10 wtop „czystej wody”, czyli rok z nielegalną TVP » Czytaj więcej w GP!

Nowoczesne znaki zapytania

Czy ogłaszając w czwartek decyzję o połączeniu sił z Rafałem Trzaskowskim i PO w Warszawie, Ryszard Petru i Paweł Rabiej zdawali sobie sprawę, jakie konsekwencje będzie miała ich deklaracja?

 

Rabiej, zyskując bardzo realną przy warszawskiej specyfice wiceprezydenturę, utracił jednocześnie wiele ze swojej wiarygodności zdobywanej pracą w komisji weryfikacyjnej i wolą rozliczenia nadużyć ratusza, czyli ludzi Platformy i jej naturalnego zaplecza.

Petru na dwa dni przed wyborami kierownictwa partii, które rozstrzygnąć miały jego losy, zagrał va banque. Czy chciał się pokazać jako twardy przywódca, czy też wręcz przeciwnie, na wypadek porażki zabezpieczył sobie tyły i dobre relacje z silniejszą Platformą?

Petru zbyt „nowoczesny”

Nowoczesna to byt wyjątkowy. Partia, na której rzekomą świeżość nikt nie powinien się nabrać, weszła do parlamentu głównie dzięki rozczarowaniu części elektoratu PO tęskniącej za dawną Unią Wolności i Balcerowiczem. Przez jakiś czas Nowoczesna była w mediach i sondażach kreowana na pierwszą siłę opozycji, a nawet partię popularniejszą od PiS-u (pamiętny sondaż IBRiS-u z końca 2015 r.). Później coraz bardziej zależna od Platformy, mająca problem z finansami i własnym przywództwem. Ryszard Petru, który początkowo wydawał się mało ciekawym uczniem i kontynuatorem myśli Leszka Balcerowicza, szybko dał się poznać jako autor niezamierzonych bon motów, bohater licznych anegdot, zaliczający wpadkę za wpadką. O ile jednak nawet najgorsze głupoty wypowiadane przez lidera nie kosztowały partii utraty poparcia, wszystko się zmieniło, gdy podczas najostrzejszych protestów w Sejmie zdecydował się na prywatny wyjazd na Maderę z partyjną koleżanką. W tym momencie żonaty przecież lider okazał się zbyt „nowoczesny”, nawet jak na standardy swoich liberalnych wyborców, których wysyłał na zimne warszawskie ulice w czasie, gdy sam odpoczywał nad ciepłym morzem. Poparcie dla partii spadło i nigdy już nie wróciło do wcześniejszego wymiaru.

Choć jeszcze przed odejściem z Nowoczesnej poseł Zbigniew Gryglas zapowiadał, że z nazwy partii zniknąć może nazwisko jej twórcy i lidera, pojawienie się pierwszej kontrkandydatury w walce o przywództwo dla wielu osób było dużym zaskoczeniem. Tymczasem Piotr Misiło, decydując się na ten krok, dał początek fali, która ostatecznie pozbawiła Ryszarda Petru przywództwa. W pewnym momencie walczyło o nie aż pięć osób, z których jednak trzy (w tym jako ostatni Misiło) przekazały swoje poparcie zwycięskiej Katarzynie Lubnauer. Lubnauer tuż przed partyjnymi wyborami ostro krytykowała Petru za oddanie walkowerem Warszawy Platformie, równocześnie wskazując jako najlepszą kandydatkę na to stanowisko Kamilę Gasiuk-Pihowicz. Czy Lubnauer wróci do tej koncepcji? Nowoczesna jest tu w trudnej sytuacji, ponieważ najbardziej predysponowanym do walki o stolicę politykiem tego ugrupowania był Paweł Rabiej.

Lubnauer skręci w lewo?

„Będę kandydował jako kandydat Nowoczesnej, nie poprę Rafała Trzaskowskiego. Myślę, że popierając innego kandydata, opuściłbym naszych wyborców. Wiele osób mi zaufało i z tego powodu będę startował” – to słowa Rabieja sprzed zaledwie trzech tygodni. Powodem zmiany nastawienia polityka, przynajmniej oficjalnie, są szykowane zmiany w ordynacji wyborczej. Trzaskowski ma w Warszawie spore szanse, jednak czy po zmianie w Nowoczesnej będzie jeszcze potrzebował Rabieja, gdy nie pójdzie za nim wsparcie politycznej konkurencji? Ponieważ sondaże nie dawały dotychczasowemu kandydatowi Nowoczesnej szans, nie sposób uciec od obawy, że możemy mieć do czynienia z politycznym korumpowaniem członka komisji weryfikacyjnej. Wreszcie – jak zmiana kierownictwa przełoży się na poparcie całej Nowoczesnej?

