Warto bowiem przypomnieć, co było jeszcze kilka czy kilkanaście lat temu. Jazgot i ujadanie. Udowadnianie, że celebrowanie naszej bolesnej, ale pięknej przeszłości to dowód na polski prowincjonalizm. Teksty, że Powstańcy Warszawscy to mordercy, potwory czy antysemici. Sprawa była oczywista: chodziło o to, by wzbudzić w Polakach wstyd za to, kim byli, przekonać ich, że są na tyle żałośni, że jedyne, co im pozostaje, to wyrzec się własnej historii, by w zamian wejść w najbardziej prymitywną i toporną adaptację podsyłanych nam z zewnątrz wzorów tożsamości. Wyrzeczenie się samych siebie, szumnie nazwane „byciem Europejczykami”. Na szczęście był ktoś, kto zrozumiał, że pełnoprawnymi członkami Europy nigdy nie będziemy, wstydząc się sami za siebie. Wtedy będziemy tylko nieudolną imitacją. Tą osobą był Lech Kaczyński. On rozpoczął żmudną i heroiczną walkę o pamięć. O nas samych. I to, co kiedyś wydawało się niemożliwe, staje się dziś realnością. Wygraliśmy walkę o Powstanie Warszawskie. I plony tego zwycięstwa wciąż widzimy. Niedawno przyjechał do nas prezydent najważniejszego i najpotężniejszego państwa świata – Donald Trump. Wygłosił piękne przemówienie, które rozeszło się w świecie. Opowieść o polskim bohaterstwie i o okrutnej cenie, jaką za to zapłaciliśmy. Mówił lepiej i piękniej niż wielu polskich polityków, przyzwyczajonych, że swoją międzynarodową pozycję mają tylko wtedy, gdy upokarzają własny kraj. Przypomniał o polskiej chwale. Więc wspominając w sierpniowe dni o naszej chwale i o stracie, przywołując te bolesne wspomnienia, możemy się też uśmiechnąć. To wygraliśmy. Tego nam nie odbiorą.