Maskarada, farsa, kabaret – te słowa, wymyślone przez dwór Tuska na określenie próby zastąpienia jego rządu rządem technicznym prof. Piotra Glińskiego, były pewnie rozsyłane w przekazach dnia. Jak zwykle świadczy o tym jednolity chór partyjnych komentarzy i powielających te propagandowe sformułowania różnych medialnych klakierów z Pluszakiem premiera na czele.
Demonstrowano lekceważenie, „nicsobienierobienie”, a protekcjonalne miny i grymasy wychylały się z każdego z koncesjonowanych mediów. Niekiedy przesadzano z wykonywaniem instrukcji. Niewątpliwie ofiarą zbyt gorliwego wykonania zaleceń padli Stefan Niesiołowski i Julia Pitera. Ich protekcjonalne miny i tony zaprowadziły – odpowiednio: Niesiołowskiego na szczaw, a Piterę na „brak kultury jedzenia śniadań”. Przypomnę dla porządku, że były to reakcje tych dwojga światłych polityków na informację, że pod rządami Platformy Obywatelskiej aż 800 tys. dzieci jest głodnych i niedożywionych. Oprócz czystej buty i, co tu kryć, głupoty tych wypowiedzi bije jeszcze jedno – zupełne oderwanie się od rzeczywistości. Od razu, rzecz jasna, internauci, a po nich publicyści i politycy opozycji, przypomnieli słynne zdanie przypisywane francuskiej królowej Marii Antoninie, która gdy usłyszała, że lud nie ma chleba, powiedzieć miała: niech jedzą ciastka. W zmodernizowanej wersji PO zdanie to przybiera formę: niech jedzą szczaw. To skojarzenie, choć mocno odległe – Piterze czy Niesiołowskiemu daleko bowiem do manier koronowanych głów – dobrze pokazuje zjawisko:
wielki odlot ludzi władzy, odizolowanych od problemów zwykłych Polaków.
Mobilizacja rechotu
Jednak gdy bliżej się przyjrzeć, pod protekcjonalną maską widoczna była wielka mobilizacja. Wszyscy posłowie PO, bez względu na stan zdrowia, obecni byli na sali obrad, a Igor Ostachowicz, główny propagandysta i trener publicznych wystąpień Donalda Tuska, zasiadł nieopodal premiera w ławach rządowych, jakby był członkiem Rady Ministrów. Nie przygotowano żadnej merytorycznej odpowiedzi dla opozycji – uznano, że wystarczą inwektywy i epitety.
Był to wybór racjonalny. Faktyczna debata przynieść mogłaby same szkody rządowi – nie ma merytorycznych argumentów przekonujących do wysokich cen energii i gazu czy dowodzących, że służba zdrowia czy transport nie znajdują się w stanie rozkładu.
O co chodzi prof. Glińskiemu i jaką diagnozę rządów postawił PiS, można się było oczywiście dowiedzieć wyłącznie, oglądając na żywo debatę w Sejmie. Potem rechot usiłował zagłuszyć to, co faktycznie się wydarzyło.
Przepaść intelektualna
A wartych odnotowania było co najmniej kilka spraw. Po pierwsze, doszło do obnażenia słabości merytorycznej rządu. W odpowiedzi na ponaddwugodzinne, usystematyzowane i, jak to określił sam autor, miażdżące wystąpienie Jarosława Kaczyńskiego nie wysunięto żadnego argumentu, który choć w części można by potraktować jako poważny głos w debacie. Epitety, powtarzanie słów
„kłamca” i
„kłamstwo” – to było niemal wszystko. No i jeszcze posługiwanie się opartymi właśnie na kłamstwie stwierdzeniami premiera sugerującymi, że to PiS odpowiada za umowę gazową z Rosją. Ja wiem, że w dobie ujednoliconego frontu medialnego niektórzy Polacy mogli zapomnieć, iż uderzającą ich po kieszeni umowę gazową podpisał Waldemar Pawlak z rządu Donalda Tuska. Ale na sali sejmowej raczej wszyscy to wiedzieli. Jak widać, w tym gronie premier nie obawia się – nawet w tak głośnej sprawie – nieco odmiennego, delikatnie mówiąc, podejścia do faktów. Niemniej w swojej wypowiedzi prezes Rady Ministrów posłużył się metodą zaczerpniętą z gdańskiego podwórka. Prężenie muskułów, przywalenie na odlew względnie poprawienie kopniakiem.
Ta podwórkowa dialektyka w zderzeniu z wystąpieniem lidera PiS ukazała przepaść nie tylko stylów, ale także – co zaskakujące – przepaść intelektualną. Widoczną gołym okiem nie tylko dla zwolenników PiS.
Całość artykułu w tygodniku „Gazeta Polska”
Źródło: Gazeta Polska
Joanna Lichocka