Nowe technologie z równym powodzeniem mogą uratować życie, co doszczętnie zniszczyć je. Przekonują o tym twórcy bijącej rekordy popularności serii „Czarne lustro”. Najnowszy, czwarty sezon, jest już dostępny na platformie Netflix.
Gra komputerowa, w której życiowy oferma staje się herosem i wyżywa na współpracownikach, tzw. „panel rodzica”, dzięki któremu wiemy co i gdzie robi nasze dziecko (a nawet, dzięki specjalnemu chipowi, widzimy to, co ono), a może zaprogramowany na bezwzględność pies-robot, który ustrzeże magazynu lepiej niż niejeden ochroniarz? To tylko część technologicznych smaczków, jakie oferują nam twórcy serialu „Black mirror” („Czarne lustro”) w jego nowym, czwartym sezonie. I choć część z nich - jak na przykład przeszczepianie ludzkiej świadomości - jest powtórką z wcześniejszych odsłon serii, nadal wstrząsają widzem, stawiając pytanie o granice człowieczeństwa.
Czwarty sezon składa się z sześciu odcinków, z czego każdy jest „minifilmem” opowiadającym o innym aspekcie wdzierania się nowych technologii do naszego życia. Wśród zaproponowanych przez twórców (tym razem do grona reżyserów dołączyła również aktorka Jodie Foster) rozwiązań znajdują się takie, które mogłyby ułatwić codzienność każdego z nas (bo która firma ubezpieczeniowa lub komisariat policji nie chcieliby posiadać „czytnika wspomnień” osób, które były świadkami wypadku lub przestępstwa?) Za każdym razem mamy jednak do czynienia z jakimś „ale”, a przesłanie serialu sprowadza się do tego, że nowe technologie z równym powodzeniem mogą uratować życie, co doszczętnie zniszczyć je.
Oglądając „Czarne lustro” widzimy tak naprawdę siebie, nasze dzieci lub wnuki bezradne wobec postępującej innowacyjności. Podobnie jak w obrazie „Jak w zwierciadle” Ingmara Bergmana z 1961 roku, tematem przewodnim jest charakterystyczna dla Zachodu wewnętrzna pustka kontrastująca z dobrobytem materialnym i maniakalna wręcz potrzeba kontroli. W osadzonej w przyszłości serii Charliego Brookera wybrzmiewa to szczególnie wymownie.
Znamienne są słowa jednej z bohaterek, skojarzonej z partnerem przez specjalny system randkowy, która mówi o tym, że dawniej, bez wspomnianego systemu, musiało być „dziwnie”: ludzie, chcąc się poznać, sami do siebie zagadywali, a gdy poszło coś nie tak, również sami musieli zdobywać się na zakończenie związku. Czy nie wydaje się to znajome? Dziś, w 2018 roku i w świecie aplikacji, za pomocą których dajemy lub odbieramy szansę potencjalnym kandydatom na męża lub żonę jednym ruchem kciuka, wymowa „Black mirror” brzmi jak ponury śmiech z przyszłości i ostrzeżenie zarazem.