Kto wie, jak wygląda w rzeczywistości sytuacja na okupowanym przez Rosję Krymie? Próżno szukać rzetelnych informacji. Tamtejsze media, podobnie jak całość gospodarki, przeszły pod kontrolę Kremla, a ci, którzy nie chcieli się dostosować, musicali opuścić półwysep lub zeszli do podziemia.
W morzu okołokrymskiej dezinformacji przez długi czas lśniła jasno jedyna na świecie telewizja Tatarów krymskich ATR. Choć ATR nadaje z Kijowa, to pozostaje rzetelnym źródłem informacji o okupowanym Krymie i cierpiących tam po raz kolejny w historii Tatarach. Dziennikarze ATR są bowiem w stałym kontakcie z tymi, którzy pozostali na półwyspie. To dzięki nim dowiadujemy się o realiach, tak różnych od oficjalnej propagandy przypominającej „najlepsze sowieckie wzorce”. Niestety, teraz wszystko wskazuje na to, że ATR może przestać istnieć. Odpowiadają za to władze Ukrainy. Pomimo wcześniejszych zobowiązań nie przekazują dotacji dla kanału i, jak donoszą korespondenci z Kijowa, „tworzą bariery administracyjne uniemożliwiające pracę dziennikarzom”. Swoją solidarność z dziennikarzami ATR wyraziło już Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich, które zwraca uwagę, że „telewizja ta jest istotną częścią funkcjonowania i identyfikacji społeczności Krymskich Tatarów, szczególnie w sytuacji rosyjskiej agresji i represji ze strony Federacji Rosyjskiej. Osoby współpracujące z ATR na Krymie stale narażają się na niebezpieczeństwo, a wielu współpracowników za swoją działalność już zapłaciło ograniczeniem wolności”. SDP słusznie uznaje za niezrozumiałe problemy z finansowaniem i tworzenie barier administracyjnych dla kanału. To wszystko prawda. Podobnie jak prawdą jest to, że koszty funkcjonowania ATR są niewielkie w porównaniu z rolą, jaką odgrywa ta telewizja. Może warto, by sprawą zainteresowało się nasze Ministerstwo Spraw Zagranicznych lub sieć odpowiedzialnych za politykę wschodnią instytucji? Sprawa jest nie tylko ważna społecznie, ale może pokazać naszą solidarność z tymi, którzy za chwilę mogą stracić swój głos.