Platforma Obywatelska wraz ze swoimi medialnymi działaczami dokonała w kwestii ignorancji pewnego przesunięcia znaczeń. Doszli oni do wniosku, że mogą powtórzyć za Georgem Orwellem „ignorancja to siła”.
Minister spraw wewnętrznych chętnie używa rządowego mercedesa, by wozić córkę do szkoły. Czasem zabiera ona po drodze koleżanki i kolegów. A zatem auto kupione na potrzeby obsługi polskiej prezydencji się amortyzuje. Podobnie amortyzuje się pensja dwóch agentów Biura Ochrony Rządu, którzy owym mercedesem viano wożą córkę ministra do szkoły. O sprawie napisał „Super Express”, opublikował nawet zdjęcia – ech, łza się w oku kręci, gdzie te czasy, gdy każdego dnia po takiej relacji tydzień albo dwa słyszelibyśmy o pieniądzach podatników, o prywacie, o skandalu. A bywało przecież i tak – wiceminister pracy i polityki socjalnej Joanna Kluzik-Rostkowska co rano przed pracą podwoziła dzieci do szkoły rządowym autem. Była wtedy w rządzie PiS. Proszę sobie przypomnieć, jak wyliczała przed mediami, że sama płaci za benzynę, że kierowcy do tego celu nie zatrudnia. Przypomnijmy sobie tamten klimacik. Oto fragment wywiadu z „Dziennika” z tamtego czasu.
„»Fakt«: Regularnie publikuje pani zdjęcia, jak odwozi pani dzieci do szkoły służbowym samochodem.
– Mój kierowca miał etat od siódmej. Czekał na mnie w pokoju dla kierowców, kiedy pakowałam dzieci do prywatnego samochodu, wiozłam Józia do przedszkola, a Marysię i Kasię do szkoły, i wracałam do domu. Wtedy przyjeżdżał on i jechałam z kierowcą służbowym autem do pracy. Uznałam, że to bezsensowne i uzyskałam zgodę na podwożenie dzieci samochodem służbowym. Sama płacę za benzynę. Poza tym oddałam jednego kierowcę, bo nie potrzebuję dwóch – same oszczędności!
– Ale zdjęcia nadal się pokazują” – skwitował te wyjaśnienia dziennikarz. I miał rację, tak właśnie było.
Złośliwości bez konsekwencji
Dziś minister Jacek Cichocki ani żaden z jego kolegów nie ma takich kłopotów z oczywistych, opisywanych niejednokrotnie powodów. Media są od lat narzędziem walki w rękach establishmentu III RP. Truizmem jest stwierdzenie, że większość dziennikarzy i redaktorów zajmuje dziś pozycję prorządową, tak jak przed siedmiu laty antyrządową. Uznawanych za swoich chronią, zidentyfikowanych jako przeciwników układu III RP otwarcie zwalczają. Gdy Kluzik-Rostkowska była w PiS, musiała się tłumaczyć, dziś jej koledzy z PO na stanowiskach mogą wzruszyć ramionami. O relacji z „Super Expressu”, bez powtórzenia ich przez media elektroniczne, niewiele osób w Polsce się dowie. Z całą pewnością nie będzie to problem, o który na każdej konferencji i przy każdej okazji będą pytać pana ministra dziennikarze i dobrze wiedzą o tym i sam pan minister, i jego rządowi koledzy. Przypuszczam, że traktują tę publikację jak grę jakichś przeciwników ministra po dymisji Krzysztofa Bondaryka. Ot, drobna złośliwość bez większych konsekwencji.
Póki nikt nie przestawi wajchy na serio, córka ministra Cichockiego wraz z kolegami ze szkoły będzie mogła nadal używać rządowego mercedesa jako gimbusa.
Ta opieka medialna, świadomość bezkarności i posiadania faktycznej kontroli nad tonem medialnego przekazu telewizyjnego sprawia nie tylko, że minister czy premier nadużywają swojej pozycji do czerpania prywatnych korzyści.
W końcu kto zmusi premiera do rezygnacji z latania na trasie Warszawa–Sopot niekiedy kilka razy w tygodniu? TVN? A może kontrolowane przez rządzącą koalicję pospołu z SLD media publiczne? Czy jacyś telewizyjni dziennikarze wysilą się, by znaleźć przy głośnej sprawie budowania systemu fotoradarów słowa premiera Donalda Tuska zaledwie sprzed kilku lat, gdy jako lider opozycji, mówił: „Tylko facet, który nie ma prawa jazdy, może wydawać takie pieniądze na fotoradary, a nie na drogi”. Wszyscy wiemy, łącznie z nimi, że cytat ten owszem, został przypomniany, ale nie przez dziennikarzy, lecz internautów i polityków opozycji.
Kolejka jak marzenie
Docierają więc do nas tylko okruchy z życia rządowych sfer – najczęściej dlatego, że ktoś komuś w obozie władzy chce zrobić psikusa – i trzeba przyznać, że już one same demaskują skalę ignorancji, niekiedy dość zaskakującą.
