Niedawno umarł nie byle kto, bo sam twórca „Playboya”, ikona przemian obyczajowych nie tylko w USA, lecz właściwie na świecie. I posypało się w mediach na całego. Ku mojemu zdziwieniu – w większości przypadków – podsumowanie dorobku tego faceta było pozytywne.
Że zrewolucjonizował świat, że wyzwolił ludzką seksualność, że ogólnie fajny chłop był i zabawny i umiał się bawić. Bo sprzedawał czasopismo z gołymi babami, lansował zaś model relacji z kobietami polegający na tym, że za pieniądze można sobie utrzymać, wyłącznie de facto na potrzeby seksualne, kilkanaście młodych kobiet. Te wszystkie peany – w mediach, które same siebie lubią określać mianem liberalno-lewicowych. A komentarze użytkowników? Najczęściej w duchu, że w naszym katolandzie nikt by tej wielkiej postaci nie zrozumiał… Casus Hugh Hefnera nie jest ciekawy jako przykład losu ludzkiego, lecz jako zjawisko społeczne.
Pokazuje, jak wyglądają brutalne i praktyczne konsekwencje ideologii operujących pięknymi hasłami o rozrywaniu więzów krępujących nas norm i przełamywaniu tabu, mamiących nas pokusą łamania nudnych zasad i wybiciem się ponad szary plebs i jego rzeczywistość.
Brutalny kult sprzedaży wkraczający w najbardziej intymne relacje międzyludzkie, traktowanie kobiet i ich ciała jako towaru, akceptacja prostytucji, ujmowanie kobiet tylko w kategoriach seksualnych, sprowadzanie ich wartości wyłącznie do aktualnie panujących wzorców erotycznej atrakcyjności. A w tym wszystkim, jak rekiny wśród bezbronnych rybek, odpowiednio silni i potężni mężczyźni, w pełni korzystający z tego, co daje im taka sytuacja. Co ciekawe, będący też uosobieniem skrajnego maczo-seksizmu.
Tyle że tym razem wszystko to pod płaszczykiem walki o rozbicie konserwatywnych norm, przekraczanie przestarzałych zasad w glorii prawdziwie lewicowej rewolucji. I jeszcze jestem w stanie zrozumieć, że faceci w tę ściemę idą. Ale że część kobiet na ten debilizm daje się nabierać?