Po Euro 2012 lawina kłopotów spadnie nie tylko na Główną Dyrekcję Dróg Krajowych i Autostrad oraz budżety miast i państwa. W tarapatach mogą się znaleźć także banki, które hojną ręką kredytowały spółki budowlane i deweloperskie. Kilka z nich już jest na granicy upadłości i ukrywa przed akcjonariuszami skalę swoich problemów.
Niektóre banki w Polsce samodzielnie udzieliły deweloperom i firmom budowlanym kilkunastomiliardowych kredytów. Są one „przyspawane" do projektów inwestycyjnych; mają ogromne hipoteki na nieruchomościach i działkach budowlanych, które gwałtownie tracą na wartości. W ostatnim czasie z hukiem zbankrutowały Dolnośląskie Surowce Skalne odpowiedzialne za budowę newralgicznego odcinka autostrady A2. Już teraz firmy budujące drogi i niektórzy deweloperzy rozpoczęli negocjacje z bankami w sprawie restrukturyzacji ich zadłużenia. Piętrzą się góry niezapłaconych faktur za wykonane na autostradach roboty – aktualnie skala tego zadłużenia szacowana jest na 2,8 mld zł. Zaległości w płatnościach za pracę wykonaną przy budowie Stadionu Narodowego mogą sięgać 100 mln zł. A z 34 spółek budowlanych notowanych na GPW aż osiem miało w ub.r. straty, kolejnych osiem gorsze wyniki, a wiele musiało wyprzedawać aktywa i podrasowywać wyniki.
Coraz gorzej sprzedają się też mieszkania, a dziesiątki tysięcy nowych lokali nie znajduje nabywców. Jednocześnie wszystko wskazuje na to, że rynek nieruchomości w Polsce przez najbliższe lata będzie się systematycznie obsuwał. To wprawdzie jeszcze nie hiszpański kryzys, ale idziemy w tę samą stronę. Sektor budowlany i deweloperski w kraju znajduje się na krawędzi. Przy czym olbrzymia część wykonanych już i przyjętych robót to zwykła fuszerka. Polskie autostrady budowane są często przez tzw. firmy teczkowe, które nie mają doświadczenia i renomy, a które świadomie zaniżają kosztorysy, by wygrać przetargi. Teraz same znalazły się w pułapce i na progu bankructwa.
Fuszerki, niechlujstwo, słaby nadzór to już oczywista oczywistość w polskim sektorze budowlanym. Ale może się okazać, że będziemy mieli do czynienia także ze sporą skalą oszustw, przekrętów i marnotrawstwa. Tyle że dowiemy się o tym zapewne dopiero po Euro 2012, gdy urzędy miast, ośrodki sportu i rekreacji, a zwłaszcza stadiony, autostrady i obwodnice zostaną skontrolowane przez NIK. Gdy kilometr autostrady na mazowieckich piaskach kosztuje zwykle 40–50 mln zł, a rekordowo nawet 200 mln zł, jest z czego uszczknąć.
Plagi na budowie to efekt braku całościowej koncepcji tworzenia infrastruktury na Euro 2012 i zawyżonych kosztów tej imprezy, szacowanych na 80 do 100 mld zł. Gigantycznym nakładom towarzyszy bylejakość, ciągłe aneksy do umów inwestycyjnych, kontrakty podpisywane bez przetargów, dublowane wydatki, gigantyczne premie dla zarządów firm i częste rezygnowanie z kar, które powinny one płacić za niewywiązanie się z warunków umowy. To dopełnia czary goryczy i pokazuje skalę kompromitacji Polski. Być może kiedyś dowiemy się, ile z tej góry pieniędzy przeznaczonej na Euro 2012 trafiło do szarej strefy, ile zmarnotrawiono, a ile rozkradziono.
Premier Tusk ogłosił, że jesteśmy już gotowi do Euro 2012, ale prawdziwy sprawdzian dopiero przed nami. Niektórzy niewątpliwie zrobili na tym turnieju interes życia, tyle że za pieniądze podatników. Bezrefleksyjny optymizm ustępuje miejsca obawom, co będzie po imprezie. Coraz mniej Polaków akceptuje zawołanie „niech się wali, niech się pali, my będziemy w piłkę grali". Zamiast fiesty może nas czekać potężny ból głowy. Loża prezydencka dla rosyjskiego oligarchy na Stadionie Narodowym nie zwróci kosztów jego budowy. Nie będzie wydumanego przez PO wielkiego skoku cywilizacyjnego, a tym bardziej święta narodu. Nie będzie choćby jednej całej autostrady ani szybkich pociągów. Grecja, Portugalia, które nie tak dawno temu organizowały podobne imprezy, właśnie bankrutują. Hiszpański budowlany boom na kredyt przyczynił się do obecnego kryzysu. Euro trwa krótko, ale długi po nim pozostają na lata.
Źródło:
Janusz Szewczak