Kryzys strefy euro skutkuje próbą wyjęcia polityki finansowej państw peryferyjnych Unii Europejskiej spod demokratycznej kontroli obywateli. Wśród tych państw znajduje się Polska, której wyznacza się rolę potakiwacza.
Przyjęty przed rokiem przez szczyt UE
Traktat o stabilności, koordynacji i zarządzaniu w Unii Gospodarczej i Walutowej zwany paktem fiskalnym został zaakceptowany w ubiegłym tygodniu przez nasz Sejm.
Traktat ten pozwala na zewnętrzną kontrolę polityki finansowej państwa.
Polska do przestrzegania reguł dyscypliny budżetowej nie potrzebuje jednak nadzoru zewnętrznego, ale jedynie egzekwowania własnych, przyjętych już praw. Polityka finansowa rządu powinna przy tym odpowiadać potrzebom gospodarki polskiej, a nie gospodarki strefy euro. Manewrowanie instrumentami tejże polityki winno wynikać z kondycji ekonomicznej naszego kraju, a nie potrzeb Unii Gospodarczej i Walutowej, określanych w ramach szczytów Eurogrupy, bez udziału Polski, za to z przemożnym wpływem Europejskiego Banku Centralnego (EBC), który jest poza kontrolą polskich wyborców. I zapadających przy dominującym głosie Niemiec jako głównego finansowego gwaranta stabilności wspólnej waluty unijnej.
Polityczna istota traktatu
Dopóki Rzeczpospolita nie przystąpi do strefy euro (a nie ma racjonalnych przesłanek gospodarczych, by to czynić),
to wymiar polityczny, a nie gospodarczy paktu fiskalnego będzie miał pierwszorzędne znaczenie. Pakt fiskalny nie jest bowiem traktatem unijnym. Nie stanowi części wspólnotowego dorobku prawnego, gdyż jego podpisania odmówiły Wielka Brytania i Czechy. Ma charakter porozumienia międzyrządowego 25 państw – 17 państw strefy euro, mających pełnię praw decyzyjnych w tworzonej na jego mocy strukturze oraz ośmiu państw spoza unii walutowej – w tym Polski, których nie tylko pozbawiono głosu stanowiącego, ale nawet odmówiono statusu stałego obserwatora na szczytach Eurogrupy. Pakt jest zatem elementem wypłukiwania kompetencji decyzyjnych z instytucji wspólnotowych UE, w których RP jest reprezentowana, i przekazywania ich do gremiów, w których jest nieobecna. Te pierwsze zyskują funkcje ozdobno-teatralne, a Polsce wyznaczona jest rola statysty-potakiwacza.
Podważona demokracja
Pakt fiskalny ustanawia szczyty Eurogrupy jako gremium decyzyjne Unii, a tym samym instytucjonalizuje podziały w kwestiach gospodarczych i walutowych między strefą euro a pozostałymi państwami UE. W rezultacie dzieli Unię Europejską na cztery kategorie państw: donatorów – członków Unii Gospodarczej i Walutowej (UGW), biorców – członków UGW, kraje spoza UGW, które odmówiły podpisania paktu fiskalnego (Wielka Brytania i Czechy) i kraje spoza UGW, które pakt podpisały.
Pakt jest
wyrazem ograniczania kontroli parlamentów narodowych nad polityką budżetową państw, a tym samym podważa istotę parlamentaryzmu jako takiego. Ci, którzy uczyli się historii jeszcze przed reformami minister Katarzyny Hall i Krystyny Szumilas mają szansę pamiętać, że właśnie po to Ludwik XVI zwołał Stany Generalne, aby uzyskać ich zgodę na podreperowanie wyższymi podatkami bankrutującego skarbu Francji. Dążenie rządów (monarchów) do nakładania podatków na obywateli (poddanych) bez wywoływania ich buntu legło więc u podstaw powoływania zgromadzeń stanowych (parlamentów), które miały regulować te kwestie w drodze uzyskiwania zgody rządzonych na zwiększenie ich obciążeń na rzecz państwa. Wyjęcie tej prerogatywy spod kontroli wyborców jest ciosem w fundamenty demokracji, opartej na sprecyzowanej w XVIII w. przez kolonistów brytyjskich w Ameryce Północnej zasadzie no taxation without representation – żadnych podatków bez reprezentacji w systemie władzy.
