Ostatnie lata działalności Edmunda Klicha to interesujący przypadek badawczy dla ekspertów śledzących najnowsze dzieje Polski. Uporządkujmy jej najważniejsze momenty.
10 kwietnia 2010 r. do nieznanego światu polskiego urzędnika państwowego dzwoni osobiście wiceszef MAK Aleksiej Morozow z rosyjskimi wytycznymi w sprawie katastrofy, o której informacja ledwo co dotarła do kraju. W katastrofie zginął prezydent. Polski urzędnik zajmuje się katastrofami cywilnymi, ta jest wojskowa. Mimo to
Morozow jemu przekazuje życzenie Moskwy, jak należy procedować przy katastrofie. Urzędnik gładko przekonuje do rosyjskiego stanowiska cały polski rząd. Czyż nie ciekawe? Edmund Klich jako pierwszy dociera do Smoleńska. Nie wiadomo, co tak naprawdę tam robi. Wiemy jedynie, że za poduszczeniem Rosjan doprowadza do konfliktu w łonie polskiej ekipy ekspertów, kłóci się z prokuraturą wojskową.
Obrońca rosyjskiego interesu
W grudniu zeszłego roku „Gazeta Polska” ujawnia nagraną potajemnie przez Edmunda Klicha naradę u ministra obrony Bogdana Klicha z udziałem szefa Sztabu Generalnego gen. Mieczysława Cieniucha. Ujawnia także taśmę z rozmową Edmunda Klicha z samym gen. Cieniuchem. Treść nagrań poraża. Wynika z nich, że polski akredytowany czuł się lojalny bardziej wobec funkcjonariuszy Rosji niż wobec własnego państwa. Lobbuje za tym, czego życzy sobie Moskwa (np. by Polska miała tylko jednego akredytowanego i okrojoną do minimum liczbę ekspertów), zarówno u szefa sztabu, jak i u ministra obrony. Lobbing okazuje się skuteczny. Z powodu niewystarczającej liczby członków ekipy, a zwłaszcza z powodu wyznaczenia tylko jednego akredytowanego, który nie zawsze był obecny podczas czynności dowodowych (nierzadko toczyły się one równocześnie w Moskwie i Smoleńsku), strona polska traci bezpowrotnie możliwość zabezpieczenia kluczowych dowodów w sprawie katastrofy. I znowu należy zapytać – czy to nie ciekawe, że rząd nie reagował na tę sytuację?
Łaskawa prokuratura
Po ujawnieniu nagranych potajemnie taśm Edmund Klich tłumaczył, że rejestrował spotkania na własne potrzeby. Prokuratura nie widzi zagrożenia ujawnienia tajemnicy państwowej, nie wszczyna śledztwa, nie sprawdza, jak bogate jest archiwum audio pułkownika. Dzięki najnowszym ustaleniom „Newsweeka” i „GP”, która ujawniła zapis taśmy z narady Edmunda Klicha ze współpracowniczką, wiadomo, że nie zakończył on nagrań na jednej rozmowie.
Ciekawe, w jaki jeszcze sposób urzędnik państwowy musi naruszyć prawo, aby był pociągnięty do odpowiedzialności karnej? Bo podsłuchiwanie i nagrywanie poufnych narad, w tym u ministra obrony i szefa sztabu, oraz złamanie tajemnicy państwowej okazują się dla prokuratury niewystarczające.
Klich bierze na klatę Macierewicza
Zapytany, dlaczego broni MAK-owskiej, skompromitowanej wersji przebiegu katastrofy, Edmund Klich zakomunikował dziennikarzom „SE”:
„Niech mnie pocałują w tyłek. Poszedłem do telewizji tylko po to, by położyć kres tej idiotycznej teorii Macierewicza i pseudonaukowców. Wszyscy nabrali wody w usta, więc wziąłem to na siebie”. Czy to nie ciekawe, dlaczego Klich musiał – mówiąc kolokwialnie – wziąć na klatę obronę rosyjskiego stanowiska?
Jak więc jeszcze musi się pogrążyć Edmund Klich, by wreszcie zajęła się nim prokuratura, a Komisja Badania Wypadków Lotniczych odwołała go z funkcji przewodniczącego?
I co musi się stać, by polski akredytowany przy MAK został wreszcie objęty jakąkolwiek kontrolą kontrwywiadowczą. Bo nic nie wiadomo, by służby specjalne sprawdzały, w jakim celu i przy czyjej pomocy nagrywał swoje spotkania z najwyższymi przedstawicielami państwa. Czy to nie jest najbardziej ciekawe?
Źródło:
Anita Gargas