Można się zastanawiać nad sensem powołania państwowej komisji ds. pedofilii, która nie ma uprawnień organów ścigania, lub też spierać się o pensje dla jej członków. Niegodziwością i brutalnym chamstwem jest wulgarne doszukiwanie się niecnych intencji przewodniczącego Błażeja Kmieciaka, który w empatycznym tekście na temat uczuć i cierpienia skrzywdzonych małoletnich wyraził osobistą opinię na temat świętości ofiar pedofilów.
Osoby wykorzystane seksualnie w dzieciństwie trafią kiedyś wprost do nieba. Skąd to wiem? Bo w piekle już były” – rozpoczyna swój wywód w „Rzeczpospolitej” o przeżywaniu traumy i potrzebie rozmowy przez osoby doświadczone przemocą seksualną od najmłodszych lat Błażej Kmieciak.
Czy w tym zdaniu jest cokolwiek kontrowersyjnego? Nie. Czy kogokolwiek wykładowca akademicki i urzędnik państwowy obraził? A skąd. Czy zatem opinia o niebie jako o miejscu docelowym dla ofiar pedofilii jest zamierzonym usprawiedliwianiem zbrodni? Przejawem chęci tuszowania przestępstw, zakończenia śledztw prokuratorskich i zdania się tylko na sprawiedliwość na tamtym świecie? Tego typu uwagi, okraszone bluzgami i absurdalnymi oskarżeniami, mógł przeczytać Kmieciak pod własnym adresem.
Tylko dlatego że jako osoba wierząca ufa w istnienie ostatecznej sprawiedliwości, rekompensującej w pełni bezkarność za czyny popełnione na ziemi. To tylko jedno zdanie, reszta przemyśleń autora bowiem koncentruje się na poczuciu niewiedzy i niezrozumieniu skrzywdzonych, przypomina słowa abp. Tadeusza Wojdy: „Jak można skrzywdzić niewinne dziecko?”.
„Kiedy tak (surowo i dość automatycznie) łatwo oceniłem tę wypowiedź, uzmysłowiłem sobie, że i ja sam mam świadomość daleką od doskonałości. Jak to jest bowiem być krzywdzonym przez człowieka, którego znam, więcej – któremu zaufałem? Jak to jest samotnie iść przez piekło, które zgotował noszący uroczyste szaty pan opowiadający o Bogu? Jak to jest zastygać w bezruchu, czując konkretny zapach wody kolońskiej, czując paniczny lęk z powodu nieznanego człowieka, który w kolejce stanął zbyt blisko, a którego rytm oddechu przypomniał potwora z doświadczonego niegdyś horroru?” – dopytuje Kmieciak, który dotyka sedna problemu.
Po pierwsze to zbrodnia wykorzystania słabszej istoty z pozycji kogoś ważnego w hierarchii społecznej, kim jest ksiądz. I po drugie – o ile pedofilia wśród kapłanów dotyczy zapewne marginalnego odsetka przypadków na tle wszystkich duchownych, to każdy z nich należy nagłaśniać i zwalczać. Przestępstw rujnujących życie niewinnym dzieciom dokonują wszak ci, którzy mają w teorii prowadzić do zbawienia, głosić Ewangelię i wskazywać, jak powinniśmy żyć.
Kmieciak koncentruje się nie tyle na psychice zwyrodnialców, również tych w sutannach, ile na sytuacji poszkodowanych. „Nie jest istotne, jak przekonująco wspomniany powyżej abp Wojda przemawia, ale co zapowiada i co zrobi w walce nie tyle z grzechem pedofilii, ile z przestępstwem, jakim jest wykorzystanie seksualne dziecka. Trudno nam jednak będzie cokolwiek zrobić, jeśli unikać będziemy chwil rozmowy z tymi, którzy cierpią, a niestety ostatnie lata pokazują, że podobne zaniedbanie nie należy do rzadkości, wśród np. hierarchów” – zauważa szef komisji ds. pedofilii.
Czy coś w przytoczonej uwadze można uznać za kontrowersyjnego? Głupiego? Niegodnego sprawowania urzędu i miana człowieka?
A jednak w sieci aż zawrzało, gdy tylko ukazała się zajawka spostrzeżeń Kmieciaka. Fala oskarżeń bez czytania ze zrozumieniem ruszyła natychmiast, obejmując kilkuset „dyskutantów”. „O k…” – zareagował na Twitterze „Mieciu”, czyli jeden z youtubowych wesołków, szukający dla siebie miejsca w sieci niedawny ekspert od piłki nożnej, lektur szkolnych, a ostatnio analityk skuteczności polityków Lewicy w parlamencie. Wulgarne słowo kontra kilka tysięcy znaków. Krótki wpis hejtera z sieci, dający asumpt do wylania pomyj na Kmieciaka, zebrał kilkaset polubień. Dla porównania, z kolei uwagę innego oponenta Kmieciaka – oczywiście z dużo mniejszą liczbą śledzących konto – ale oddającą prawdziwy cytat urzędnika, polubiło zaledwie kilka osób. Taka jest różnica w mediach społecznościowych: im ostrzej i bardziej głupio się skomentuje, tym większy poklask się otrzyma we własnej bańce.
