I wciąż dość łatwo sobie wyobrazić, co czekałoby Polskę pozbawioną tego ochronnego, sojuszniczego parasola, zostawioną nie tylko na pastwę Moskwy, ale i Berlina, który zapewne znacznie swobodniej by sobie z nami poczynał. Bylibyśmy sami jak palec w odwiecznych kleszczach. Dziś, kiedy to Stany Zjednoczone nadają kierunek całemu Sojuszowi Północnoatlantyckiemu, powinniśmy być wdzięczni decyzjom politycznym i niewątpliwym zrządzeniom losu, które – jak nieczęsto w historii bywało – tym razem postawiły nas po właściwej stronie muru. Słuchajmy zatem pilnie, skąd przychodzą głosy mówiące o „amerykańskim imperializmie”, kto w obliczu tak oczywistej rosyjskiej drapieżności choruje na „natofobię” i straszy nas sojusznikami. To ci ludzie w obliczu jakiegokolwiek problemu natychmiast zapomną w gębach języka polskiego i zaczną podpisywać rozkazy pisane grażdanką. Historia bynajmniej się nie skończyła.