Koszulka "RUDA WRONA ORŁA NIE POKONA" TYLKO U NAS! Zamów już TERAZ!

Adam Ferency w teatrze Kaczyńskiego

Znany aktor krytykujący PiS to nie jest, przepraszam Państwa bardzo, żaden news. W ogóle jakikolwiek człowiek kultury (w sumie chyba „człowiek kultury” wypadałoby napisać kursywą) krytykujący PiS, to nie jest żaden news.

Ktoś z tego środowiska ujawniający sympatie polityczne po tej stronie sceny, byłby zapewne jakimś wydarzeniem, ale jego gwiazda zgasłaby zapewne szybciej, niż informacje o tym zeszłyby z głównym stron portali. Środowisko jest bowiem mocno hermetyczne. Wystarczy przypomnieć sobie losy Mariusza Bulskiego, aktora, który jako uczestnik wydarzeń pojawiał się w 2020 roku na Krakowskim Przedmieściu, wystąpił też w filmie dokumentalnym Ewy Stankiewicz „Solidarni 2010” i tak właśnie jego kariera aktorska się zakończyła.
A sama Stankiewicz, choć znakomicie odnalazła się w dokumentalnej niszy, już ze swoim ostatnim filmem fabularnym, „Nie opuszczaj mnie” którego premiera zbiegła się z posmoleńskimi wydarzeniami, miała same kłopoty. Odcięli się aktorzy, wypiął się dystrybutor i tytuł właściwie przepadł, choć obsadę miał całkiem gwiazdorską.

Idźmy dalej – o perypetiach i nagonce na film Antoniego Krauze „Smoleńsk” można by napisać całą książkę. Niechęć PISF, demonstracyjne odrzucenia ról przez aktorów (pamiętają Państwo na pewno deklarację Mariana Opani), potem skoordynowana i trwająca właściwie do dziś akcja wystawiania filmowi jak najniższych ocen, tak, by stał się najostrzej sklasyfikowanym dziełem i w Polsce, i na świecie. Akcje skuteczną, choć może to i dobra reklama, jeśli ktoś nieobeznany z polskim kontekstem politycznym sięgnie po ostatnie dzieło nieżyjącego już Krauzego, jako po „najgorszy film świata”, zapewne zdziwi się, widząc rzecz w najgorszym razie przeciętną, na pewno jednak nie zasługująca na tak fatalne recenzje.

Smoleńsk uruchomił najgorsze instynkty również wśród artystów, pamiętamy wszyscy Annę Muchę w towarzystwie znanego sutenera na Krakowskim Przedmieściu, pamiętamy żarty młodego Stuhra i rechot „elitarnej” widowni. Potem zmiana ulubionego tematu, hejt na beneficjentów 500+, szaleństwa Krzysztofa Pieczyńskiego czy Krystyny Jandy, ostatnio wierszyki Mateusza Damięckiego.

Dlatego też fakt, że Adam Ferency coś tam o Kaczyńskim powiedział na spotkaniu, nikogo by pewnie nawet nie obeszło, gdy jeszcze do tego ten niewątpliwie znakomity aktor ze swoimi fanami nie spotkał się kompletnie narąbany. „Co powinien dawać nam teatr?” – pyta prowadząca. „Chodzi o to, by nie głosować na Kaczyńskiego” – odpowiada Ferency, chyba już zupełnie we własnym świecie.

„W życiu do teatru nie pójdę” – chciałoby się zacytować „Misia”, jednak do Barei prowadzi jeszcze inny trop. Moją ulubioną rolą aktora był tępy milicjant Borkowski, przewijający się przez odcinki „Zmienników”. Jego odpowiednicy z prawdziwego świata dziś zapewne wylewają swe frustracje z powodu zmniejszonych emerytur, może więc Ferency podświadomie ujmuje się po prostu za swoim filmowym bohaterem.

 



Źródło: niezalezna.pl

Krzysztof Karnkowski