10 wtop „czystej wody”, czyli rok z nielegalną TVP » Czytaj więcej w GP!

Poza kontrolą

W latach 80. w warszawskim klubie Remont odbywał się przegląd młodych wykonawców różnych gatunków muzycznych pod wspólną nazwą „Poza kontrolą”. Wydaje się, że polska polityka przechodzi właśnie własny festiwal pod tym hasłem. Jego sceną są media społecznościowe, małe sceny to studia telewizyjne i radiowe, zaś główną gwiazdą niewątpliwie został Paweł Kukiz.

I choć akurat Kukiz w ramach przywołanego cyklu w Remoncie chyba nie występował, można uznać go za łącznik między dwoma światami. Zwłaszcza gdy scena polityczna, jak sam przyznał, pomyliła mu się z muzyczną.

Śpiewak taki i owaki, a pisowcy szczury

Oczywiście podobnym ekscesom sprzyja gorący okres wyborczy. Najpierw kampania, potem świętowanie lub, częściej, szukanie winnych porażki. Pierwszym politykiem, który dał się ponieść tej fali, był (jeszcze w lipcu) niedoszły kandydat Sojuszu Lewicy Demokratycznej na prezydenta Warszawy Andrzej Celiński. Celiński znany ze zbyt barwnego języka i maratonów agresywnych komentarzy na swoim blogu w portalu Salon24, podejrzewany o prowadzenie po alkoholu samochodu i kont w serwisach społecznościowych, nazwał Jana Śpiewaka ch…, nie używając przy tym żadnych kropek. Była to reakcja na ujawnienie przez kontrkandydata informacji, że Celiński miał związki biznesowe z generałem Robełkiem, jedną z figur warszawskiej reprywatyzacji. Nerwowy kandydat lewicy stracił poparcie SLD i choć początkowo odgrażał się, że wystartuje również bez niego (po ogłoszeniu startu zdawał się nawet wierzyć, że ma szanse na drugą turę), ostatecznie nie wziął udziału w wyścigu.

Niedługo przed wyborami, czemu „Gazeta Polska Codziennie” poświęciła sporo miejsca, a i ja napisałem o tym cały tekst, totalitarne, a mówiąc wprost, nazistowskie inklinacje wymknęły się najpierw Grzegorzowi Schetynie, później zaś Grzegorzowi Furdze, czyli odpowiednio liderowi Koalicji Obywatelskiej i jej szeregowemu posłowi, który zdążył zaliczyć obie tworzące ją partie. Schetyna mówił o „pisowskiej szarańczy”, czym wpisał się zarówno w starą tradycję odczłowieczania przeciwnika politycznego poprzez odwoływanie się do groźnych i budzących obrzydzenie skojarzeń, jak i w polityczną narrację własnej partii, pełną „dorzynania watahy” (Radosław Sikorski), „ginięcia jak dinozaury” (Donald Tusk) czy „wypatroszenia i sprzedania skóry Jarosława Kaczyńskiego” (Janusz Palikot, jeszcze jako polityk Platformy). O retoryce prof. Stefa-na Niesiołowskiego szkoda w tym kontekście nawet pisać, zwłaszcza gdy brak pewności, czy to tylko cyniczna metoda uprawiania polityki, czy kryje się za tym coś jeszcze. Schetyna, pozbawiony charyzmy Tuska, najwyraźniej chciał nadrobić językiem. Czy mu wyszło? Pewnie tak, na tyle, by zmobilizować tych ze swoich wyborców, którzy dawno już nie widzą w nas ludzi. Poseł Grzegorz Furgo, polityk wygadany, złośliwy i inteligentny, posłużył się przeróbką plakatu z czasów nazistowskich Niemiec, który w oryginale kazał prostym Polakom upatrywać zbawienia w Niemcach, a w przeróbce – w Unii Europejskiej. Nad prostym domostwem wciąż unoszą się złe duchy, jednak Churchilla, Roosevelta, Stalina i najpotężniejszego z nich – demona o semickich rysach, zastąpiono politykami Prawa i Sprawiedliwości, z których najstraszniejszy okazuje się Antoni Macierewicz. Poseł wycofał się, wymigując się niewiedzą, w którą uwierzyłbym, gdyby nie przywołane wyżej cechy osobiste polityka, uzupełnione faktem, że zawodowo zajmował się on dziełami sztuki. Problem zobaczyli wszyscy, lecz nie Grzegorz Schetyna, który uznał, że skoro wpisu nie ma już na Twitterze, nie ma też do czego wracać.

