Start Rafała Trzaskowskiego w wyborach prezydenckich w Warszawie to ważne wydarzenie w historii najnowszej Platformy Obywatelskiej. Trzaskowski, od dawna już przedstawiany jako potencjalny nowy lider ugrupowania, w swoim czasie kreowany na następcę Ewy Kopacz, ostatecznie wyznaczony został do roli znaczącej, lecz i trudnej – kontynuatora polityki Hanny Gronkiewicz-Waltz. Do tego jeszcze muszącego przekonać świat o tym, że ze swoją mentorką i poprzedniczką nie ma nic wspólnego.
Do tego ostatniego Platforma zabiera się z wrodzonym brakiem wdzięku i wyjątkową bezczelnością. Ponieważ decyzja w sprawie budynku przy ul. Nabielaka, w którym mieszkała najprawdopodobniej zamordowana przez czyścicieli kamienic Jolanta Brzeska, wydana została przez miasto za czasów mianowanego przez PiS Mirosława Kochalskiego, za wszystkie zaniedbania PO próbuje obarczyć tę partię. Fakt, że większa część gehenny i śmierć Brzeskiej miały miejsce już za rządów Hanny Gronkiewicz-Waltz, nagle przestaje mieć znaczenie. Tak samo, jak skandaliczne zaniedbania policji i prokuratury po odnalezieniu ciała lokatorki wiosną 2011 r., kiedy to u władzy była Platforma. Jak w anegdocie o przyłapanym złodzieju, krzyczącym „łapać złodzieja”, koledzy Trzaskowskiego (i on sam) oskarżają Patryka Jakiego, potencjalnego i najgroźniejszego kontrkandydata, o chronienie mafii reprywatyzacyjnej, całe PiS zaś o złodziejską reprywatyzację. Przekaz ten powielany jest przez agresywnych trolli, mieszających partyjną instrukcję z wyzwiskami wobec każdego, kto próbuje bronić prawdy o tym, co w ostatnich latach działo się w Warszawie.
Nowy Komorowski
Trzaskowski wpisuje się w tę narrację, podając w telewizyjnej rozmowie zmanipulowane statystyki, według których Hanna Gronkiewicz-Waltz oddała mniejszą liczbę nieruchomości z mieszkańcami niż jej poprzednicy. I oczywiście w teorii brzmi to bardzo pięknie, trzeba jednak przypomnieć, że porównane zostały dwa różnej długości okresy, 28- i 12-letni, i pominięto kwestię nieruchomości bez mieszkańców. Gdy weźmie się te kwestie pod uwagę, Gronkiewicz-Waltz okazuje się bezkonkurencyjna. Jeśli jednak Prawo i Sprawiedliwość chciałoby całkowicie oczyścić sobie pole, należałoby przemyśleć związki z Kochalskim i przyznać to, o czym sam wielokrotnie pisałem na łamach „Gazety Polskiej Codziennie”, że lokalni politycy PiS-u, niezależnie od ich obecnej ciężkiej pracy w parlamencie, na poważnie tematem zajęli się dość późno. I to, niestety, dzisiaj się mści, choć ataków Platformy w żaden sposób nie usprawiedliwia.
Mamy jednak rok 2017, PiS wyjaśnia aferę reprywatyzacyjną i dla lokatorów robi więcej niż ktokolwiek inny. Trzaskowski zaś od związków z Gronkiewicz-Waltz nie ucieknie, ponieważ internet pełen jest wspólnych zdjęć i wypowiedzi, podkreślających dobre relacje tej dwójki. Jest wreszcie nie tak dawny wywiad, w którym obecna prezydent namaszcza swojego młodszego kolegę, zachwalając go jako najlepszego kandydata na jej dzisiejsze stanowisko. Jest też chwilami bulwersująca, chwilami zaś zwyczajnie ośmieszająca kampania sprzed kilku lat, zorganizowana pod hasłem „Dla Rafała”. Samo hasło mówi wiele – to sympatycy mają pracować dla kandydata (wówczas na posła), nie poseł dla swoich wyborców. W jednym z filmów tej kampanii widzimy człowieka (powstańca? partyzanta?) ginącego z okrzykiem „Za Rafała!”, w innym Grzegorz Turnau próbuje złożyć wyborczą piosenkę, w której nazwisko „Trzaskowski” rymuje się z „obywatel półboski”. Jeśli i tym razem młody polityk uderzy w podobne tony, po kampanii zdobyć może kolejny rym do kolekcji – „Nowy Komorowski”. Warszawski elektorat jest jednak nieprzewidywalny, zadowolonych i zainteresowanych dalszymi rządami układu w mieście jest tu bardzo wielu i, choć nie brzmi to optymistycznie, wszystkie wymienione czynniki nie pozwalają jeszcze konkurencji spać spokojnie.
