazało dobitnie wspólne z USA wykolegowanie Francji z wielomiliardowego kontraktu z Australią na łodzie podwodne, który z podszeptu Amerykanów przechwycili Anglicy.

Powtórzmy raz jeszcze twierdzenie Gilesa: „Rosja nigdy nie będzie z Zachodem w relacjach pokojowych. normalne stosunki z Rosją oznaczają stałe odpieranie wrogich działań Moskwy, tak było zawsze...”.

Międzymorze sojuszem polityczno-militarnym

Ile krajów europejskich, a choćby jakaś część ich społeczeństw zdaje sobie z tego sprawę? Madryckie spotkanie europejskich partii konserwatywno-prawicowych, jak Polska i Węgry opozycyjnych, pokazało, że niewiele. Intensywna praca PiS i hiszpańskiego Vox przynajmniej skłoniła pozostałych do przemyślenia tego pytania, podczas gdy rządy ich państw szykowały Europie kolejną „uległość” wobec rosyjskiego dyktatu. Tym bardziej trzeba docenić Brytyjczyków, którzy podejmują na nowo wielką grę, w czasie gdy, by uzasadnić bezczynność Europy wobec Rosji Putina, Netflix wypuszcza film apoteozujący Monachium ze znakomitym Jeremym Ironsem jako skutecznie walczącym o pokój brytyjskim premierem Chamberlainem.
Tym bardziej że wbrew szyderczym opiniom polskich „znawców” nie jest to jakaś utopijna idea, a włączenie się do już istniejących struktur. MSZ Ukrainy właśnie ogłosiło, że to nie Brytyjczycy zaproponowali nową oś, lecz że to odpowiedź na inicjatywę ukraińską z końca ubiegłego roku, która stanowi element jej ofensywy dyplomatycznej w poszukiwaniu sojuszników, a więc poszerzaniu spectrum przy jednoczesnym zacieśnianiu już nawiązanych więzi, m.in. ukraińsko-polsko-litewskich (Trójkąt Lubelski), „kwadrygi” – Ukraina, Rumunia, Turcja, Gruzja, czy bliższe kontakty z całą dziewiątką bukareszteńską – to członkowie NATO i naszego Trójmorza jednocześnie.

Spełnia się zatem moje „proroctwo”, że Międzymorze ożywi się naprawdę dopiero wtedy, gdy ze wspólnoty gospodarczej stanie się sojuszem polityczno-militarnym, co właśnie odbywa się na naszych oczach. Włączenie się do tego Wielkiej Brytanii, jakby USA per procura, niewątpliwie zwiększa siłę tego dotychczas „sojuszu słabych”. I jeśli choć jeden brytyjski kuter rybacki wyjdzie z manewrów floty rosyjskiej w pobliżu Wysp z porwaną siecią, to nie zdziwię się, gdy nastąpi sojuszniczy desant na Krym i wspólne wymazanie z mapy obwodu kaliningradzkiego.

Pod koniec przegranej wojny krymskiej w 1855 r. zmarł car Mikołaj I, według niektórych źródeł załamany klęską popełnił samobójstwo. Nawet jeśli się okaże, że Putin przeliczył się tak samo jak on, wielka gra będzie toczyła się nadal, do czasu, gdy Rosja stanie się normalnym krajem.
A czy jest to w ogóle możliwe – o tym następnym razem!

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

#Gazeta Polska Codziennie

Jerzy Lubach