Kongres partyjny w cudzym kraju nie jest wycieczką turystyczną ani imprezą integracyjną. Jest aktem politycznym. Gestem, którego symbolika, także niezamierzona, i jego odbiór przez gospodarzy muszą być brane pod uwagę. Kongres SPD w Kołobrzegu to przede wszystkim błąd berlińskiej SPD i kołobrzeskiego PO. Tym razem załóżmy, że nie jest to przykład niemieckiej arogancji, tylko głupoty.
"To gorsze niż zbrodnia, to błąd” – miał powiedzieć Charles-Maurice Talleyrand, będący wzorem dyplomaty tyleż cynicznego, co skutecznego. Zdanie to dobrze oddaje naturę odpowiedzialności ciążącej na politykach. Ktoś, kto obiera sobie taki zawód, rozliczany winien być ze skutków swoich poczynań, a nie ze swoich intencji, o czym słusznie pouczał Niemców Max Weber jeszcze na przełomie poprzednich stuleci.
Kongres w Kołobrzegu – takt polityczny à la SPD
Pod koniec stycznia w hotelu Aquarius i w Sali Koncertowej ratusza w Kołobrzegu odbył się wyjazdowy kongres SPD (Sozialdemokratische Partei Deutschlands) gromadzący ok. 100 czołowych przedstawicieli tej partii z parlamentu (Landtagu) Berlina. Wśród nich znaleźli się m.in.: burmistrz stolicy Niemiec Klaus Wowereit, prezes Polsko-Niemieckiej Izby Handlowej Michael Kern, prezes Izby Gospodarczej w Berlinie Erich Szweitzer i szef berlińskiej organizacji turystycznej Burkhard Keller. Inicjatorem spotkania był przewodniczący Stowarzyszenia Przyjaciół Kołobrzegu Alex Lubawinski – deputowany do berlińskiego Landtagu z ramienia SPD.
Gości oficjalnie przywitał prezydent miasta Janusz Gromek (PO) oraz marszałek województwa zachodniopomorskiego Olgierd Geblewicz (PO). Potem nastąpiły
zamknięte obrady niemieckich członków partii, dotyczące, jak donoszą media, poprawy komunikacji drogowej, kolejowej i wodnej Kołobrzegu z Berlinem oraz pogłębienia współpracy w regionie nadodrzańskim.
Twierdza pruskiej chwały wojennej
Gdy w 1806 r. wojska Napoleona rozgromiły Prusaków pod Jeną i Auerstädt, upadek morale w będącej synonimem dyscypliny armii pruskiej osiągnął skalę niespotykaną nigdy wcześniej ani nigdy później. Wyjątek stanowił garnizon Kołobrzegu. Twierdza pod dowództwem mjr. Augusta Neidhardta von Gneisenau (późniejszego feldmarszałka) mężnie broniła się aż do pokoju w Tylży w 1807 r. Obrona ta przeszła do legendy i później stała się jednym z elementów propagandy nazistowskiej. W III Rzeszy poświęcono jej szeroko rozpowszechniany film. Wehrmacht usiłował nawiązać do tej tradycji, ale w 1945 r. miasto nad Parsętą zostało zdobyte po ciężkich bojach przez oddziały Wojska Polskiego. Jeśli eksperci SPD do spraw polskich nie znali tych historii, to źle świadczy o owych ekspertach. Jeśli byli ich świadomi i informowali o nich swoich chlebodawców, a ci z informacji tych nie wyciągnęli stosownych wniosków, to źle świadczy to o wyobraźni polityków tej partii.
Kongres partyjny w cudzym kraju nie jest bowiem wycieczką turystyczną ani imprezą integracyjną. Jest aktem politycznym. Gestem, którego symbolika, także niezamierzona, i jego odbiór przez gospodarzy muszą być brane pod uwagę.
Ćwiczenie z wyobraźni
Wyobraźmy sobie, że największa polska partia opozycyjna zorganizowałaby zamknięty wyjazdowy kongres radnych warszawskich PiS w Wilnie, gdzie bez obecności Litwinów omawiano by kwestię infrastruktury komunikacyjnej na Wileńszczyźnie i kwestie jej połączeń z Warszawą. Czy ktokolwiek w Polsce miałby prawo się dziwić, że akt taki sprowokowałby co najmniej antypolskie komentarze w mediach litewskich i protesty Litwinów? Czy oskarżenie w tej sytuacji PiS o bezsensowne podgrzewanie nastrojów byłoby bezpodstawne? A czym by się skończył zjazd którejkolwiek polskiej partii w Beresteczku albo w Zbarażu? Czy ci, którzy uważają, że w wypadku kongresu SPD w Kołobrzegu obowiązuje hasło „Polacy, nic się nie stało”, mieliby wątpliwości, krytykując własnych rodaków za tego typu pomysły? Wątpię.
