Operacja poprawy wizerunku prezydenta Komorowskiego trwa. Oparto ją na trzech filarach: pracy ośrodka prezydenckiego, nietykalności ze strony mediów głównego nurtu i pacyfikacji internetu.
Kto miał okazję wybrać się ostatnio do kina i przyszedł na seans na tyle wcześnie, by obejrzeć maraton reklam, ten z pewnością trafił na spot sieci Media Markt nakręcony w ramach kampanii „Okazje na koniec świata”. W kluczowym momencie reklamówki wystraszeni dziwnymi zjawiskami zachodzącymi na niebie i ziemi oficjele pojawiają się przed obliczem prezydenta Bronisława Komorowskiego, który okazuje się milusi, sympatyczny i mądry –
wzór łagodnego patriarchy. Nie widzimy co prawda twarzy, ale zarys sylwetki filmowanej od tyłu i nieco z boku nie pozostawia wątpliwości o kogo chodzi, poza tym akcja reklamówki rozgrywa się tu i teraz w Polsce (i częściowo w siedzibie polskiego prezydenta), a i głos bohatera klipu stylizowany jest na Komorowskiego. A gdyby jakiś głupek nie zorientował się, z kim/czym ma do czynienia, to jego uwagę zwróci napis na końcu, informujący, że żaden prawdziwy polityk czy prezydent nie brał udziału w kręceniu filmu.
Nowe przestrzenie reklamy
Jerzy Stuhr, któremu nigdy nie brakowało sił w bluzganiu na opozycję, napisał scenariusz zatytułowany „Urwany film”. Tekst opublikował rok temu w miesięczniku „Dialog”. Oprócz typowych salonowych konceptów, czyli kpin z księży oraz piętnowania „polskiego antysemityzmu i ksenofobii” znalazła się w nim znamienna scena – główny bohater w finale ratuje prezydenta Polski stylizowanego na Bronisława Komorowskiego przed śmiercią lub kalectwem, gdy na głowę spada mu wielkie logo TVP. Stuhr szuka właśnie pieniędzy na produkcję i zapowiada coś w stylu współczesnego „Obywatela Piszczyka”.
W internecie furorę robią w ostatnich tygodniach rozmaite przeróbki piosenki disco polo „Ona tańczy dla mnie” grupy Weekend. Oryginalny klip obejrzano ponad 20 mln razy. Liczba parodii i przeróbek idzie zaś w dziesiątki. Jedna z nich, dokonana przez niejakiego MC Grzesia, stworzona została z wystąpień prezydenta Bronisława Komorowskiego. Odtworzono ją na YouTube już ponad 600 tys. razy. Teledysk powstał głównie z ujęć wyjętych z wyborczych klipów Komorowskiego oraz fragmentów jego oficjalnych wystąpień.
Całość sprawia raczej wrażenie spotu reklamującego prezydenta niż jakiejkolwiek parodii i jest w niej tyle poczucia humoru, co w rozdeptanej meduzie. A mimo to, na wszelki wypadek, autor miksu zaznacza:
„Filmik został zrobiony w celach humorystycznych, nie ma na celu obrazić kogokolwiek”. Spokojna głowa, za takie dokonania kabaretowe ABW nie będzie wjeżdżała o świcie do domu MC Grzesia.
Zamiast Disco Olo nadchodzi fajny Bronek
Bronisław Komorowski bohaterem popkultury? Czemu nie – polityka ocieplania wizerunku polityka w ten właśnie sposób nie jest niczym nowym: od niemieckich drukarni wypluwających stulecie temu miliony obrazków z wizerunkiem kajzera po zabiegi speców od PR dokonane na klanie Kennedych, których „sprzedawano” wyborcom niczym gwiazdy filmowe. Zauważmy, że wychodząc z założenia, iż Paryż wart jest mszy, swego czasu Aleksander Kwaśniewski ochoczo pląsał w takt disco polo, a lud masowo głosował na swojaka, na wesołego Disco Olo.
Operacja poprawy wizerunku prezydenta Komorowskiego trwa i oparto ją na trzech filarach. Pierwszy to praca samego ośrodka prezydenckiego. Jest on szczelniejszy niż dawniej, a i samego Komorowskiego pilnuje się uważniej
. Nie pozwala się mu już na beztroskie plecenie, co ślina na język przyniesie (co zwykle kończyło się katastrofalnymi gafami i falą kpin w internecie). Różnymi przedsięwzięciami kreuje się go także na ponadpartyjnego arbitra, który z jednej strony chętnie obejmie mecenatem lewicowych twórców kultury, a z drugiej – pójdzie złożyć kwiaty przed pomnikiem Romana Dmowskiego.
