Stała się rzecz niesłychana: w przestrzeni publicznej swobodnie hulają słowa, których nie należy używać przynajmniej od 10 kwietnia 2010 r. Słowa mieszające w sondażach i wywołujące apopleksje Żakowskiego.
Po pierwsze słowo „zamach”, zwłaszcza jeśli występuje w towarzystwie zwrotu „władze Rosji”. T
o oczywiste, że „zamach” może pojawiać się jedynie w zestawie „Czeczeni” i „terroryści”. Po drugie słowo „trotyl”, które powinno być zakazane z oczywistego względu, że pachnie kolejną wojną światową, a przecież wiadomo, że światu wystarczą dwie. Zresztą trotylowe pozostałości tej ostatniej walają się w okolicach lotniska w Smoleńsku, czym dezorientują i tak już zdezorientowane przyrządy do wykrywania wybuchowych kosmetyków i mącą wnioski badaczy.
Trzecie miejsce zajmują słowa „środki odurzające” powtarzane przez zwolenników badań na sprawdzenie ich obecności w ciałach ofiar „seryjnego samobójcy”. Niestety listę zbrodniczych słów można ciągnąć. Coś trzeba zaradzić. Wskazówką niech będzie diagnoza Jana Hartmana, nazywanego w TOK FM etykiem: cały problem w tym, że dziennikarze pochodzą z warstw średnich, nie są intelektualistami. A wystarczyłoby, gdyby wszyscy byli z salonu III RP.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Anita Gargas