To ciekawe dla obserwatora kwestie, które niedługo zostaną rozwiązane. Czy jednak skupienie na sobie uwagi pomoże tracącej wpływy partii odzyskać utraconych sympatyków –trudno dziś przewidzieć. Nie wiemy bowiem, czy Katarzyna Lubnauer zaproponuje wyborcom coś nowego. Niektórzy spodziewają się skrętu jej partii w lewo. Czy jednak to sposób na zdobycie nowych głosów w sytuacji, gdy zapotrzebowanie na lewicę jest niewielkie, zaś w tych rejonach sceny politycznej mamy już odzyskujące pomału siły SLD i mającą małe, lecz stabilne poparcie Partię Razem? Co więcej, w poniedziałek rano pojawiła się informacja, że Lubnauer wycofa się z poparcia dla Trzaskowskiego i postawi na Barbarę Nowacką.

Z innych powodów ostatnie wydarzenia w Nowoczesnej przeanalizować powinien Paweł Kukiz. Od wyborów Kukiza opuszczały po kolei osoby, które miały pewną rozpoznawalność, mogły sobie pozwolić na polityczną samodzielność i miały szansę działania również bez dalszego wsparcia lidera z mocnym nazwiskiem. Kornel Morawiecki, Liroy-Marzec, Winnicki, Siarkowska, Chruszcz, Andruszkiewicz – to nie jest pełna lista uciekinierów z ugrupowania, które wbrew wszystkim swoim hasłom coraz bardziej jawi się jako typowa partia polityczna mająca lidera, który pozbywa się wszystkich, którzy mogliby zagrozić jego pozycji. Gdy piszę ten tekst, pojawia się informacja o przejściu Marka Jakubiaka do partii Wolność. Z drugiej strony trudno dziwić się irytacji Kukiza na kolegów, którzy do Sejmu weszli pod sztandarem JOW-ów, a dziś chcą pomóc w likwidacji tej formy wyborów.

Tusk nic nie wskórał

Zeszły tydzień to jednak nie tylko przewrót (czy wręcz ojcobójstwo) w Nowoczesnej, lecz również wiele innych spraw. Przez kilka dni trwała dyskusja nad tweetem Donalda Tuska. Były premier pokazał, jak się zdaje również zagranicznym obserwatorom, że nie ma oporów przed wychodzeniem ze swojej roli. Wbrew zaklęciom kolegów z opozycji nie robi to dobrego wrażenia, na miejscu zaś jedynie pomaga PiS-owi. Jeśli wziąć w nawias argumenty wskazujące, że uderzenie Tuska służyło głównie zaszkodzeniu Polsce w sprawach międzynarodowych (przede wszystkim w kwestiach naszego bezpieczeństwa i relacji z USA), nie zostaje zbyt wiele.

11 listopada był dla oczekującego ciepłego przyjęcia w kraju polityka przykrym zaskoczeniem. Jeśli jego twitterowy „alarm” miał zmobilizować opozycję, to nie odniósł skutku. Choć w Sejmie w ostatnich dniach bywało gorąco, tym razem nie doprowadziło to do większych awantur. Jeżeli rzucający kartkami z projektami ustaw Michał Szczerba liczył, że ponownie da kolegom sygnał do puczu, zdecydowanie się przeliczył – tak samo jak podczas wyborów szefa struktur PO na warszawskiej Woli, gdzie nie zdobył zaufania kolegów. Cyrk na mównicy i pustka na ulicy, tyle zostało z wielkich zapowiedzi. Trochę lepiej wypadły protesty w piątkowy wieczór, jednak poza Warszawą nie odniosły one sukcesu frekwencyjnego. W całej Polsce bronić rzekomo zagrożonej wolności sądów tym razem przeszło tyle osób, ile kiedyś potrafiło przyjść na jedną manifestację KOD-u. Czy 6 grudnia, gdy ustawy wrócą do Sejmu, PiS powinien obawiać się „puczu mikołajkowego”?

 

 



#Lubnauer #Petru #Tusk

Krzysztof Karnkowski