To było 9 kwietnia 2011 r. Przed ambasadą Federacji Rosyjskiej zebrał się tłum ludzi domagających się trzech rzeczy – wyjaśnienia przyczyn katastrofy smoleńskiej, zwrotu wraku rządowego tupolewa i czarnych skrzynek. Kilka tysięcy ludzi dzień przed pierwszą rocznicą wyrażało sprzeciw wobec kłamstw i pogardy lejącej się z mediów, wobec bierności władz oraz bezsilności państwa. Dziś ci, których wtedy za rękę przyprowadzili rodzice, są już często pełnoletni.
Dziesięciolatki moment katastrofy pamiętające jak przez mgłę będą mogły głosować w nadchodzących wyborach samorządowych. Niemal całe ich świadome życie jest naznaczone doniesieniami o kolejnych skandalach wokół katastrofy smoleńskiej, o zaniechaniach, podmianach ciał, braku postępów w śledztwie. O tym naprawdę się mówi w polskich domach. Gdyby wówczas, w kwietniu 2011 r., ktoś mi powiedział, że po kolejnych siedmiu latach znów będziemy przed rosyjską ambasadą zaciskać pięści z bezsilności, pewnie bym nie uwierzył, wziąłbym go za pesymistę. Kolejny raz się potwierdza, że warto być pesymistą, by się nie rozczarować. Bądźmy tam jednak i dziś.