W sobotę odbył się kongres zjednoczeniowy środowisk lewicowych. Jako Nowa Lewica występować będą wspólnie Wiosna i SLD, które nieformalnie pod nowym szyldem funkcjonowały już od wielu miesięcy. W tym zamieszaniu z nazewnictwem obu ugrupowań można było się całkowicie pogubić. Wiosna oficjalnie zakończyła działalność już jakiś czas temu, SLD zaś funkcjonował w swoistym zawieszeniu i tylko partia Razem, która pozostając w klubie Lewicy, nie weszła do nowego ugrupowania, cały czas jest partią Razem – więc funkcjonuje osobno. To samo pogubienie obecne jest jednak również w o wiele większych, fundamentalnych wręcz sprawach.
Kongres przeszedł trochę bez echa. Być może spora część Polaków nie zorientowała się nawet, że doszło do zjednoczenia obu partii, lub odwrotnie – zdziwiła się, że stało się to dopiero teraz. Wiosna i SLD startowały wspólnie do parlamentu i już wtedy połączenie było kwestią czasu. Jak się zdawało, bardzo nieodległego. Plany pokrzyżowały czynniki zewnętrzne. Lewicowcy, jak i inne siły opozycji, walczyli o „wolne sądy”, wywalczyli więc tyle, że na zgodę na zmianę nazwy swoje musieli poczekać. Od ogłoszenia planów do decyzji sądu, dzięki której SLD stał się Nową Lewicą, upłynął rok. W wyniku umowy do nowej partii przystąpić miała Wiosna, co skutkować miało też odpowiednim podziałem władzy, opartym na specyficznym duumwiracie, w którym dublowani są przedstawiciele obu ugrupowań.
Tymczasem sporo się zmieniło, mieliśmy pandemię i wybory prezydenckie. Pandemia stała się powodem przełożenia wielu imprez, również tych wymaganych przez statuty partii politycznych, a według wewnętrznej opozycji wytrychem uzasadniającym pozastatutowe przedłużanie kadencji władz. Wszyscy pamiętamy, że od takich zarzutów rozpoczęły się największe problemy Porozumienia Jarosława Gowina, zakończone rozpadem partii na trzy grupy (Bielana, Gowina i Ociepy) i odejściem wicepremiera z rządu. Jednak SLD o mały włos nie znalazł się w sytuacji bardzo podobnej, gdyż mandat Włodzimierza Czarzastego do sprawowania władzy w partii zakwestionował, używając niemal tych samych argumentów co Bielan, Leszek Miller.
Byłemu szefowi SLD dało to niewiele, podobnie jak niczego właściwie nie przyniósł partyjnym buntownikom całkiem niedawny i dość spektakularny konflikt, jaki miał miejsce w lipcu tego roku. Czarzasty zawiesił wówczas grupę związaną z posłem Tomaszem Trelą, który wcześniej przedstawiał przewodniczącego jako cichego wspólnika PiS, a cała operacja zjednoczenia stanąć miała pod znakiem zapytania.
Później stopniowo strony wycofały się z radykalnej, toczonej publicznie polemiki, wreszcie doszło do zjednoczeniowej imprezy, lecz nawet ona przyniosła niewielki skandal. Oto bowiem tuż przed zjazdem jego legalność zakwestionowała Joanna Senyszyn, Czarzastego nazywając uzurpatorem. – Przewodniczący SLD, który zmienił nazwę na Nową Lewicę, wyeliminował wszystkich swoich ewentualnych konkurentów. Mnie też, prawdopodobnie po zawieszeniu Treli i Rozenka, jako potencjalną konkurentkę, postanowił nie dopuścić już nawet nie tylko do kandydowania i zabierania głosu, ale całkowicie wykreślić z partii, przynajmniej na czas trwania kongresu – mówiła już po imprezie Senyszyn, zwracając równocześnie uwagę na to, że choć SLD jest ponad dwadzieścia razy liczebniejszy od Wiosny, na zjeździe obie partie dysponowały taką samą liczbą głosów.
Senyszyn nie mówi tego wprost, lecz nazywając cały zjazd wrogim przejęciem Lewicy dokonanym przez Czarzastego, sugeruje, że tak silne dowartościowanie słabszego partnera miało pomóc w uzyskaniu jego wsparcia w tej operacji.
W tym miejscu trzeba wrócić do zasygnalizowanej już drugiej kwestii, która mocno zmieniła sytuację w trakcie procesu łączenia się partii, czyli wyborów prezydenckich. Te bowiem bardzo boleśnie zweryfikowały wielkie nadzieje pokładane przez niektórych w Robercie Biedroniu i wpłynęły na tak poważne osłabienie środowiska Wiosny w realnej grze politycznej.
