Rząd PiS‑u zwraca dużą uwagę na inwestycje na wschodzie Polski. To w dużym stopniu decyzja polityczna, ściśle związana z uwarunkowaniami podziału na Polskę A i Polskę B. Ale wiele wskazuje na to, że wkrótce to północne obszary kraju zaczną domagać się od polityków większego zainteresowania.
Regres ziem wschodnich to tradycyjne wyzwanie dla polskiej polityki rozwojowej. Od początku lat 90. XX w. zanik lokalnej wytwórczości i wielkoobszarowego PGR-owskiego rolnictwa, któremu towarzyszył rozwój przemysłu spożywczego, upadek połączeń kolejowych i autobusowych, doprowadził do stopniowego wyludniania ściany wschodniej. Zrozumiała ucieczka młodych oraz ludzi w sile wieku, zdolnych do pracy, doprowadziła do znaczącego wyludnienia wschodnich rejonów.
Nawet migracja zarobkowa nie zapobiegła strukturalnemu ubóstwu i bezrobociu (mieliśmy raczej do czynienia z samonapędzającym się regresem). I nawet jeśli przez lata wiele mówiono o potrzebie zrównoważonego rozwoju, a środki unijne zapewniały punktowe inwestycje w większe miasta wschodniej Polski, to całościowo rzecz przedstawiała się kiepsko. Poza tym dla władz Platformy Obywatelskiej liczyły się przede wszystkim niektóre obszary ziem zachodnich i Gdańsk. Bardziej zorientowane politycznie na prawo rejony wschodnie karano brakiem sensownego zainteresowania.
Wymowne dane, pokazujące skalę ubóstwa rodzin na wschodzie Polski, zawiera opracowanie Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej, dotyczące świadczeń wychowawczych i polityki rodzinnej. Proporcjonalnie z największych środków korzystają dzieci z województw lubelskiego, podkarpackiego i podlaskiego. Ktoś powie: to również regiony o większej dzietności, więc nic dziwnego, że płyną tam większe środki. To prawda, ale od lat badaczki i badacze ubóstwa oraz stowarzyszenia zrzeszające duże rodziny podkreślają, że ubóstwo w Polsce to przede wszystkim znaczne zagrożenie dla rodzin wielodzietnych i takich, w których są niepełnosprawni podopieczni. I właściwie rodziny ze ściany wschodniej najwięcej traciły na niesprawiedliwym, aspołecznym, opartym na systemowym karaniu uboższych modelu rozwojowym III RP. Prawu i Sprawiedliwości – tylko z pomocą programu Rodzina 500+ – udało się zdecydowanie na lepsze zmienić sytuację w tej materii.
Bezpośrednie transfery finansowe do rodzin to nie wszystko. Poseł Prawa i Sprawiedliwości Artur Soboń, szef sejmowego zespołu ds. reindustrializacji Polski, zwracał niedawno uwagę, że wschodnie obszary wciąż pozostają w tyle za bardziej rozwiniętymi regionami kraju. Dużym problemem jest cywilizacyjna degradacja średnich miast i otaczających je obszarów. Soboń zwraca uwagę, że sporym problemem dla społeczności na tych terenach jest niski poziom dostępności komunikacyjnej, potrzebnej choćby dla odtworzenia i rozwoju przemysłu, który znacznie zwiększa produktywność poszczególnych rejonów. Ważne jest również, by nowe inwestycje nie miały charakteru fasadowego i doraźnego, co umożliwi ich dalsze funkcjonowanie już po ustaniu unijnego dofinansowania (przytaczam opinie posła Sobonia za PortalemSamorządowym.pl).
Sztandarowym projektem komunikacyjnym dla ściany wschodniej ma być polski odcinek Via Carpatia, biegnący od Białegostoku do Rzeszowa. W szerszym planie ta międzynarodowa inwestycja ma łączyć kraje wschodnio-południowej Europy i wzmocnić cywilizacyjne znaczenie wielu mocno zapóźnionych dotąd rejonów, choćby poprzez poprawienie ich konkurencyjności. Via Carpatia to oczko w głowie polityki transportowej rządu Prawa i Sprawiedliwości. Trzeba jednak niestety zwrócić też uwagę, że mamy do czynienia z charakterystycznym już uprzywilejowaniem transportu drogowego kosztem komunikacji kolejowej, o której jak zwykle mówi się niewiele, a jeszcze mniej się dla niej faktycznie robi. To zresztą stała cecha polityki transportowej w III RP i jak się wydaje, obecny gabinet jest w tej kwestii rządem kontynuacji, a nie – dobrej! – zmiany. Chyba zrobię kiedyś quiz wśród polityków: dlaczego tak nie lubicie Państwo kolei?
