Koszulka "RUDA WRONA ORŁA NIE POKONA" TYLKO U NAS! Zamów już TERAZ!

Campus trzecia kadencja

Campus Polska Przyszłości to impreza, którą Rafał Trzaskowski ogłosił kilka miesięcy temu i, co wypada zauważyć, jest to pierwsza inicjatywa polityka od wyborów prezydenckich, która dochodzi do skutku. Wcześniej nie doczekaliśmy się ani wielkiego ruchu społecznego, absorbującego energię, uwolnioną podczas kampanii wyborczej, ani związku zawodowego, który miał zauważyć problemy pracowników, których rzadko kiedy objąć może tradycyjna związkowa działalność. Zawsze dotąd kończyło się nawet nie w pół, a w ćwierć drogi, teraz jednak udało się wyjść poza zapowiedzi i zorganizować spotkanie z udziałem młodzieży. Olsztyńska impreza potrwa jeszcze kilka dni, jednak zobaczyliśmy i usłyszeliśmy już wystarczająco wiele, by zacząć się zastanawiać, co CPP mówi nam o gospodarzu, kondycji PO i polskiej polityce.

Już po kilku godzinach wydarzenia pojawiły się wśród konserwatywnych komentatorów głosy, że niezależnie od wymowy merytorycznej, spotkanie pokazuje pewien zmysł przy-ciągania, którego nie widać po drugiej stronie sceny politycznej. Publicyści zobaczyli w Campusie chęć rozmowy z młodzieżą i przy okazji zajęcia jej kilkoma ciekawymi wydarzeniami towarzyszącymi, słowem: dostrzegli sprawną i procentująca w przyszłości operację wizerunkową. Jest w tych opiniach ziarno prawdy – po kilku latach rządzenia prawicy trudniej jest wygenerować ferment intelektualny, wzmocniony jeszcze atrakcjami nieodwołującymi się wprost do głównych wątków potencjalnej imprezy, to zresztą nigdy nie było jej domeną.

Akademia ku czci… starszego pokolenia

Plusem dla Trzaskowskiego jest to, że zaproponował uczestnikom kilka dodatkowych imprez, nie idąc przy tym na rympał – można przecież wyobrazić sobie, że zamiast co-dziennych aktywności sportowych, kilku koncertów i przedstawień, jakie pojawiły się w programie, pokazano by młodzieży „Klątwę” i „Golgota Picnic”. Tak się jednak nie stało. Tyle tylko, że plusy na tym się właściwie kończą. Reszta imprezy sprawia wrażenie akademii ku czci i „spotkań z ciekawymi ludźmi” w lekko zrewitalizowanej formule.

Trudno dostrzec tu nową jakość. Rafał Ziemkiewicz mówi o „kampusie dla paprotek” („paprotkami” nazywano kilkanaście lat temu ambitnych działaczy partyjnych młodzieżówek, stanowiących tło dla starych wyjadaczy) i wydaje się to trafnym podsumowaniem roli młodzieży. Ta bowiem, choć ma prawo zadawania pytań z sali, przede wszystkim ma słuchać starszych (Trzaskowski, Nitras) i dużo starszych (Boni, Grodzki i przede wszystkim Tusk). Oczywiście nie brak wydarzeń z udziałem trochę młodszych lub mniej zgranych aktywistów (Jachira, Lempart), jednak już teraz widać, że ton całego Campusu narzuca obecność liberałów starszego pokolenia, takich jak Leszek Balcerowicz, co całą ideę czyni niewiarygodną dla jeszcze nieprzekonanych, zwłaszcza środowisk sytuujących się bardziej na lewo od Donalda Tuska. Jeszcze nie tak dawno wydawało się, że to właśnie w tym kierunku Platformę poprowadzić może główny organizator Campusu, jednak dzieje się zupełnie inaczej.

Debata zmęczonych wodzów

Jednak nie tylko młodzi obecni na spotkaniach słuchają, co mówią zaproszeni mówcy, i tu dopiero zaczynają się prawdziwe kłopoty. Mocnym wejściem CPP miała być debata Donalda Tuska z Rafałem Trzaskowskim. Nie było to jednak wydarzenie emocjonujące z powodu koncepcji programowych czy innego spojrzenia mówców na Polskę – głębszych różnic między tymi politykami próżno szukać.