Każda polska partia, która ważyłaby się na taką polityczną nonszalancję, zasłużyłaby na potępienie.
Herzlich willkommen meine Damen und Herren
Serdecznie zapraszamy polityków niemieckich na kolejne spotkania w Polsce, ale muszą one spełniać dwa warunki.
Po pierwsze, nie mogą być zamknięte dla Polaków. To muszą być spotkania polityków polskich – jako gospodarzy i niemieckich – jako gości, bo tak jest w każdym szanującym się kraju.
Po drugie, trzeba ważyć symbolikę miejsca. Nie radzę dokonywać zjazdu w Sudwie, opodal której stał pomnik zwycięstwa Hindenburga pod Tannenbergiem (Grunwaldem) z 1914 r., chociaż było to zwycięstwo nad Rosjanami. Złym pomysłem byłby także zjazd w Brzezinach, słynnych z wiktorii gen. Karla Litzmanna nad tym samym wrogiem z tego samego roku. Gdyby natomiast Szanowni Państwo mieli ochotę przyjechać do Gniezna, by zademonstrować przywiązanie do tradycji Ottona III i jego szacunku do Polski albo do Legnicy, by wyrazić radość z faktu, że nie ma już w niej garnizonów sowieckich i przypomnieć o udziale rycerstwa niemieckiego w próbie powstrzymania azjatyckich hord Batu-chana pod tym miastem w 1241 r. to
herzlich willkommen.
Przyjmijmy, że to tylko błąd
Władze municypalne mają obowiązek dbać o promocję miasta i o dochód jego przedsiębiorców. W kontaktach z podmiotami politycznymi z zagranicy są jednak czymś więcej niż tylko menedżerami gospodarczymi. Ktoś, kto tego nie rozumie, powinien dostosować swoje ambicje do swoich horyzontów. O samorządowcach z PO, rządzących grodem nad Parsętą, w tym kontekście szkoda pisać. Jak powiedziałby Piłsudski:
„Wam kury szczać prowadzać, a nie politykę robić”. Byłoby z pożytkiem dla Rzeczypospolitej, gdyby zostali menedżerami w branży hotelarskiej lub w cateringu – wyraźnie mają do tego dryg i szkoda, by się marnowali.
Kongres SPD w Kołobrzegu to przede wszystkim błąd berlińskiej SPD i kołobrzeskiego PO. Tymczasem możemy uznać, że nie jest to przejaw niemieckiej arogancji, lecz głupoty i braku wyobraźni socjaldemokratycznych deputowanych do berlińskiego Landtagu i samorządowców z grodu nad Parsętą. Przynajmniej taką oficjalną wykładnię tego incydentu powinna przyjąć opozycja, krytykująca to wydarzenie. Rozsądnie byłoby też zorganizować polsko-niemieckie spotkanie w stosownym miejscu i pod akceptowalnym hasłem z konkurencyjną wobec socjaldemokratów rządzącą w Niemczech CDU. Choćby po to, by pokazać PO i SPD, jak robi się profesjonalną politykę na szczeblu samorządowym. To zresztą dosyć osobliwa układanka – wszak PO jest „siostrzaną partią” CDU, a nie SPD i z tą pierwszą współpracuje w ramach Europejskiej Partii Ludowej (EPL) w Parlamencie Europejskim. Czyżby samorządowcy z Kołobrzegu o tym nie wiedzieli? A co na to kierownictwo PO? Współpraca z SPD nie może wszak podobać się niemieckiej chadecji. Czy ktoś w PO zadał sobie pytanie, jaki rezultat polityczny chce w ten sposób osiągnąć?
Za błąd możemy uznać to tylko raz
Jeśli kongres w Kołobrzegu pozostanie odosobnionym incydentem, uwiarygodni się teza o błędzie SPD/PO i będziemy mogli o nim zapomnieć – wszak
errare humanum est (błądzić to rzecz ludzka). Gdyby jednak rzecz taka miała się powtórzyć, nie będzie już pomyłką wynikającą z ignorancji niemieckich socjaldemokratów i marnej jakości polskich samorządowców,
lecz przejawem niemieckiej buty i polskiego renegactwa – aktem wrogości wobec Rzeczypospolitej, wymagającym odpowiedzi od nas – jej obywateli.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Przemysław Żurawski vel Grajewski