- To, co w tej chwili robi Białoruś, zasługuje na największe potępienie, bo uchodźcy są wręcz wypychani na Polskę. Łukaszenko i Putin wykorzystują ich jako broń w wojnie hybrydowej – stwierdza w rozmowie z Niezalezna.pl generał Roman Polko, były dowódca oddziału specjalnego GROM. Ekspert dodaje, że wspomniana broń działa: posłowie opozycji i niektórzy prawnicy chcą - wbrew rządowi – wpuszczenia do Polski emigrantów koczujących na granicy polsko–białoruskiej.
Eryk Łażewski: Na naszej granicy z Białorusią koczuje grupa przybyszów z krajów islamskich. Czy według Pana, stanowią oni jakieś zagrożenie dla bezpieczeństwa naszego państwa, dla bezpieczeństwa Polaków?
Gen. Roman Polko: Przede wszystkim, trzeba zapytać, skąd oni się tam wzięli. I niestety, ale Łukaszenko, a tak naprawdę to chyba Władimir Putin, wykorzystuje emigrantów jako broń w wojnie hybrydowej. A wojna hybrydowa charakteryzuje się tym, że są w niej stosowane różne niekonwencjonalne środki. Przykładem, „zielone ludziki” z Krymu.
To, co w tej chwili robi Białoruś, zasługuje na największe potępienie, bo uchodźcy są wręcz wypychani. Najpierw na Litwę. Teraz również do Polski. Jest to zagrożenie. Nie można go w żaden sposób lekceważyć, a z pewnością nie można dopuścić do tego, żeby na nasze terytorium w niekontrolowany sposób wchodził każdy, kto chce. Stąd też trzeba reagować. Oczywiście ta reakcja to temat trudny, bo humanitarny itd. Ale reakcja po prostu musi być.
Jakie konkretne zagrożenia stwarzają uchodźcy?
Pierwsza rzecz: nie wiemy, kto chce wejść na nasze terytorium. W tej chwili, to jest niewielka grupa. Niektórzy starają się ją bagatelizować. Ale wiadomo, że jeżeli nastąpi wyłom, to tych grup będzie coraz więcej. Wystarczy popatrzeć na Francję, czy na Belgię, gdzie ten niekontrolowany napływ różnego rodzaju grup doprowadził do tego, że niektóre dzielnice przestały być wręcz kontrolowalne i w tej chwili chce się przywrócić stan poprzedni.
Druga rzecz: wraz z grupami niekontrolowanych osób przychodzą takie kłopoty, jak ludzie uchylający się od pracy i tworzący problemy: od drobnych przestępstw, które na dużą skalę stają się prawdziwym nieszczęściem, po akty terrorystyczne. Bo imigranci nie chcą przyjmować naszych norm społecznych.
Wystarczy też popatrzeć na grupy uchodźców. Nawet w tej małej grupie na naszej granicy nie widać zbyt wielu kobiet czy dzieci, czy ludzi, którzy rzeczywiście mogą mieć problemy i nie są w stanie sami sobie radzić bez należytego wsparcia. Widać tam głównie mężczyzn w sile wieku, których tak naprawdę można zapytać o to, co dotychczas w swoim życiu robili, jak funkcjonowali. I raczej nie wygląda na to, żeby oni byli skłonni do tego, żeby podjąć normalne życie i chcieć dostosować się do warunków kraju, do którego przybywają.
Nawet Kanadyjczycy, gdy robili selekcję wśród różnego rodzaju uchodźców, to realizowali ją w ten sposób, że obserwowali ich w Jordanii i z zasady nie przyjmowali ludzi, którzy byli bez żon i bez dzieci. Zakładali, że właśnie w tej grupie najwięcej będzie osób radykalnych albo takich, które będą się radykalizować.
Niedługo przy granicy mają odbyć się manewry białoruskich wojsk. Nie obawia się Pan, że Białorusini zorganizują jakieś zbrojne prowokacje np. będą strzelać do uchodźców, a winą obarczą Polaków?
Miejmy nadzieję, że aż do takich działań się nie posuną. W tej chwili ci uchodźcy są wręcz przywożeni przez służby białoruskie pod granicę i wypychani. Natomiast prowokacji ze strony białoruskiej, przekraczania „czerwonej linii” i różnego rodzaju granic, mieliśmy już na tyle dużo, że rzeczywiście musimy podjąć środki zaradcze i zdecydowanie reagować na to, co się dzieje na naszej granicy. Jeżeli przestaniemy reagować teraz - kiedy to się dzieje na niewielką skalę, to na pewno problem sam nie zniknie, a będzie nabierał rozmiary małej kuli śniegowej, która stanie się potężnym problemem, kiedy znajdzie się już na samym dole. Czyli to będzie po prostu pęczniało.
Myślę, że w tej chwili polskie działania są adekwatne do tego, co się dzieje. Jest bowiem straż graniczna, która odgrywa kluczową rolę i która zna te terytoria. Mamy też wsparcie wojska, bo jednak granica jest duża. Zabezpieczono ją przy tym różnego rodzaju zasiekami. Właściwie trudno podejmować inne działania. I oczywiście, musi być cały czas obserwacja tego, co się dzieje za naszą wschodnią granicą. Również - co istotne – konieczna jest kontrola przepływu informacji. Stąd kieruję apel o to, aby różnego rodzaju instytucje nie próbowały ugrać na tym swojej popularności, bo wychodzenie i tak naprawdę przeszkadzanie służbom odpowiedzialnym za bezpieczeństwo państwa poprzez jakieś nawoływanie, wręcz zachęcanie uchodźców, to nic innego, jak tylko granie pod batutą Łukaszenki.
Rozumiem, że chodzi Panu na przykład o posłów opozycji.
Chodzi mi właśnie o tych różnego rodzaju posłów, co to wybierają się z dwoma śpiworami. Albo jakichś pseudo-prawników, którzy – jakby nie mieli komu pomagać w Polsce – idą nad granicę. To wszystko powoduje, że naprawdę Putin zaciera ręce, Łukaszenka cieszy się z tego, że ta mało humanitarna, ludzka broń po prostu działa.
Kiedyś pracowałem w Urzędzie Miasta Stołecznego Warszawy i rozmawiałem z burmistrzem Londynu o tym, w jaki sposób oni walczą z żebractwem. A walczą tak, że jest zakaz wspierania żebractwa. Bo jak daje się im pieniądze, wtedy ten problem się nasila, narasta. A w Londynie działo się to w ten sposób, że żebraków – przynajmniej w tamtym czasie – przenoszono do domów pomocy, do ośrodków. Tak, żeby nie plątali się po miejscach publicznych,
Kiedyś Zachodowi wydawało się, że jak wezmą niewielka grupkę, to zamkną problem. A tymczasem, biorąc tą niewielką grupkę, trzeba będzie później zorganizować program łączenia rodzin. A za nimi pójdą inni i ta kropla wydrąży nowy kanał przerzutowy uchodźców. On otworzy się w taki sposób, że będziemy mieli równie gigantyczny problem, jaki mają chociażby Włosi, czy Francuzi. Albo te kraje, które do tej pory były na „pierwszej linii”, jeżeli chodzi o napływ tych ludzi, Napływ – dodajmy, co jest istotne – niekontrolowany. Bo nikt nie wie, kto tak naprawdę wtedy przekraczał granice. I teraz nie możemy dopuścić do tego, żeby te błędy, które kiedyś zrobiono, miały miejsce u nas.