Odlecieli i prędko nie wrócą

Liczne gwiazdy oraz celebryci salonowej kultury i mainstreamowego intelektu prześcigały się tymczasem w dzieleniu mieszkańców Warszawy na prawdziwych i nieprawdziwych, z których drudzy głosować mieli na Patryka Jakiego, a pierwsi, oczywiście, na Rafała Trzaskowskiego. Magdalena Środa pisała wzruszającą historię sprzedawcy ze sklepu, który, co umknęło jej uwadze, najwyraźniej nie miał pojęcia, z kim rozmawia, skoro wymógł na niej obietnicę niegłosowania na Jakiego. Środa, tak samo, jak kilka innych celebrytek histeryczek, straszyła warszawiaków napływem „obcych”, jak się zresztą okazało skuteczniej niż PiS i narodowcy razem wzięci. Cóż, jednym wolno, innym nie, tak jak jest i taka ludność napływowa, której bać się należy, ba, jest to nawet w dobrym tonie. Elity nie dziś i nie wczoraj znalazły własny, politycznie poprawny rasizm, to jednak temat na oddzielny artykuł. O kolejnych odlotach Krystyny Jandy czy Doroty Stalińskiej szkoda nawet pisać, nieraz jeszcze będzie zresztą ku temu okazja. Artyści politykom kibicują, czasem ich wyprzedzając, jednak tym pierwszym egzaltacja uchodzi, choć nie zawsze wychodzi przy tym na zdrowie.

21 października wiele kontrowersyjnych ekip utrzymało się w magistratach pod starą lub pozornie nową flagą, życie toczy się nadal. Jak wiemy, poza Prawem i Sprawiedliwością, swoje zwycięstwo ogłosiła też Koalicja Obywatelska, a także ruch Kukiz’15. Platforma z przystawką, dlatego że powtórzyła wyniki Platformy bez przy-stawki, a w porównaniu z 2014 r. nawet trochę powiększyła stan posiadania; kukizowcy zaś świętowali zaistnienie na kolejnym, po ogólnopolskim, szczeblu polskiej polityki. O wątpliwym sukcesie totalnej opozycji dyskutowali chyba wszyscy, którzy znaleźli czas w przerwach analizowania przyczyn bolesnej porażki PSL. O ugrupowaniu Kuki-za pisało się mniej, raczej uznając oficjalny optymizm jego działaczy za wersję obowiązującą. Tymczasem nie potwierdzała jej od początku nerwowość samego Pawła Kukiza, który od ogłoszenia wyników zdawał się tracić chwilami kontrolę nad swoimi emocjami w dyskusjach na Facebooku. Zbyt wcześnie na pisanie mów pogrzebowych dla jego ruchu, niemniej wypada uznać, że choć wejście do samorządów na pewno jest sukcesem, to sam wynik raczej nie spełnia oczekiwań siły politycznej, która jeszcze niedawno mogła liczyć na miejsce na podium, a jej potencjał teoretycznie mógłby być równy liczbie zawartej w nazwie, tym bardziej że przecież i PiS, jak każda partia rządząca, pada ofiarą zużywania się. Kukiz’15 wydaje się zaś jedyną liczącą się alternatywą dla potencjalnych rozczarowanych niektórymi aspektami polityki rządu wyborców. Tymczasem żadnego zauważalnego przepływu w tę stronę nie odnotowano. Kukizowi odpłynął za to poseł Jakub Kulesza, który wybrał Janusza Korwin-Mikkego. To zaś, wraz z ciepłym pożegnaniem Kuleszy (wraz z dobrym słowem w stronę wcześniejszego „uchodźcy” z K’15 Adama Andruszkiewicza) ze strony Marka Jakubiaka spowodowało wybuch lidera ugrupowania. Najpierw zwymyślał on kolegów, umieszczając ich w środku akcji jakiegoś pornograficznego opowiadania, później zaś tłumaczył się z piątkowej utraty kontroli nad sobą i swoim przekazem, co ostatecznie zaowocowało usunięciem konta na Twitterze, poprzedni raz używanego w lipcu. Trudno powiedzieć, na ile Kukiz zaszkodził sobie i swojemu klubowi, na pewno jednak nie pomógł.

Powietrze się nie oczyści

Jakby tego było mało, chwilę później Sławomir Nowak zaczął na Twitterze sugerować, że jego polityczni oponenci („tępe cepy”) nie potrafią nawet przestawić godziny w zegarku. Być może uwierzył w słowa Katarzyny Lubnaer o zapóźnieniu cywilizacyjnym wyborców PiS. W międzyczasie Paweł Rabiej chwalił uroki wielkomiejskiego powietrza, które czyni ludzi liberałami. Czyli walki ze smogiem nie ma się co spodziewać.
 

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

#Kukiz #celibryci

Krzysztof Karnkowski