Co jednak uchodzi płazem niedowartościowanym internetowym napinaczom, nie przystoi reporterom. „No co za buc i debil. I to z moich podatków? Nie mogłem inaczej tego skomentować. On w wykorzystywaniu seksualnym dzieci widzi korzyści dla dziecka!” – grzmiał Jacek Czarnecki z Radia Zet. „Bo czymże jest dla katolika gwarancja pójścia do nieba? Właściwie zachętą dla pedofila: »podaruj dziecku niebo«” – czytamy w intelektualnym szpagacie, który następnie polegał na wykonaniu fikołka w tył i połamaniu sobie brawurowo kręgosłupa.
Przytoczmy jeszcze raz rzeczony cytat wyjęty z kontekstu, który miałby świadczyć o prowokowaniu przestępców do aktów pedofilskich: „Osoby wykorzystane seksualnie w dzieciństwie trafią kiedyś wprost do nieba. Skąd to wiem? Bo w piekle już były”. Czy porównanie wykorzystywania seksualnego dziecka do piekła, nawet w języku potocznym, jest dziś już niepoprawne politycznie? Zatem wykasujmy z mowy potocznej zdania „przeżyłem piekło”, „byłem w piekle”, „to było piekło”!
Czyż prawda nie jest inna? To Czarnecki i niebinarne zastępy anonimów na Twitterze wykazali problem z podstawową czynnością człowieka wykształconego: nie przeczytali całości tekstu oraz ze zrozumieniem.
Jak łatwo było się domyślić, w roli sępów, próbujących rozszarpać przypadkowe znalezisko, wystąpili politycy Platformy Obywatelskiej, domagając się ustąpienia Kmieciaka ze stanowiska i ciskając w niego kolejne gromy. W momencie, gdy teoretycznie pandemia i wielkanocny okres gwarantują więcej czasu na spokojne, wyważone przemyślenia, urządza się niezasłużoną, durną wręcz jatkę. Nie chodzi w niej o jakąkolwiek obronę skrzywdzonych przez pedofilów. Widać jak na dłoni brutalne intencje sieciowych zakapiorów: połączenie tematu bezpośrednio z partią rządzącą i przypięcie prawicy łatki obrońców pedofilii, wszak skoro PiS „trzyma z Kościołem”, a hierarchowie nie rozliczyli w dalszym ciągu zbrodni na dzieciach we własnych szeregach, to wszystko staje się jasne – wszelkie chwyty są dozwolone w wojnie ideologicznej.
Tekst Kmieciaka jest zresztą o potrzebie rozmowy i wrażliwości na ludzką krzywdę, a wstęp został zmodyfikowany i przeniesiony do tytułu. „Dzieci wykorzystywane seksualnie trafią wprost do nieba. Bo w piekle już były” – brzmiała zajawka redakcyjna. Sam Kmieciak przyznał później, że zatytułował esej „Wyobraźnia cierpienia”. Przyznają Państwo, że to zdecydowana różnica w zestawieniu z tytułem nadanym przez redakcję, podobnie, jak zmieniony został cytat szefa państwowej komisji ds. pedofilii.
Jakież zdziwienie musiało malować się na twarzach hord, wrzucających Kmieciaka na stos, gdy odezwały się ofiary księży pedofilów. „Przeczytajcie. Proszę. Nawet, jeśli nie wierzycie i nie rozumiecie tytułu. Dziękuję i nisko się kłaniam” – napisał Robert Fidura, znany pod pseudonimem Wiktor Porycki. Był on ofiarą księdza i zakonnika, obaj oprawcy już nie żyją. Dodajmy, że Fidura jest krytykiem sposobu działania Kościoła w sferze oczyszczenia się z własnych grzechów. „Bardzo dobry, osobisty tekst. Nie rozumiem oburzenia, które wywołał. Czy w tym kraju wszyscy i wszystko, co kojarzy się z obecną władzą, musi budzić negatywne emocje wśród jej przeciwników?” – dopytywał Jakub Pankowiak, którego skrzywdził ks. Arkadiusz H. O swojej traumie opowiedział braciom Sekielskim w filmie „Zabawa w chowanego”. Czy ofiary księży pedofilów to „buce i debile”? Czyż ich uczucia i spostrzeżenia nagle są nic niewarte, gdy trzeba przywalić łomem „pisowcowi”?
Mam poważne zastrzeżenia, czy komisja ds. wyjaśniania przypadków przestępstw seksualnych na dzieciach bez szerokich uprawnień powinna powstać. Tym bardziej że zorganizowano ją pod wpływem emocji, tuż po emisji filmów Sekielskich i Sylwestra Latkowskiego. Raczej oczekiwałbym wzmocnienia prokuratury i policji w tej sferze, a także totalnej zmiany podejścia w episkopacie.
Nie zmienia to faktu, że Kmieciak nie napisał nic, za co miałaby się rozlać na niego nienawiść. A to właśnie się stało.