Smutek Petru
Przy okazji ogłoszenia kandydatury Trzaskowskiego Platforma po raz kolejny postanowiła upokorzyć swoich partnerów z opozycji. Działacze Nowoczesnej zostali bowiem zaskoczeni wiadomością, jak się wydaje w chwili, gdy oczekiwali na podjęcie rozmów w sprawie wystawienia wspólnego kandydata. Najwyraźniej jednak PO nie zamierzała poprzeć będącego już od jakiegoś czasu w stawce Pawła Rabieja. Mało wiarygodny sondaż IBRiS-u, który pojawił się właściwie równo z ogłoszeniem startu Trzaskowskiego i dający mu największe szanse w głosowaniu, najmocniej uderza nie w potencjalnych kandydatów PiS-u, ale w Rabieja właśnie, wskazując, że w Warszawie liczy się kandydat tylko jednej partii. Czy Nowoczesna przełknie kolejne upokorzenie?
Kolegom Ryszarda Petru nie jest też zapewne zbyt przyjemnie oglądać Zbigniewa Gryglasa na scenie w towarzystwie Jarosława Gowina, już w barwach koalicji rządzącej. Na tym drobnym, lecz ważnym przykładzie widzimy, że pewne tendencje na polskiej scenie politycznej nabierają tempa. Opozycja, choć wciąż deklaruje potrzebę współdziałania, wydaje się coraz dalej od porozumienia. W kontekście wyborów samorządowych współpraca wydawała się możliwa już tylko między Platformą i Nowoczesną, jednak nie wiadomo, czy po warszawskim falstarcie Trzaskowskiego ostatecznie taka współpraca nie będzie potrzebna. PSL, lokalnie zawsze bardzo mocne, nie ma żadnego interesu, by wchodzić w partyjne koalicje, coraz częściej dystansując się w publicznych wypowiedziach od sił „opozycji totalnej”. W związku z ujawnieniem kolejnych materiałów, kompromitujących Waldemara Pawlaka, możliwe jest zarówno zaostrzenie relacji ludowców z PiS-em, jak i szukanie jakiejś formy kompromisu. Tak czy inaczej, każdy idzie w swoją stronę, próbując ugrać, lub raczej uratować, ile się jeszcze da.
Go, win!
Jarosław Gowin powołał do życia siłę polityczną, która, nie będąc wprost Prawem i Sprawiedliwością, służyć będzie jako zaplecze i wsparcie tej partii, przy zaznaczeniu pewnych różnic programowych, być może również próbie przeforsowania części postulatów środowisk wolnościowych. To zaś może pociągnąć za sobą przyłączanie się kolejnych środowisk, zmęczonych funkcjonowaniem na obrzeżach polskiej polityki. Gowin, mówiący, że nie ze wszystkim zgadza się z Kaczyńskim, lecz akceptuje jego przywództwo, może drażnić część zwolenników PiS-u; wydaje się jednak stawiać sprawę uczciwie. Powstanie Porozumienia to sygnał zarówno dla chętnych do włączenia się w realne działania na rzecz kraju polityków, jak i wyborców, z różnych powodów niechcących głosować na PiS, lecz identyfikujących się z jakąś częścią jego programu. Być może również dla niektórych wyborców Pawła Kukiza. Przy okazji zaś Jarosław Gowin, spośród liderów Zjednoczonej Prawicy najbliższy prezydentowi, wykonał manewr, który być może kończy rozważania o powstaniu „partii prezydenckiej”. Nowa siła polityczna w dużym stopniu może wziąć na siebie formułowane wobec tego projektu oczekiwania, nie wchodząc jednak w konfrontację z Prawem i Sprawiedliwością. Być może stąd bierze się życzliwość wobec Porozumienia deklarowana przez Jarosława Kaczyńskiego.
Zarówno w wypadku wyborów warszawskich, jak i ogólnopolskich przed Zjednoczoną Prawicą stoi to samo wyzwanie – zdobycie nowego elektoratu, jak mówił premier Gowin, „poszerzenie obozu”. W Warszawie warto go szukać wśród niechodzących na wybory, lecz widzących, co się dzieje w stolicy. W skali kraju również wśród elektoratu antysystemowego. I, co najważniejsze, jest to do zrobienia.