Przez kilka pierwszych dni po głosowaniach w sprawie pro- i antyaborcyjnych projektów ustaw, które przejdą do historii polskiej polityki, wydawało się, że PiS ma na dłużej święty spokój.
Żrąca się z własnymi radykałami opozycja rozpaczliwie szarpała się we własnej pułapce, zastawionej na Prawo i Sprawiedliwość, a obserwujący to z rozbawieniem wyborcy nie pytali nawet zbyt głośno o zmiany w rządzie i to, co ewentualnie mogłoby za nimi iść.
W środę ulicami Warszawy przeszedł czarny marsz, który odwiedził siedziby Nowoczesnej i Platformy Obywatelskiej, tym razem już jako przeciwników politycznych. Stare nawyki są równie silne, jak przywiązanie do czerwonych flag, które powiewały nad demonstrantami – marsz zakończył się przed krajowym biurem Prawa i Sprawiedliwości. I dopiero wtedy poza słowami gniewu i rozczarowania znalazły się również woreczki z farbą, miotane przez kilka kreowanych na wrażliwych intelektualistów przez „Gazetę Wyborczą”, a w rzeczywistości niepanujących nad emocjami osób. W oświadczeniu rozesłanym do mediów jeszcze przed protestem organizatorzy informowali, że osobą odpowiedzialną za kontakt z dziennikarzami będzie Klementyna Suchanow, specjalistka od Gombrowicza, pisarka i kobieta zatrzymana wcześniej za obrzucenie jajami kolumny wyjeżdżających z Sejmu aut. Zdjęcia przyciskanej do ziemi aktywistki obiegły media jako symbol opresyjności władz w Warszawie, jednak represje okazały się mało skuteczne, skoro do recydywy doszło raptem kilka tygodni później.
Opozycja tymczasem czyściła swoje szeregi lub próbowała się dogadać z wyrzuconymi politykami, jednak te wewnętrznie sprzeczne ruchy musiały się okazać nieskuteczne. Wciąż brak jednoznacznego zakończenia ideologicznego konfliktu w Platformie i Nowoczesnej, słychać jedynie o narastającym poczuciu marginalizacji platformianych konserwatystów. Okazuje się też, że władze klubów przed głosowaniem projektu „Ratujmy kobiety” musiały mieć świadomość, iż nie zostanie on poparty przez część posłów, lecz dopiero po fakcie dostrzegły w tym problem dla swojego przekazu i zdecydowały o represjach wobec kierujących się sumieniem parlamentarzystów. Najwyraźniej wcześniej nikt się nie spodziewał problemu, zwłaszcza ze strony feministycznie zorientowanej części wyborców. Dodatkowym efektem tego ideowego rozchwiania jest sprzeczny przekaz opozycyjnych publicystów, którzy nie mogą się zdecydować, czy na partiach parlamentarnych, zwłaszcza zaś PO, należy postawić już krzyżyk czy wręcz przeciwnie – trzeba wspierać je bezwarunkowo, nawet w sytuacji ich całkowitej i widocznej również dla wspierających kompromitacji. O tym, jak demoralizujący jest dla klasy politycznej drugi z zaproponowanych wariantów, nie trzeba chyba pisać.
Jest jednak faktem, że poza kwestiami obyczajowymi, w których partie opozycji nigdy nie były tak naprawdę monolitem, inne potknięcia czy afery nie budzą sprzeciwu wyborców. OK, elektorat Nowoczesnej źle przyjął zeszłoroczny wyjazd Ryszarda Petru na Maderę, a problemy Mateusza Kijowskiego wpłynęły negatywnie na jego odbiór wśród części zwolenników KOD-u, zwłaszcza gdy się okazało, że organizacja cierpi przez nie również finansowo. Jednak głosów jednoznacznie potępiających zachowania Kijowskiego czy nawet skazanego za handel kobietami lidera KOD-Kapeli nie było po tamtej stronie zbyt wiele. W wypadku zaś osób pokroju Józefa Piniora czy ostatnio Stanisława Gawłowskiego nikt z polityków ani sympatyków opozycji nie dostrzega problemu innego niż rzekomo polityczne motywy działania CBA i wymiaru sprawiedliwości.