Jeżeli w ciągu dwóch najbliższych dekad uda się realnie poprawić sytuację wschodniej Polski, może się okazać, że to północna część kraju stanie się na naszej ojczystej mapie nową ziemią zapomnianą. W połowie września 2017 r. red. Łukasz Guza z „Dziennika” opublikował treściwy artykuł „Państwo tak bardzo skupiło się na biednej ścianie wschodniej, że północną zostawiło samą sobie”. Notabene: nawet jeśli uświadomimy sobie, że mainstream dostrzega pewne problemy, by przyłożyć nimi PiS‑owi, nie ma sensu naśladować wieloletniej strategii mediów przyjaznych niegdyś PO i lekceważyć pozawarszawskich bolączek i wyzwań. Przeciwnie, ta ekipa wygrała wybory i wciąż przoduje w sondażach, bo widzi „gorszą” Polskę. I niech tak zostanie.
Wróćmy do problemów północnej części kraju. Okazuje się, że pogarsza się sytuacja rozwojowa Kujaw, Pomorza Zachodniego, Warmii. Nawet jeśli przyjąć tylko częściową miarodajność danych dotyczących PKB na mieszkańca czy średniego wynagrodzenia, to w połączeniu ze wskaźnikami bezrobocia rzecz budzi niepokój. Redaktor Guza przypomina również, że północ Polski to także mniej ośrodków metropolitalnych, a to równa się gorszemu zapleczu naukowemu, technologicznemu, komunikacyjnemu – kapitał materialny jak zwykle ściśle wiąże się z ludzkim kapitałem.
Warto pamiętać, że choćby zachodniopomorskie obszary popegeerowskie od kilku dekad są rejonami strukturalnego bezrobocia i masowej ucieczki za chlebem. Socjologia ubóstwa traktuje je od zawsze jako przykład niemal podręcznikowy. Tylko że w liberalnych mediach nikogo to nie obchodziło. A dziś mainstreamowy tytuł ma nieledwie pretensję, że PiS postawiło na wschodnią ścianę. Najwyraźniej premier Tusk z okna samolotu kursującego między Warszawą a Gdańskiem nie widział, jak bieduje się na wielu rolniczych obszarach otaczających Trójmiasto – obszarach położonych poza nadmorskim pasem turystycznym. Sytuacja wielu małych i mniejszych miejscowości północnej Polski faktycznie w niczym się nie różni od sytuacji na wschodniej ścianie: zniszczona komunikacja publiczna, upadek zakładów produkcyjnych, rozpad i atrofia sieci zatrudnienia w rolnictwie wielkoobszarowym, wymywanie kapitału ludzkiego. I rzeczywiście, warto to dziś głośno powiedzieć i zacząć się zastanawiać, czy północna Polska nie potrzebuje strategii rozwojowej w nie mniejszym stopniu niż lubelskie, podlaskie i podkarpackie.
PiS powinien w tym momencie wykorzystać optymizm rozwojowy, również własnych wysokich urzędników ds. spraw finansowych, i naciskać na rozbudowę polityki społecznej i rozwojowej. Jak się zdaje, jesteśmy w takiej sytuacji ekonomicznej, że nawet umiarkowana poprawa ściągalności VAT‑u i wzrost nakładów na politykę społeczną skutkuje wzrostem gospodarczym dla milionów Polek i Polaków, a nie tylko dla milionerów. Widać wyraźnie, że społeczeństwo ma dość polityki zaciskania pasa... na szyjach słabszych – beneficjenci transformacji muszą się z tym pogodzić. Wiadomo, że trudno z dnia na dzień przeprowadzić choćby korektę polityki zrównoważonego rozwoju, ale warto do wyborów samorządowych zwrócić większą uwagę na północne ziemie zapomniane.