Zdarzało mi się pisać o nadużywaniu i niestosowności pewnych porównań. Te są jednak zawsze nośne i atrakcyjne, więc pewnie jeszcze nieraz będę mógł porzucać sobie tym felietonowym grochem o medialną ścianę. Weźmy taką Koreę Północną. Gdy używamy jej jako punktu odniesienia, pisząc o propagandzie, zwłaszcza tej pozytywnej, służalczej wobec władzy, instytucji czy rządów, może być to jeszcze traktowane jako ostrzeżenie, mocne, lecz czasami uprawnione. Tak jak wtedy, gdy uciekinierka z kraju Kima, Park Yeon-mi, znajduje niebezpiecznie znajome elementy w agendzie amerykańskich uczelni. Jednak gdy ktoś zaczyna pisać o represjach „jak w Korei Północnej”, nie wie, o czym pisze, i pozostaje życzyć mu, żeby się nie dowiedział. Lubimy też porównania z bliższego nam Wschodu, dopatrując się w polityce krajowej naśladowania Rosji czy Białorusi. To drugie w czasach poprzedniej ekipy nie było takie zupełnie nieracjonalne, gdy nagle widzieliśmy bezwolny wobec Moskwy rząd, surowo ścigający swoich krytyków, tych ze stadionów, redakcji czy portali blogerskich. Dziś krytycy władzy żadnych porównań sobie nie żałują, mamy więc Rosję, Koreę i Białoruś jako figury retoryczne. Mamy też jednak porównania krajowe. Gdy wybucha afera, bo oto do świata mordobicia przed kamerami wkracza niedawny mafioso „Słowik”, co budzi słuszne oburzenie. Wymuszenia, pobicia, gwałty na oczach dzieci i współmałżonków, wreszcie przekupstwo w celu ułaskawienia – lista mocno skrócona, a powszechnie znana. „Czym Słowik różni się od Morawieckiego?” – pyta Zbigniew Hołdys i tylko nieliczni fani tym razem nie klaszczą. Michał Wypij, niedawny koalicjant, w materiałach wyborczych zawsze pod sztandarem Prawa i Sprawiedliwości, pisze o ubeckich metodach obecnej władzy, choć zapewne wie, co faktycznie działo się na UB. Wie też, że teraz się to nie dzieje i stąd ta odwaga.
Odwaga jest, poklask jest, tylko wstydu nie ma.