W tym miejscu zakończę próbę wgryzienia się w szalenie poplątaną historię frakcyjnych sporów towarzyszących lewicy od wyborów, by skupić się na innych różnicach między jej skrzydłami i odłamami.
Włodzimierz Czarzasty – jako gracz zbyt mocny i zbyt samodzielny – od zawsze miał tendencję do konfliktowania się z kolejnymi liderami SLD. Millerowi i reszcie partyjnej góry naraził się już w czasie afery Rywina, gdy to jego aktywność, związana z pracą w KRRiT z jednej strony, a słynnym Stowarzyszeniem Ordynacja z drugiej, pogrążyły partię wizerunkowo i spektakularnie. Czarzasty pozostawał w złych stosunkach z kolejnym liderem SLD Wojciechem Olejniczakiem, a lepsze relacje z Grzegorzem Napieralskim skończyły się, gdy polityk nie dostał miejsca na liście wyborczej. Potem z Sejmu wypadł cały SLD, a Czarzasty czekał na swój czas, liderując mazowieckiemu SLD, i doczekał się, najpierw obejmując władzę nad partią, a potem wprowadzając ją na powrót do parlamentu, już w ramach szerokiej koalicji z Razem i Wiosną.
Spór Czarzastego z Millerem wydaje się symbolem całego rozdarcia lewicy. Miller to symbol zblatowania elit III RP, żyjący w symbiozie z Platformą i występujący na wiecach Tuska. Czarzasty, choć poszedł ze Schetyną w wyborach do Parlamentu Europejskiego, potrafił postawić się elitom dawnej Unii Wolności, bezczelnie i z pozycji twardej postkomuny, jak wtedy, gdy wyśmiał Frasyniuka, mówiącego o „obaleniu komuny” pod koniec lat 80.
Równocześnie Czarzasty potrafi stawiać na autonomiczność lewej strony sceny politycznej, wspierać PiS w części działań prospołecznych i zezwalać na krytykę tej partii nie z dominującej dotychczas liberalnej pozycji, lecz z punktu widzenia radykalnej lewicy, co wykorzystuje często Adrian Zandberg. Razem nie ma w nowym zjednoczeniu, lecz pozostaje w klubie. Współpracę tego środowiska z Platformą trudno sobie wyobrazić, niechęć polityków i elektoratów jest tu obopólna. Platformersi widzą Razem w roli współtowarzyszy PiS w budowaniu nowego socjalizmu, „razemki” w Platformie tylko trochę bardziej cywilizowaną wersję i przyszłego koalicjanta Konfederacji.
W tej konfiguracji przeznaczenie lewicy roli kolejnej przystawki Platformy, który to scenariusz zapewne pasowałby Millerowi, Treli, może też niektórym politykom Wiosny, nie wchodzi w grę, przeciw będą bowiem politycy Razem, a już w samej Nowej Lewicy Czarzasty i kilkoro innych polityków. Zjazd tego sporu nie zamknął, co więcej, to, że medialnie przykryły go i konwencja PiS, i demonstracja Donalda Tuska, zapewne pogłębi tylko dylemat, jak zachowywać się wobec obu głównych sił polskiej polityki.
Lewica napotyka tu zresztą na szerszy niż tylko dotyczący szyldów partyjnych konkurencji problem, mianowicie, jakie przyjąć stanowisko wobec liberalizmu. Niedawne badania pokazują wzrost postaw lewicowych w społeczeństwie, zwłaszcza wśród młodzieży, jednak w większości przypadków chodzi tu wyłącznie o kwestie obyczajowe. „Lewicowcy” okazują się szalenie krytyczni wobec podwyżek podatków i świadczeń socjalnych, a więc klasycznie lewicowych postulatów. To wskazuje jednak, że wielu z tych wyborców może porzucić lewicę niemal w każdej chwili.
Z drugiej strony radykalnie lewicowy, lewacki wręcz, bardzo młody elektorat, ekspansywny w sieci i najczęściej sympatyzujący z Razem, a PO uważający na ogół za większe, a nie mniejsze zło od PiS, może nie wystarczyć, by utrzymać się w parlamencie.
Przed Czarzastym oraz jego sojusznikami z partii i klubu niełatwe zadanie wymyślenia na nowo lewicowej tożsamości nie tyle dla siebie, ile dla swoich potencjalnych wyborców.