Po drugie Bronisław Komorowski jest dziś chyba jedynym politykiem, który zyskał status nietykalnego w tzw. mediach mainstreamowych. Donaldowi Tuskowi i jego ministrom dostaje się przy różnych okazjach, czasem nawet mocno (jak przy okazji OFE), choć oczywiście krytyka ze strony TVN czy Polsatu ma swoje granice.
Komorowskiego nie czepia się nikt, a TVP wręcz pracuje ciężko na jego cześć i chwałę.
Trzecia sprawa – akcja Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego przeciw Robertowi Fryczowi, twórcy strony Antykomor.pl, okazała się bardzo skutecznym straszakiem. Nawet jeśli prezydentowi przydarzy się dziś gafa lub nawet poważna wpadka, przeciętny internauta trzy razy zastanowi się nad tym, czy na pewno ma ochotę się z nich nabijać. A funkcjonariusz prorządowych mediów nawet nie będzie musiał się zastanawiać – on wie, że nie wolno.
Komorowski – opiekun nowej transformacji
Ambicje Bronisława Komorowskiego na pewno nie ograniczają się do jednej kadencji prezydenckiej. Jednocześnie wciąż nie ma stuprocentowej pewności, że ośrodek władzy kontrolowany przez Donalda Tuska będzie chciał bezwarunkowo poprzeć Komorowskiego w walce o reelekcję. Im lepszy więc będzie wizerunek Komorowskiego, im wyższe oceny w sondażach popularności, im sprawniej zagrana rola
„prezydenta wszystkich Polaków” – tym silniejszą pozycję będzie miał przed kolejnymi wyborami obecny rezydent Belwederu.
Do wyborów 2015 r. jednak daleko i wiele może się wydarzyć, zwłaszcza w obliczu nadchodzącego załamania gospodarczego i radykalizacji nastrojów społecznych. Ocieplanie, oswajanie i kreowanie Komorowskiego na wujka, ojca bądź dziadka narodu może się opłacić także na krótszą metę – podczas ewentualnej wymiany ekipy Tuska na jakichś „prawdziwych reformatorów”, „odnowicieli” czy „szeroki sojusz ponadpartyjny” (oczywiście bez PiS i reszty „opozycji antysystemowej”).
Komorowski zagrałby wówczas rolę patrona transformacji, gwaranta stabilności i człeka rozsądnego, wzywającego wszystkie strony do pracy „dla dobra Polski”. I mało kto zauważy wówczas, że to taki sam grubymi nićmi szyty numer, jak przekonanie 10 proc. Polaków głosujących w ostatnich wyborach, że janczar Platformy Janusz Palikot i partia jego imienia to jakaś „realna alternatywa” dla Donalda Tuska. Komorowski jest wszak emanacją obozu Platformy w tym samym stopniu, w jakim jej narzędziem od brudnej roboty był Palikot. Mimo to wmawia się Polakom, że jeden i drugi to szansa na jakąś nową jakość w polskiej polityce.
W ostatnich dniach premierę miała książka Sławomira Kmiecika „Przemysł pogardy. Niszczenie wizerunku prezydenta Lecha Kaczyńskiego w latach 2005–2010 oraz po jego śmierci”.
To wstrząsająca publikacja. Jej autor pracowicie zebrał telewizyjne, radiowe, prasowe oraz internetowe wypowiedzi tych wszystkich, którzy niejako zawodowo zajmowali się poniżaniem prezydenta, jak i tych, którzy z głupoty lub złej woli dzielnie ich w tym wspierali.
Warto porównać, jak niszczono „niesłusznego prezydenta” i jak dziś promuje się prezydenta „słusznego”. Widać wtedy wyraźnie, że nie można tego, co dzieje się dziś wokół Komorowskiego zbywać prostymi argumentami „no tak, w świecie popkultury nie dziwi budowanie popularności polityka stosownymi do tego świata metodami”. Świat jest może i ten sam, ale metody różne. I różne są cele operacji. Celem poniżania Lecha Kaczyńskiego było, jak to ujmował Palikot, „zniszczenie godnościowych fundamentów” jego prezydentury i w efekcie pozbawienie władzy jego i jego obozu.
Celem dzisiejszego upiększania Bronisława Komorowskiego jest przedłużenie władzy obecnego prezydenta i jego politycznego obozu. Nie dajmy się nabrać aktorom, DJ-om disco polo i autorom reklam, szczególnie gdy zamieniają się w Ochotniczą Rezerwę Platformy Obywatelskiej.
Autor jest pisarzem i publicystą. W latach 2008–2011 kierował działem krajowym „Rzeczpospolitej”, w latach 2011–2012 był publicystą tygodnika „Uważam Rze”. Obecnie redaktor naczelny portalu wNas.pl i autor radia WNET. Niedawno ukazała się jego powieść „Demokrator”
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Piotr Gociek