Dalsze plany
18 października 2012 r. kanclerz Angela Merkel, przedstawiając w Bundestagu założenia proponowanej przez nią polityki stabilizacji strefy euro, za kluczowe uznała wzmocnienie wspólnej polityki fiskalnej przez poszerzenie kompetencji komisarza UE ds. gospodarczych i walutowych. Według niej powinien on zyskać możliwość ingerencji w budżety narodowe z prawem ich wetowania włącznie! Na szczebel unijny mają zatem być przeniesione decyzje dotyczące wytycznych dla rządów narodowych w zakresie: poziomu zadłużenia, wieku emerytalnego, deregulacji rynku pracy, systemu świadczeń społecznych i opieki zdrowotnej, płac w sektorze publicznym, udziału płac w PKB, podatków od przedsiębiorstw itd.
Przyjęcie przez Polskę paktu fiskalnego oznacza więc zgodę na koordynację unijnej polityki podatkowej, a zatem np. na harmonizację podatku CIT. W Polsce wynosi on 19 proc., w RFN 29 proc., a we Francji 34 proc. Odpowiedź na pytanie o to, czy Niemcy i Francja obniżą ten wskaźnik do poziomu polskiego, czy też Polska zostanie zmuszona do jego podniesienia do ich pułapu, jest oczywista. Czy zwolennicy paktu są gotowi na wyjaśnienie tego polskim wyborcom?
Mina pod fundamentem
Jak pisze niemiecki socjolog i filozof Jürgen Habermas,
„parlamenty narodowe nie unikną podejrzeń, że przyklepują podjęte przez kogo innego decyzje, doprecyzowując ledwie szczegóły. Jeśli tych podejrzeń od siebie nie odsuną, ryzykują utratą wszelkiej demokratycznej wiarygodności. Paplanina o koordynacji, której prawny status z założenia pozostaje nieokreślony, nie zastąpi reguł koniecznych dla wspólnego działania Unii Europejskiej. Takie postanowienia muszą być bowiem legitymizowane na oba sposoby przewidziane dla decyzji podejmowanych przez Unię: nie tylko pośrednio przez reprezentowane w Radzie rządy, lecz także bezpośrednio przez Parlament Europejski. W innym przypadku mechanizm wskazywania palcem na »Brukselę« (jako na winną narzucania na obywateli coraz to nowych ciężarów – przyp. autora) rozsadzi Unię od wewnątrz”.
Teoretyczna abstrakcja
Habermas zapomina, że decyzje nie będą zapadały w Radzie UE, gdzie reprezentowane są wszystkie państwa członkowskie Unii, lecz na szczytach Eurogrupy, z których wykluczono dziesięć krajów. Ma rację w diagnozie zagrożenia, ale myli się w recepcie na jego uniknięcie. Wizja demokratycznej legitymizacji unijnego centrum przez Parlament Europejski jest bowiem atrakcyjna jedynie teoretycznie. Nie ma europejskiego narodu – demosu, który uznałby taką legitymizację, nie deklaratywnie, lecz praktycznie – tzn. ignorując w swoich wyborach politycznych interesy narodowe Niemców, Francuzów, Polaków itd. i kierując się w nich „interesem europejskim”.
Kryzys strefy euro skutkuje zatem próbą wyjęcia polityki finansowej państw peryferyjnych Unii Europejskiej spod demokratycznej kontroli wyborców. Zabieg ten nie dotyczy państw centralnych UE. Ich wyborcy i instytucje skutecznie strzegą demokratycznego charakteru swoich krajów – wystarczy wspomnieć decyzję Trybunału Konstytucyjnego RFN z Karlsruhe. Siła polityczna Komisji Europejskiej pozwala więc na egzekwowanie zasad nadzoru wobec państw małych i słabych, nie jest jednak dostateczna, by narzucać swoją wolę unijnym mocarstwom, co pokazał już kryzys z roku 2008. Komisja Europejska zaakceptowała wówczas francuską pomoc rządową dla upadających banków, ale wsparcie rządu polskiego dla stoczni w Gdyni uznała za sprzeczne z prawem. Sytuacja ta poświadcza tezę o groźbie podziału państw członkowskich UE na kraje o demokracji rzeczywistej (państwa centralne) i pozornej (kraje peryferii). Polska dokłada wszelkich starań, by znaleźć się w tej drugiej grupie.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Przemysław Żurawski vel Grajewski