„Podatek od miłości” u swojego źródła miał niezły zamysł - przełamania utartych schematów romantycznych komedii i postawienia na dość nieoczywisty, zaczepiający scenariusz. Rzeczywistość zweryfikowała jednak dobrą intuicję, a film koniec końców trafił, niestety, w znane i mało lubiane koleiny.
Ale od początku. Banalny punkt wyjścia produkcji Bartłomieja Ignaciuka staje się dobrym startem do ciekawej opowieści. Oto urzędniczka (Aleksandra Domańska) jednej z instytucji kontrolujących skarbowe przewinienia ściera się w jednym z barów z wyniosłym i mało sympatycznym cwaniakiem (Grzegorz Damięcki). Los chce, że już nazajutrz wspomniany cwaniak musi ukorzyć się w Urzędzie Kontroli Skarbowej przed… obrażaną jeszcze kilka godzin wcześniej urzędniczką.
Dalej historia przybiera nieoczekiwanego tempa, które w złożony na wielu poziomach sposób łączy losy bohaterów i ich najbliższych. Rzecz jasna - z miłosnym, ckliwym i romantycznym tłem. I choć trudno mieć pretensje do komedii romantycznej, że jest romantyczna, to jednak pudru i lukru jest w „Podatku od miłości” zbyt dużo, za to zbyt rzadko mrugano okiem do widza, bawiąc się poczuciem humoru.
Co ważne, Ignaciuk miał dobry pomysł, by główne role w „Podatku od miłości” powierzyć niezgranym jeszcze twarzom polskiego kina. Zwłaszcza Damięcki pokazuje się jako aktor doświadczony, ciekawy, a przy tym jeszcze nieopatrzony i świeży. To duży plus filmu Ignaciuka, w którym odnajdują się i bardziej znani aktorzy. Interesujący, nieoczywisty wątek Zbigniewa Zamachowskiego (jako ojca głównej bohaterki) pokazuje, że powtarzana historia sfrustrowanego i zniechęconego życiem i pracą 50-latka może znaleźć happy end w dość oryginalnej decyzji życiowej.
Film poza warstwą romantyczną jest również próbą refleksji o kondycji dzisiejszych „Piotrusiów Panów”, którzy nie potrafią ułożyć sobie życia w Warszawie, a modelowi bohaterowie z modnej stolicy dość szybko są sprowadzani przez Ignaciuka na ziemię. Reżyser „Podatku od miłości” interesująco kreśli również szkic głębszego namysłu o tym, czy wszyscy muszą osiągnąć sukces, do jakiego namawiają nas reklamy i media, by czuć się spełnionym. I choć jest to tylko margines filmu, to ciekawie ubarwia go, czyniąc produkcję bardziej zjadliwą.
Sumując wszystkie wady i zalety, jakie niesie ze sobą film Ignaciuka, trzeba powiedzieć, że płacony przez widzów podatek przy kupnie biletu na ten konkretny seans może okazać się zbyt wysoki. Na tle przewidywalnych i prymitywnych komedii, jakich w ostatnich latach mieliśmy sporo - „Podatek od miłości” nieco się wyróżnia, ale chyba jednak można było oczekiwać więcej.