Sprawdź gdzie kupisz Gazetę Polską oraz Gazetę Polską Codziennie Lista miejsc »

Euroland będzie miał wspólny budżet?

Plany były ambitne, zapowiedzi szumne, nadzieje ogromne. Tyle, że od samego początku kwestia wspólnego budżetu strefy euro stała pod dużym znakiem zapytania. Poważnie zadłużone kraje eurolandu liczyły na to, że dzięki wsparciu z tego źródła uda im się podreperować słabą sytuację finansów publicznych. Przed szczytem strefy euro 21 czerwca niczego takiego nie należy się raczej spodziewać.

Celem będzie ogłoszenie powołania jakiejś instytucji, która otrzyma pewnie nazwę „budżet”. Nie będzie to jednak ta wersja o jaką wcześniej chodziło np. prezydentowi Macronowi. Na drodze do realizacji planu francuskiego przywódcy stanęły Niemcy – dla nich od początku realizacja jego wyobrażeń była nie do zaakceptowania. Po miesiącach uśmiechów i serdecznych gestów Berlin dał wyraźnie do zrozumienia, że na sponsorowanie z własnych środków zadłużonych państw Południa Europy się nie zgodzi. Chociaż gospodarka naszego zachodniego sąsiada ciągnie ogromne benefity z istnienia wspólnej waluty, to jednak Niemcy ani myślą dzielić się owocami tego sukcesu.  Mając nadwyżkę budżetową oraz gigantyczne dodatnie saldo w handlu zagranicznym o solidarności z tymi, którym powodzi się gorzej, nie chcą słyszeć. Obecnie realna opcja jest taka, że do podziału będzie kilkadziesiąt miliardów euro rozłożonych na lata 2021-2017. Budżet strefy euro nie będzie także autonomiczny, zostanie natomiast podpięty pod najbliższą unijną perspektywę finansową. Dodatkowe wpłaty mają pochodzić z opodatkowania transakcji finansowych. Szczegóły powinny być znane niebawem. Najwięksi zwolennicy wspólnego budżetu dla strefy euro w wersji maksymalnej oczekują jednak działań zdecydowanie dalej posuniętych. Co to oznacza? Przede wszystkim, ich zdaniem, taki budżet powinien mieć własne źródła finansowania pochodzące z wprowadzonych na poziomie strefy podatków. Warto pamiętać, że unijna perspektywa finansowa obejmująca siedem lat pochodzi z wpłat członkowskich krajów należących do wspólnoty. Nie jest to zatem takie samo źródło finansowania jak w wypadku tradycyjnie rozumianego budżetu, który jest zasilany głównie z wpływów podatkowych. Tych jednak na poziomie unijnym nie ma, bo chociaż niektóre daniny podlegają silnej harmonizacji (np. VAT), to jednak w dalszym ciągu stanowią one element krajowych systemów podatkowych i wpływają do krajowych budżetów. Kiesa eurolandu z prawdziwego zdarzenia, stanowiąca uzupełnienie wspólnej polityki pieniężnej i narzędzie polityki fiskalnej musiałby mieć właśnie taką strukturę.  Na to się jednak nie zanosi. Po pierwsze dlatego, że oznaczałoby to faktycznie utworzenie superpaństwa. A tego wielu członków strefy euro nie chce. Po drugie otwartym pytaniem pozostaje, jak te pieniądze miałby być wydatkowane. Różnice w sytuacji gospodarczej i fiskalnej krajów posługujących się wspólną walutą są ogromne. Jedne toną w długach od lat, inne notują budżetowe nadwyżki. Niektóre szybko się rozwijają, ale są też takie, które szorują brzuchem po dnie, jeśli chodzi o dynamikę PKB. Podział środków, jeśli weźmiemy pod uwagę powyższe różnice, musiałby być istnym koszmarem. Wydaje się, że wersja minimum, za jaką optują Niemcy, to i tak wiele, biorąc pod uwagę unijne realia.  Fakt, że strefa euro nie spełnia elementarnych postulatów optymalnego obszaru walutowego, skutkuje tym, że wszelkie rozmowy o wspólnym budżecie muszą się kończyć rozwiązaniami pozornymi. Trudno sobie bowiem wyobrazić funkcjonalny kompromis odnoszący się do tak zróżnicowanego pod względem kulturowym i ekonomicznym obszaru. W najbliższych latach wspólny budżet strefy euro nie powinien zatem stanowić poważnego zagrożenia dla unijnej perspektywy budżetowej. 

 



Źródło: niezalezna.pl

Kamil Goral