Trump nominował Barrett do SCOTUS po śmierci skrajnie lewicowej sędzi Ruth Bader Ginsburg. Podobnie jak w wypadku dwóch pierwszych nominacji wybrał osobę relatywnie młodą, bo Barrett ma zaledwie 48 lat – sędziowie SCOTUS zasiadają w nim dożywotnio a najnowsza nominatka Trumpa jest drugim najmłodszym sędzią w historii po Clarencie Thomasie, który został nominowany w wieku 43 lat. Po tej nominacji konserwatyści mają w SCOTUS przewagę 6 do 3. Niektórzy Republikanie twierdzą, że faktyczna przewaga wynosi jednak 5 do 4, gdyż obecny przewodniczący SCOTUS John Robert był wprawdzie nominowany przez George'a W. Busha, ale w wielu kluczowych dla prawicy sprawach stawał po stronie liberałów.
Lewica rzecz jasna próbowała zablokować tę nominację. Powoływali się na casus Merlicka Garlanda, który został nominowany przez Obamę po śmierci Antonina Scalli.
Republikanie zablokowali wtedy tę nominację, twierdząc, że tak blisko wyborów należy się z nią wstrzymać, aby już nowy prezydent mógł podjąć decyzję. Szansa na umocnienie konserwatywnej większości w SCOTUSie była jednak dla nich zbyt atrakcyjna, aby mieli się przejąć oskarżeniami o hipokryzję.
Barrett po rekordowych 30 dniach od nominacji i na osiem dni przed wyborami w poniedziałek wieczorem została potwierdzona przez Senat. Otrzymała 52 głosy „za” przy 48 głosach „przeciw”. Głosowanie odbyło się niemal po liniach partyjnych, z wszystkimi Demokratami i współpracującymi z nimi senatorami niezależnymi głosującymi za odrzuceniem tej nominacji oraz wszystkimi Republikanami z wyjątkiem lewicującej Susan Collins głosującymi za jej potwierdzeniem. Tego samego dnia Barrett złożyła w Białym Domu przysięgę konstytucyjną i prawdopodobnie już dzisiaj złoży przysięgę sądowniczą oficjalnie obejmując stanowisko.
Już pierwsza sprawa, jaką będzie prawdopodobnie rozpatrywać, może mieć ogromne znaczenie dla Republikanów i teoretycznie będzie mogła zadecydować nawet o wyniku wyborów prezydenckich. Dotyczy bowiem terminu, do którego w Pensylwanii będą liczone głosy korespondencyjne. W poprzednich wyborach Trumpowi udało się wygrać w tym stanie przewagą zaledwie 45 tysięcy głosów, a przy tak zbliżonych wynikach sondażowych 20 głosów elektorskich z tego stanu może przesądzić o zwycięstwie.
Tegoroczne wybory prezydenckie są wyjątkowe, gdyż są organizowane w warunkach panującej pandemii koronawirusa. Oznacza to, że bardzo dużo osób, bojąc się osobiście udać do lokalu wyborczego, oddaje głosy korespondencyjnie. W Pensylwanii wyrok stanowego Sądu Najwyższego który zapadł jakiś czas temu, stwierdził, że takie głosy będą liczone nawet 3 dni po wyborach, o ile zostały wysłane najpóźniej w dniu samych wyborów. Republikanie chcą, aby SCOTUS jak najszybciej zdecydował, czy takie rozwiązanie jest zgodne z konstytucją i już w piątek złożyli wniosek o rozpatrzenie tej sprawy w trybie pilnym. Chcą nie tylko prostej decyzji podtrzymującej lub odrzucającej ten wniosek, ale także opinii prawnej, która stworzyłaby precedens w innych stanach. Stawka jest wysoka – eksperci szacują, że 2/3 głosów oddawanych korespondencyjnie jest oddawana na Bidena, więc te późnoterminowe głosy mogą mieć ogromny wpływ na wynik wyborów w tym i innych stanach.
Republikanie z Pensylwanii już raz podjęli próbę zablokowania tamtego wyroku. Ta jednak spaliła się na panewce. Czterech konserwatywnych sędziów SCOTUS była za rozpatrzeniem tej sprawy i sygnalizowali, że poprą uznanie tamtego wyroku za niekonstytucyjny. Trzech lewicowych sędziów nie chciało brać jej na wokandę. Zadecydował w końcu głos Robertsa, który po raz kolejny stanął po stronie lewicy. Do przyjęcia sprawy przez SCOTUS normalnie wymagane są cztery głosy, ale do rozpatrzenia jej w trybie pilnym już pięć, więc ich wniosek został odrzucony. Prawica liczy, że z Barrett w składzie SCOTUS za drugim razem przyjmie tą sprawę i wyda wyrok na ich korzyść.
To nie jest jedyna ważna dla prawicy sprawa, w której głos Barrett może okazać się decydujący. Już niedługo przed SCOTUS pojawi się na przykład sprawa dotycząca kontrowersyjnej reformy ochrony zdrowia znanej jako Obamacare. Poprzednia próba uznania jej za niekonstytucyjną przez SCOTUS okazała się być porażką. Republikanie liczą również na ustanowienie przez SCOTUS wyroku chroniącego wolność religijną. Wiele osób liczyło, że taki precedens zostanie ustanowiony w głośnej sprawie piekarza, który odmówił upieczenia tortu weselnego parze homoseksualistów. Tak się jednak nie stało – SCOTUS przyznał mu w końcu zwycięstwo w tym sporze, ale ich wyrok był bardzo szczegółowy i koncentrował się na tym, że został niesprawiedliwie potraktowany przez urzędników stanowych, więc nie będzie miał zastosowania w większości podobnych spraw.
Tym, co najbardziej liczy się dla konserwatystów, jest jednak obalenie wyroku Roe v. Wade, który zalegalizował w USA aborcję. Wyrok SCOTUS z 1973 roku był bardzo kontrowersyjny i zdaniem wielu konstytucjonalistów nigdy nie powinien zapaść. Sędziowie zdecydowali wtedy bowiem, że prawo do zabicia dziecka przez matkę mieści się w gwarantowanym przez 14. poprawkę prawa do prywatności. Czternasta poprawka została przyjęta po Wojnie Secesyjnej, aby dać prawa obywatelskie byłym niewolnikom. Zdaniem wielu prawników użycie jej w ten sposób do legalizacji aborcji było skrajnym przykładem sędziowskiego aktywizmu, niemającego zbyt wiele wspólnego ze sprawiedliwością.
Po osiągnięciu w kilku kolejnych wyrokach kompromisu aborcyjnego, który pozwolił poszczególnym stanom na nakładanie niewielkich ograniczeń na zabijanie dzieci, SCOTUS unikał spraw, które mogłyby naruszyć aborcyjny status quo. Od pewnego czasu Republikanie rozpoczęli jednak ofensywę legislacyjną mającą to zmienić. Kolejne rządzone przez prawicę stany przyjmują radykalne jak na USA i będące jawnym złamaniem kompromisu ustawy ograniczające aborcję. Lewica i przemysł aborcyjny zaskarżają je do sądów, a Republikanie nie ukrywają, że o to im chodzi i liczą, że któraś z tych spraw zostanie w końcu przyjęta przez SCOTUS. Z Barrett w składzie istnieje na to duża szansa, podobnie jak na to, że sąd postanowi dać stanom dodatkowe uprawnienia w walce z aborcją.