Nowe pola w tej dziedzinie od miesięcy zdobywa nadzorujący drogi, koleje i lotniska Sławomir Nowak, generując mniej lub bardziej spektakularne konsekwencje swoich decyzji, jak choćby nominowanie do rządzenia śląskimi spółkami kolejowymi osób karanych za przestępstwa gospodarcze. I tenże minister transportu, nieradzący sobie zupełnie z rozwiązaniem problemów na kolei – być może dla odreagowania sfrustrowanej niepowodzeniami duszy (bo jednak internet nie jest jeszcze pod władzą rządu i tam pan minister może się naczytać i naoglądać na swój temat całkiem sporo okrutnych niekiedy drwin i rechotu) – otóż ten chłopak w ministerialnym ubranku kupił sobie kolejkę. Wydał na nią kilkanaście tysięcy rządowych złotych. Ustawił w ministerstwie. Wcześniej za dużo większe pieniądze poczynił jeszcze kilka innych inwestycji, jak remont swojego gabinetu, ale ta kolejka pobiła wszystkie jego wyczyny. Czyż nie jest to scena jak z filmu, mogąca uchodzić za jeden z symboli tego rządu – bezradny wobec przeciwności świata minister bawiący się kolejką w rządowym gmachu?
Mandaty na rympał
Ignorancja, czyli niedouczenie, brak znajomości zasad dobrego wychowania i stylu, była dotychczas traktowana jako coś zawstydzającego, kłopotliwego, budzącego uśmiech zażenowania. O niej jako o cesze kilku przynajmniej ministrów Platformy pisaliśmy wielokrotnie – niemal każdy dzień przynosi dowód na brak kompetencji ministrów Tuska. Fachowcy i menedżerowie, którzy mieli modernizować kraj, okazali się łapczywymi na pieniądze i stanowiska ignorantami.
Losy dachu Stadionu Narodowego, pękających autostrad czy ostatnio przypadek lotniska w Modlinie – gdy okazało się, że zlecono wykonanie pasa startowego ludziom, którzy nie umieli odpowiednio często polewać wodą betonu, by odpowiednio stężał i nie pękał – to tylko jedna z dziedzin, w której dotykamy jej namacalnie. Ale chłopcy z PO nie umieją poprawnie nawet wdrożyć systemu łapania kierowców za przekroczenie prędkości, co ma być istotnym rozwiązaniem kłopotów budżetowych ministra Rostowskiego.
Okazuje się, że nie istnieją podstawy prawne pozwalające na dopuszczenie do ruchu zaopatrzonych w fotoradary nieoznakowanych samochodów Inspekcji Transportu Drogowego. Podniósł to poseł PiS Jerzy Polaczek i zwrócił się do komendanta głównego policji o… ściganie tych aut. Żadna ustawa nie wymienia bowiem Inspekcji Transportu Drogowego jako instytucji, która miałaby prawo do stosowania fotoradarów w nieoznakowanych autach – jest to więc działanie całkowicie nielegalne. Jako takie – przekonują fachowcy – jest podstawą do zatrzymania przez policję kierowcy takiego samochodu i zabrania mu dowodu rejestracyjnego.
Oczywiście policja nadzorowana przez ministra Cichockiego (tego od BOR-gimbusa) nie będzie zatrzymywać kierowców z inspektoratu nadzorowanych przez ministra Nowaka (tego od kolejki) i mandaty – legalne czy nie – będą sypać się na polskich kierowców tak, jak jest w planach rządowych, czyli bodaj stokrotnie częściej niż w latach poprzednich.
Ignorancja jako metoda
Trzeba przyznać, że Platforma Obywatelska wraz ze swoimi medialnymi działaczami dokonała jednak w dziedzinie ignorancji pewnego przesunięcia znaczeń.
Spin doktorzy PO doszli najwyraźniej do wniosku, że mogą powtórzyć za Orwellem, że „ignorancja to siła”, i pod tym hasłem rozprawią się z kłopotliwą dla nich sprawą kłamliwego raportu rządowego na temat katastrofy w Smoleńsku. Po tym, jak Jerzy Miller odmówił Donaldowi Tuskowi zaangażowania w działania propagandowe mające podważyć ustalenia zespołu Antoniego Macierewicza, niewdzięczne to zadanie wziął na siebie jego zastępca w komisji Maciej Lasek. Ponowne wmówienie opinii publicznej tez komisji rządowej powtarzające głupstwa o urwanym przez brzozę skrzydle samolotu to zadanie karkołomne i wymagające nie tylko zlekceważenia ustaleń prof. Kazimierza Nowaczyka czy prof. Wiesława Biniendy, ale nawet badań prokuratury. Niemniej Maciej Lasek kursuje po różnych mediach i lansuje jako metodę naukową nic innego jak ignorancję. Ten rządowy ekspert mówi Polakom: do ustalenia przyczyn katastrofy zupełnie nie potrzeba ani badania wraku, ani miejsca katastrofy, ani sekcji zwłok ofiar. Informacje o znalezieniu śladów trotylu czy zmanipulowanych wykresach i danych z urządzeń zamontowanych w samolocie po prostu nie istnieją.
Przez ostatnie półtora roku nic się nie zdarzyło – tak explicite pan Lasek wyłożył metodę badań. Zbędna jest technika dochodzenia do wiarygodnych ustaleń polegająca na konfrontacji z tezami, które założone ustalenia podważają – ot, wystarczy wszystkie je pominąć, co on, rządowy ekspert, czynił i czyni. Z pewnością Maciej Lasek stara się spełnić oczekiwania propagandystów Donalda Tuska w ich zupełnie beznadziejnych zabiegach o odzyskanie zaufania Polaków do raportu rządowego. Jednak tak otwarcie manifestując ignorancję jako sposób podejścia do badań, w kwestii wyjaśnienia przyczyn katastrofy ani na jotę nie budzi zaufania Polaków. Nieźle natomiast oddaje klimat obecnych rządów.<
Źródło: Gazeta Polska
Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Joanna Lichocka