Wsparcie dla mediów Strefy Wolnego Słowa jest niezmiernie ważne! Razem ratujmy niezależne media! Wspieram TERAZ »

Czy Europa zaczeka na Platformę?

Podczas sobotniej konwencji samorządowej PO lider tej partii Grzegorz Schetyna mówił o wszystkim, oprócz samorządu. Trudno się temu dziwić, ponieważ Platforma do samorządu nie ma zbytnio szczęścia, choć (a może – dlatego właśnie) rządzi w wielu polskich miastach.

Konwencja nie mogła odbyć się w Warszawie, co zresztą w wypadku imprezy poświęconej z definicji sferze lokalnej zupełnie naturalne. Wiadomo jednak, że wówczas naturalną gospodynią imprezy warszawskiej musiałaby być prezydent Hanna Gronkiewicz-Waltz. Choć w ostatnich dniach pojawiły się znów głosy broniące wiceprzewodniczącej PO, byłoby to jednak za wiele. Padło więc na Łódź i Hannę Zdanowską, której co prawda nie przygląda się żadna komisja weryfikacyjna, jest ona jednak obiektem zainteresowania prokuratury.

Poza stolicą gorszym miejscem mógłby być już chyba tylko Gdańsk, wraz z Pawłem Adamowiczem.

Nieobecna zabiera show

Ciekawe, że choć na razie komisja weryfikacyjna do spraw reprywatyzacji zajmuje się jedynie Warszawą, w sferze politycznej zaś – Hanną Gronkiewicz-Waltz, jej praca osłabia wizerunkowo Platformę Obywatelską nie mniej niż komisja specjalna, badająca aferę Amber Gold. Zapewne dzieje się tak dlatego, że tym razem do głosu dopuszczone zostały również ofiary, zwykli, nieszczęśliwi, a zarazem bardzo autentyczni ludzie, z którymi identyfikować się może przeciętny widz, oglądający transmisję prac komisji. Przy okazji zaś potworne straty wizerunkowe ponoszą korporacje i sfery polityczne, prawnicy i urzędnicy warszawskiego, a więc – platformerskiego – ratusza. Gronkiewicz-Waltz ciągnie swoją partię na dno, w skandale reprywatyzacyjne, z każdym tygodniem prac okazuje się być mocniej jeszcze uwikłana, a wciąż przecież nie podjęto wątku „kamienicy Waltzów” przy Noakowskiego. Czy jednak nie pokazując jej na konwencji, faktycznie udało się Platformie choć na chwilę odwrócić od niej uwagę? Wręcz przeciwnie. Nieobecność Hanny Gronkiewicz-Waltz została w sposób oczywisty zauważona i szeroko komentowana, na ogół potraktowano ją jako przyznanie się PO do porażki. A więc, w pewnym sensie przynajmniej, do winy.

O czym mówił więc Grzegorz Schetyna? O emeryturach i powrocie do OFE, o przyjęciu euro, o podatkach, wreszcie – o likwidacji urzędów wojewódzkich. Inaczej rzecz ujmując, zapowiedział powrót do koncepcji zwijania państwa polskiego i wystawiania go na żer zagranicy i oligarchii. Jest to więc faktycznie, zgodnie ze słowami Schetyny, „propozycja totalna”. Tyle tylko, że to nie wyborcy są jej adresatem, a wielki i nie zawsze uczciwy biznes, który gotów jest od nieskutecznej PO się odwrócić, oraz, jak zwykle, nasza najbliższa zagranica. Z mądrości etapu ograniczona tym razem do Niemiec, Rosję bowiem obecnie politycy opozycji krytykują, niepomni własnych, nie tak dawnych przecież, pochwał pod adresem Putina. Z drugiej strony kolejny raz mogliśmy się przekonać, że „silna Polska” dla Schetyny, tak samo jak wcześniej dla Donalda Tuska, jest z samej swojej definicji czymś złym, powrotem do PRL i ograniczaniem ludzkiej wolności. Praktyka lat 2007–2015 pokazała jednak, że Platforma kompetencje państwa ograniczała nie na rzecz niższych szczebli władz, samorządów czy obywateli, lecz przekazywała je niejako w bok, czy też, należałoby napisać – w mrok, w stronę nieformalnych, niejasnych i patologicznych powiązań biznesowych, towarzyskich, korporacyjnych. Ot, jak w wypadku relacji warszawskiego ratusza, kilku znanych adwokatów i paru firm, żyjących z niszczenia życia innym. Powrót Platformy do władzy to reprywatyzacja warszawska przeniesiona na każdą sferę życia i na cały kraj.

