Adam Bielan udzielił wywiadu „Gazecie Polskiej Codziennie”. Skupił się w nim głównie na podkopywaniu swojego niedawnego sojusznika politycznego i przyjaciela Michała Kamińskiego.
Wyznał żal z powodu odejścia z Prawa i Sprawiedliwości, bo dziś zrozumiał, iż tylko ta partia jest w stanie zmienić Polskę. Tak w skrócie można streścić wynurzenia byłego rzecznika ugrupowania Jarosława Kaczyńskiego. W gruncie rzeczy opowieści Bielana można uznać za bełkot narkomana na głodzie – wybory do europarlamentu za pasem, a listy, z której ów jegomość mógłby skutecznie ponownie zasiąść w brukselskich ławach, ani widu, ani słychu. Tak naprawdę ciekawe jest to, czego Adam Bielan nie powiedział – z jego ust ani razu nie padło słowo „Smoleńsk”. Nie interesują mnie relacje Bielana z Jarosławem Kaczyńskim czy jakimkolwiek innym politykiem PiS. Mało obchodzi mnie również jego poczucie żalu z powodu politycznej wolty sprzed dwóch i pół roku lub to, czy dziś ocenia ją jako zdradę partii, której w dużej mierze zawdzięcza swoją karierę. Domyślam się, że Bielan celowo ucieka przed wypowiedziami na temat katastrofy smoleńskiej. Doskonale zdaje sobie bowiem sprawę, że nic nie kompromituje go tak bardzo jak odstąpienie od walki o prawdę o przyczynach tragedii 10 kwietnia. Zdezerterował wtedy, gdy Polska, a nie PiS, najbardziej go potrzebowała. Zatem jeśli chce podjąć się tego – przyznajmy – wielce karkołomnego zadania, jakim jest odzyskiwania straconej twarzy, to musi mówić przede wszystkim o Smoleńsku, a nie koncentrować się na denuncjowaniu niedawnych politycznych sprzymierzeńców – tym bardziej że nikt raczej nie ma wątpliwości co do jego talentu w tej dziedzinie. Pytanie o to, czy Bielan potrafi być politykiem, który dla chwilowej koniunktury nie zapomina o interesie Polski, pozostaje bez odpowiedzi.
Źródło: Gazeta Polska
Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Katarzyna Gójska-Hejke