Wzruszyłbym ramionami na słowa Stevena Spielberga, któremu po ćwierć wieku nagle „przypomniało się”, że podczas kręcenia w naszym kraju „Listy Schindlera” jedna z Polek rzekomo krzyknęła do aktora Ralpha Fiennesa, odzianego w mundur SS, iż ów strój bardzo się jej podoba i że życzyłaby sobie, żeby Niemcy „tu wrócili i znów nas chronili”. Wzruszyłbym ramionami, bo to taki sam nieweryfikowalny fake news jak każdy inny – od widzianego w Loch Ness potwora do tego, że poseł Marcin Kierwiński zjadł most Poniatowskiego.
Gorzej, że autorytet reżysera sprawia, iż rzecz pewnie rozleje się po mediach i będzie kolejnym powodem do pałowania Polski za rzekomy antysemityzm i fałszowanie historii. Tak, nie mylą się Państwo – fake news będzie dowodem na nasze rzekome kłamstwa. Tymczasem sam Spielberg już stawia się w pozycji ofiary, mówiąc, że „prawdopodobnie w Polsce zostanie aresztowany”. Cóż, reżyserowi „Bliskich spotkań trzeciego stopnia” prawdopodobnie nie grozi bliskie spotkanie z polską celą. Obawiam się za to, że grozi nam wkrótce nakręcenie amerykańskiej wersja „Pokłosia”. Na pochyłe drzewo wszystkie kozy skaczą.