Spadająca popularność prezydenta Francji spowodowała, że Emmanuel Macron dokonał pewnych roszad w ekipie odpowiadającej za komunikację społeczną. Nowym rzecznikiem Pałacu Elizejskiego został Bruno Roger-Petit, niemal fanatyczny wróg Kościoła katolickiego, zwolennik „postępu” i wielokulturowości. Prezydenckie zaplecze mówi nawet więcej o „wartościach” preferowanych przez Macrona niż składane przez niego deklaracje.
Bruno Roger-Petit ma 54 lata i od 1 września pełni oficjalnie funkcję rzecznika prezydenta Francji. Mniej oficjalnie był nim już od dawna. Jako jedyny dziennikarz został np. zaproszony na bankiet po I turze wyborów. W tygodniku ekonomicznym „Challenges”, którego był wydawcą, tamtejszy związek dziennikarzy protestował przeciw jednostronnej kampanii politycznej uprawianej na rzecz Macrona.
Roger-Petit ukończył Instytut Nauk Politycznych w Paryżu i w 1988 r. rozpoczął pracę w programie 2. francuskiej telewizji. Pracował także dla radia BFM, TV France 5 i-Télé oraz kilku gazet. Zajmował się polityką, ale także sportem. Nowy rzecznik ma poprawić i „znormalizować” relacje prezydenta z mediami. W tej dziedzinie nie było bowiem najlepiej. Macron trzymał dziennikarzy na dystans, dobierał sobie rozmówców, a 14 lipca, w Święto Narodowe Francji, nie udzielił nawet tradycyjnego wywiadu. Roger-Petit, obejmując stanowisko rzecznika, zlikwidował swoje konto i wszystkie wpisy na Twitterze, ale pozostały jego artykuły i wiele innych świadectw, dzięki którym można zrekonstruować jego poglądy. Warto im się przyjrzeć, choćby po to, by zrozumieć, jakie jest naprawdę jest otoczenie francuskiego przywódcy.
Nominacja rzecznika wywołała komentarze o pojawieniu się w pałacu prezydenckim nowego labradora. Macron niedawno sprowadził tam czarnego psa tej rasy, ale w wypadku rzecznika trzeba raczej mówić o… buldogu. Labradory są dość łagodne, tymczasem Roger-Petit zasłynął raczej z ostrego języka i ataków na polityków, głównie prawicy. Ataków, które nie mają wiele wspólnego z wersalską etykietą. Napisał m.in. paskudny pamflet na konkurującego z Macronem w wyborach prezydenckich François Fillona, atakował czynną wtedy politycznie młodą deputowaną Frontu Narodowego – Marion Maréchal-Le Pen („Lolitka w sukience Vichy”), nie odpuszczał katolikom („Wszyscy katole są podejrzani”).
Język nowego rzecznika przypominał momentami polityczne komentarze z czasów… stalinowskich. O sprzeciwiającej się pomysłowi jednopłciowych małżeństw „Manifie dla Wszystkich” pisał np.: „Niesamowity areopag antylaickiej mgławicy inspirowany przez skrajnie konserwatywne elementy Kościoła katolickiego, nawiązujące do Tugduala Derville’a (społecznik opiekujący się upośledzonymi dziećmi, walczący z eutanazją, aborcją i adopcją dzieci przez pary homoseksualne – przyp. B.D.), wroga postępu ludzkiego, wsparte o wsteczny papizm”. Nieźle? No to jeszcze jeden kawałek: „Jest to drenaż starej ksenofobicznej Francji, katolickiej reakcji i papistów”.
Kiedy w czasie dyskusji na antenie CNews kapelan parlamentu oświadczył, że dla niego „aborcja jest zbrodnią”, przyszły rzecznik prezydenta uczynił z dyskusji prawdziwy cyrk, nie dopuścił do głosu nawet prowadzącego i wykrzykiwał epitety o tym, że to, co powiedział kapłan, jest rzeczą „potworną”! Zabijanie nienarodzonych w tej logice staje się… normalnością.
Roger-Petit jest rzecz jasna nie tylko zwolennikiem „małżeństwa dla wszystkich”, lecz także adopcji dzieci przez homoseksualne pary, dostępu do in vitro par lesbij-skich i wynajmowania kobiet – surogatek – do rodzenia dzieci parom męskim. Mały fragment „głębokich” przemyśleń rzecznika: „Tak. Ślub heteronormatywny umarł razem z rodziną judeo-chrześcijańską, wymysłem Kościoła katolickiego z XII w. Udało się nam przywrócić homofilskie relacje ze starożytną kulturą. Jest to wielkie polityczne zwycięstwo emancypacji laickiej. Teraz konieczne będzie dokonanie ostatniej rewolucji, która skorelowana z cywilnym zsekularyzowanym małżeństwem, odjudeochrystianizuje je łatwo dostępnym i równym dla wszystkich rodzicielstwem”.
Rzecznik jest też zwolennikiem wielokulturowości i różnorodności. W swoim komentarzu na łamach „Nouvelle Observateur”, tuż przed pierwszą falą zamachów is-lamskich, pisał: „Francja się zmieni. Zawsze się zmieniała. Francuzi kultury muzułmańskiej tu pozostaną, nie wyjadą, nigdy nie będzie też ich deportacji. Kultury będą się mieszały, jak w czasach starożytnej Francji. To już się zaczęło. Wymrze pokolenie i zostanie zastąpione przez bardziej otwartych obywateli Francji. Tak jak nakazuje globalizacja i jej ogromne możliwości”. I dalej: „Dzień przed końcem stulecia prezydent Republiki będzie miał na imię Mohamed, Ahmed lub Mozzedine. To cudowna perspektywa, bo będzie on autentycznie francuski”. Cytaty tego typu można by mnożyć. Można wspomnieć jeszcze choćby o porównaniu przez rzecznika działań Francuzów w Algierii do… nazizmu.
Największym wrogiem Francji okazują się sami Francuzi, zwłaszcza ci na lewicy. A zresztą może znana nam Francja już się zestarzała, może jej nie ma, a Macron i jego otoczenie to już forpoczta nowego wspaniałego świata?