Pół-Japończyk wchodzi do gry

„Europa poczeka na nas jeszcze 2 lata, ale nie poczeka jeszcze 6 lat. Musimy o tym pamiętać!” – dramatyzuje wreszcie Schetyna, podkreślając rzekome osamotnienie polskiego rządu w relacjach z zagranicą. Pytanie, czy lider, który coraz częściej musi oglądać się za siebie z obawy przed partyjnymi młodymi wilkami, śledzi w ogóle wydarzenia na europejskiej scenie politycznej? Choć we Francji wybory wygrał Macron, a w Niemczech Merkel, europejskie status quo nie wydaje się dziś czymś pewnym i nienaruszalnym, widzimy to nie tylko na przykładzie Austrii czy, z innych zupełnie powodów, Katalonii, a wcześniej jeszcze Wielkiej Brytanii. Pozycja prezydenta Francji w jego własnym kraju jest bardzo słaba, opór przeciw jego działaniom rośnie zaś odwrotnie proporcjonalnie do spadającej popularności młodego polityka. Merkel obroniła fotel, lecz ma problem z utworzeniem stabilnej większości i z rosnącą w siłę AfD, która w wyborach wypadła całkiem nieźle i nic nie wskazuje na to, by w kolejnych nie uzyskała jeszcze lepszego wyniku. W Austrii wybory wygrał kolejny polityk młodego pokolenia, Sebastian Kurz. Uratował on pozycję swojej, do tej pory mieszczącej się w głównym nurcie politycznego dyskursu, chadeckiej partii ÖVP, przejmując dużą część o wiele radykalniejszego stylu nietolerowanych przez unijną górę FPÖ. Przypomnijmy, że gdy w 1999 r. FPÖ, kierowana wówczas przez Jorga Haidera, weszła w koalicję z ludowcami z ÖVP, Austria stała się obiektem unijnej krytyki, pod pewnymi względami podobnej do tego, co spotyka dziś Węgry i Polskę. Kurz jako kanclerz Austrii to dobra wiadomość dla Grupy Wyszehradzkiej. Lider kraju „starej Unii” będzie mówił o islamie i imigrantach to samo, co traktowani zbyt często z góry rządzący w krajach grupy V4, która zresztą być może stanie się nawet V5, bowiem i takiej możliwości poprowadzenia swojej polityki zagranicznej Kurz nie wyklucza.

Po wyborach w Austrii głosowali również Czesi. Czeski parlament w nowej kadencji przesunie się mocno w prawo, rząd stworzy zaś prawdopodobnie Andrej Babiš, którego nazwisko, obok Kaczyńskiego, Orbána i Putina pojawiło się na pamiętnej niemieckiej instalacji, przedstawiającej liszki pożerające zielony liść z napisem „Demokratie”. Dla Polski wygrana partii ANO Babiša nie musi być dobrą wiadomością, czeski biznesmen bowiem nie lubi naszego kraju jako gospodarczego konkurenta. Nie zmienia to faktu, że stanowisko Grupy Wyszehradzkiej w sprawach, które różnią nas od brukselskich elit nie ulegnie złagodzeniu. Zwłaszcza że nowy czeski premier na plecach czuć będzie oddech jeszcze radykalniejszej, antyimigranckiej i eurosceptycznej partii SPD pół-Japończyka Tomio Okamury, którego poparło ponad 10 proc. wyborców.

Co zrobi Rabiej?

Europa faktycznie może więc nie chcieć zaczekać kolejnych sześciu lat na powrót Platformy Obywatelskiej z tej prostej przyczyny, że może być wówczas zupełnie inną Europą. Platforma natomiast wciąż jest tą samą partią, która przegrała wybory w 2015 r. Jeśli nawet u kogoś z jej polityków pojawił się po dwóch latach rządów PiS-u cień refleksji, do przemówienia lidera żaden tego typu element się nie przedostał. Wręcz przeciwnie – „propozycja totalna” to totalny powrót do tego, co było. Co więcej, jeśli w wyborach samorządowych dojdzie do koalicji z Nowoczesną (raczej jednak bez PSL), ta druga partia będzie musiała wziąć na siebie część odpowiedzialności za praktykę rządów Platformy w samorządach. Najciekawsze będzie to oczywiście w Warszawie, w sytuacji, w której Paweł Rabiej z jednej strony jest uczestnikiem prac komisji weryfikacyjnej i ostrym krytykiem Hanny Gronkiewicz-Waltz, twierdzi też, że kandydat Platformy nie ma w stolicy szans na wygraną. Z drugiej, wzywa do wystawienia wspólnego kandydata opozycji, mając zapewne na myśli siebie. Poparcie PO będzie jednak raczej ciężarem niż pomocą. Jak z tego wybrnąć? To interesujący problem, choć nie sądzę, by spędzał sen z powiek czytelnikom „Gazety Polskiej Codziennie”.

 

 

 



#Europa #PO #Grzegorz Schetyna

Krzysztof Karnkowski