Zamiast nich dostaliśmy trochę uprzejmości i pochwał, trochę niegroźnych złośliwości i poczucie, że wbrew przekonaniu, z jakim Donald Tusk wracać musiał do Polski, kwestia przywództwa w Platformie pozostaje otwarta. Piątkowa rozmowa na pewno nie była bowiem ostatecznym i definitywnym odesłaniem prezydenta Warszawy do politycznej poczekalni, gdzie miałby czekać na swoją kolej, gdy starszy i bardziej doświadczony, opromieniony europejskim blaskiem Tusk będzie rozdawać karty i meblować politykę. Pod tym względem coraz częściej widać, że powrót nie był dla lidera PO do końca udany. Sondażowy skok Platformy został już zatrzymany, Szymon Hołownia planuje dalszą walkę o swoje miejsce w partyjnych układankach, a Lewica i PSL też nie garną się, przynajmniej na razie, do roli przystawek.

Przywództwo całej opozycji wyraźnie się więc oddala, a w Platformie pojawia się delikatne na razie rozczarowanie, gdy polityczny blitzkrieg coraz wyraźniej okazuje się ko-lejną jałową i nużącą operacją kierowaną przez zmęczonych wodzów.

Likwidator Grodzki i duńskie niedopowiedzenie

Debata, czy raczej rozmowa, lidera powracającego z liderem aspirującym była tylko początkiem imprezy, na której usłyszeliśmy wiele innych, dużo bardziej interesujących rzeczy. Honor oddania pierwszej serii wizerunkowych strzałów w kolano przypadł trzeciej osobie w państwie, a więc marszałkowi senatu Tomaszowi Grodzkiemu. Grodzki przywołał rozwiązania z Danii, gdzie kilkanaście lat temu prawica zlikwidowała dużą liczbę szpitali, i stwierdził, że podobne rozwiązanie dobrze przysłużyłoby się również Polsce. Jest to powrót do pomysłów Bartosza Arłukowicza, a zarazem polityki zwijania państwa lokalnego, którą znamy już z dwóch kadencji rządów PO i która przyczyniła się do popularności PiS w małych i średnich ośrodkach.

Co ciekawe, słowa Grodzkiego od razu zweryfikował… Adrian Zandberg, który napisał to, czego marszałek już nie powiedział, a mianowicie, że duńska reforma nie przyniosła wcale jednoznacznie pozytywnych skutków, a obecny rząd do władzy doszedł m.in. pod hasłem odwrócenia jej założeń i przywrócenia lokalnych szpitali. Można się spodziewać, że słowa marszałka powrócą jak bumerang w kampanii wyborczej, tym bardziej że jako pierwsze czekają nas przecież wybory samorządowe.

Kłopotliwy pilarz Nitras i inne smaczki

Jeszcze dalej niż Grodzki poszedł występujący z nim w parze Sławomir Nitras. Polityk mocno zapędził się, gdy przyszło do kwestii obecności katolików w życiu publicznym. Na początku stwierdził, że nadchodzą czasy, w których katolicy przestaną być w Polsce większością. Gdyby na tym poprzestał, nic by się zapewne nie stało, ponieważ jest to perspektywa niepokojąca, lecz realna. Nitras jednak mówił dalej: „Dobrze, żeby stało się to, mówiąc uczciwie, w sposób niegwałtowny, w sposób racjonalny, a nie na zasadzie pewnej zemsty. Na zasadzie, że jest to uczciwa kara za to, co się stało. Znaczy – musimy was opiłować z pewnych przywilejów. Bo jeżeli nie, to znowu podniesiecie głowę”. Słowa te brzmią groźnie, nieodległe są od retoryki nazistowskiej i budzą sprzeciw nawet wśród niektórych kolegów posła.

Ten jednak przepraszać nie zamierza, zresztą, co komu po wymuszonych przeprosinach. Ważniejsze, że mogliśmy zobaczyć, jak przekaz Palikota wybija w samym centrum „Polski Przyszłości”, pokazując nam, jaka ma być to przyszłość. Gdyby jednak i słów Nitrasa było dla kogoś za mało, z pomocą przychodzi Elżbieta Bieńkowska, mówiąca o potrzebie zablokowania unijnych środków dla Polski.

Dostaliśmy więc dużą porcję kłopotliwych dla Platformy zapowiedzi, a impreza nie dzieje się przecież w próżni, w tle mając choćby kryzys na granicy i kompromitujące za-chowania kojarzonych przecież z opozycją aktywistów. Na sondaże przełoży się (już się przekłada) jedno i drugie. Kamil Bortniczuk ze Zjednoczonej Prawicy skomentował na Twitterze, że kolejny Campus zamiast niemieckich fundacji powinno sponsorować jego środowisko polityczne, ponieważ to ono najwięcej zyskuje dzięki wypowiedziom gości Trzaskowskiego.

I to chyba najlepsza puenta tego, co już wydarzyło się na wyjazdowej imprezie prezydenta Warszawy. A przecież przed nami jeszcze trzy dni, podczas których paść może jeszcze wiele, wiele słów.
 

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie,

#Gazeta Polska Codziennie

Krzysztof Karnkowski