Dawno, dawno temu, choć już w bieżącym tysiącleciu, miałem okazję uczęszczać na zajęcia z antropologii. Prowadził je dziś trochę zapomniany, a wtedy będący gwiazdą wielkiego formatu prof. Kurczewski – były wicemarszałek Senatu z Unii Wolności, felietonista, medialny ekspert.
Rozmaite historie opowiadał tonem tyleż zmęczonym, co męczącym, ale niektóre były ciekawe i zapamiętałem je do dziś. Tak jak tę o plemionach Dinków i Nuerów, zamieszkujących tereny Sudanu. Obecnie – Sudanu Południowego. Nim obie te nacje połknął islam, wyznawały one bardzo specyficzną formę monoteizmu. Według wierzeń Dinków, Bóg tworząc świat, podarował im młodego cielaka, Nuerom przypaść miała wówczas stara krowa. Ci, niezadowoleni, pod osłoną nocy cielę ukradli, a rozgniewany Bóg dał poszkodowanym prawo do wiecznego gnębienia, napadania i wykorzystywania nieszczęsnej nacji złodziei. Co ciekawe, Nuerowie wiarę tę podzielali i z pokorą przez wieki znosili wszelkie prześladowania, aż stanęli na krawędzi wyginięcia biologicznego. Islam te przesądy ukrócił, jednak nie przyniósł pokoju, po prostu dotychczas bierne ofiary zaczęły się bronić, a napastnicy stracili religijne uzasadnienie swoich dość paskudnych zachowań. Losy dwóch plemion przypomniały mi się, gdy przysłuchiwałem się kolejnym dyskusjom o ustawie medialnej, mieszającym się z rozmowami o zmianach w KPA i restytucji mienia, a także reformie sądownictwa i relacjach z Unią. Mam bowiem nieodparte wrażenie, że duża część naszej klasy politycznej, świata mediów i tresowanych przez nich elektoratów wciąż znajduje się na etapie Nuerów sprzed kilku wieków – wierzy, że ukradliśmy kiedyś jakiegoś cielaka i do końca świata musimy biernie poddawać się ciosom ze strony Dinków. I tylko występujący w tej drugiej roli co chwilę się zmieniają. Mogą być nimi Niemcy, Unia, Rosjanie, Żydzi, ostatnio Amerykanie, a najlepiej, jak teraz – wszyscy naraz.