Po stronie PiS-u jest zupełnie inaczej. Gdy w Senacie przepadł wniosek o areszt dla senatora Stanisława Koguta, który wcześniej zrzekł się, co trzeba przyznać, immunitetu, wśród wyborców głosów zrozumienia było bardzo niewiele. Reakcje określić można jako gamę uczuć od rozczarowania do wściekłości. Oto bowiem Senat wystawił wotum nieufności prokuraturze Zbigniewa Ziobry, czym bardzo mocno uprawomocnił zarzuty opozycji o polityczny, represyjny charakter jej działań. Nie dość bowiem, że odrzucił jej wniosek w obronie partyjnego kolegi, zaprzepaścił dobre wrażenie, jakie wywołało równoczesne podjęcie działań wobec polityków z obu stron politycznej wojny. System miał być sprawiedliwy i tak samo surowy dla wszystkich, niezależnie od politycznych afiliacji. Tymczasem w głosowaniu tajnym, co dodatkowo oburzyło ludzi, koledzy pomogli koledze uniknąć losu każdego, kto odpowiednich przyjaciół nie ma. Co więcej, równocześnie przepadły wnioski o uchylenie immunitetu dwójce innych senatorów, związanemu z PO Janowi Rulewskiemu i niezależnej senator Lidii Staroń. Po odwołaniu ministra Antoniego Macierewicza, które rozeźliło sporą część wyborców, PiS sprowadziło na siebie kolejny problem, tym razem działający na nerwy wyborcom ponad podziałami, jakie ostatnio dały o sobie znać. Jeśli zaś partia Jarosława Kaczyńskiego zdecyduje się wystawić w wyborach prezydenta Warszawy marszałka Senatu Stanisława Karczewskiego, głosowanie w sprawie Koguta (bez względu na to, jak głosował i co mówił sam marszałek) będzie dla niego potężnym balastem.
Niezależnie od tych kłopotów Zjednoczona Prawica prowadzi nadal skuteczną akwizycję nowych posłów i działaczy samorządowych. Część komentatorów widzi w tym marsz w stronę centrum, a docelowo – większości konstytucyjnej, inni obawiają się jednak rozmycia przekazu partii i rządu oraz zbytniego wzrostu znaczenia koalicjantów. Czy obawy te są racjonalne, trudno dziś jeszcze ocenić. Jest faktem, że im transfer późniejszy, tym mniej wiarygodny, a choć radość z każdego nawróconego musi być oczywiście wielka, nie każdy ma biblijną wiarę w niektóre z nawróceń. Lektura twitterowych wpisów nowych nabytków koalicji sprzed kilku lub kilkunastu miesięcy dostarcza poszukiwaczom niekonsekwencji w życiu politycznym bardzo wiele rozrywki. Również w wypadku osób, które dla Zjednoczonej Prawicy opuściły PSL.
Polskie Stronnictwo Ludowe zaś stoi po raz pierwszy w historii przed perspektywą utraty klubu parlamentarnego. To partia, która próbowała szukać sobie miejsca na scenie politycznej jako opozycja, lecz już niekoniecznie totalna, odbierana była od lat jako ugrupowanie obrotowe i mocno przywiązane do stanowisk. Jeśli dodać do tego deklarowany (na pewno w wielu sprawach nie bez pokrycia, o czym świadczą te same głośne głosowania sejmowe sprzed dwóch tygodni) konserwatyzm, trudno się dziwić, że zaczyna się w niej ruch w stronę siły, która prawdopodobnie porządzi jeszcze kilka lat. Jeśli nie odgórnie i oficjalnie, to oddolnie i, na razie, pojedynczo. Pamiętajmy, że takie osoby jak Zbigniew Kuźmiuk czy Janusz Wojciechowski, choć również wywodzą się z PSL-u, dziś są cenionymi politykami PiS-u. Jeśli natomiast potwierdzą się informacje, że ludowców zasilą posłowie koła Unii Europejskich Demokratów (przypomnijmy, w tej grupie mamy Michała Kamińskiego, Stefana Niesiołowskiego i Jacka Protasiewicza, i próbowała ona się stać, również organizacyjnie, kolejnym wcieleniem UW), z konserwatyzmem oraz formułą opozycji szukającej w części spraw porozumienia z rządem i prezydentem może być trudno. Łatwo za to powtórzyć los federacyjnego klubu Romana Jagielińskiego, zbierającego sejmowe spady.
Weekend upłynął pod znakiem pokazanych w TVN-ie neonazistów z Wodzisławia. To temat na dłuższy tekst, warto jednak zauważyć, że w czasach, gdy wśród młodzieży działa wiele nowych i prężnych środowisk odwołujących się do radykalnych doktryn politycznych (autonomiści, szturmowcy, grupy tworzące czarny blok Marszu Narodowego), pokazuje się nam kilku facetów palących swastyki w lesie, żywcem wyjętych z lat 90. zeszłego wieku. To trochę tak, jakby opowiadać dziś o narkomanii, za jej symbol uznając strzykawkę. Nie usprawiedliwiając pokazanej patologii, należy więc pytać też o intencje i warsztat pokazującej ją telewizji.