Sprawdź gdzie kupisz Gazetę Polską oraz Gazetę Polską Codziennie Lista miejsc »

​W przedpokoju u silniejszych

W realiach III RP po raz kolejny powtarza się ten sam schemat: lewica radykalizuje się politycznie, społecznie i ideowo w czasach rządów Prawa i Sprawiedliwości.

W realiach III RP po raz kolejny powtarza się ten sam schemat: lewica radykalizuje się politycznie, społecznie i ideowo w czasach rządów Prawa i Sprawiedliwości. I nieledwie zamraża działalność, gdy rządzą tzw. liberałowie, czyli Platforma Obywatelska. Czy cokolwiek na tym wygra? Można wątpić.

Kilka dni temu trafiłem na smaczny cytat ze Sławomira Sierakowskiego, z wywiadu, jakiego udzielił gazecie „Polska. The Times” w czerwcu 2013 r. Lider środowiska „Krytyki Politycznej” na pytanie, czy podpisał się pod wnioskiem o referendum w sprawie odwołania Hanny Gronkiewicz-Waltz z pełnionej przez nią funkcji, odpowiedział: „Tak, gdy któregoś dnia ktoś do mnie podszedł z listą. Ale nie zaangażowałem się w akcję przeciw prezydentce, bo nie bardzo lubimy w »Krytyce« negatywny przekaz. Walczyć o czyjeś odwołanie bez walki o jakiś pozytywny cel – to nie w naszym stylu. Osobiście nie mam też żadnych negatywnych uczuć wobec prezydentki. Wydaje mi się, że jest kompetentna w obszarze, w którym się naukowo specjalizuje, czyli finanse i prawo. Życzyłbym jej, żeby zaufała w sens rozwijania kultury w mieście i wsparcie dla organizacji pozarządowych”.

Macie odwagę Lenina?

Cóż, najprostszą odpowiedzią na te okrągłe zdania Sierakowskiego są długoletnia, skromna, ale uparta działalność ruchów lokatorskich oraz zatrważająca skala nadużyć reprywatyzacyjnych, ujawnionych w ciągu kilku ostatnich lat choćby przez Jana Śpiewaka i Miasto Jest Nasze. Jedni mówili o mafii, tropili adresy i metody szwindli, pisali artykuły w niszowych tytułach, blokowali eksmisje, protestowali, wciąż protestowali przeciw reprywatyzacyjnym wałkom, choć nie chciano ich słuchać. Inni uprawiali dyplomację, która „w pięknym stylu” hamowała także na lewicy dyskusję o bezmiarze lokatorskich krzywd i jawnej niesprawiedliwości III RP. Więcej jeszcze: kilka lat po zabójstwie Jolanty Brzeskiej, w czasach gdy sprawę właściwie zamieciono pod dywan, lider wielkomiejskiej inteligenckiej lewicy, a obecnie gorący orędownik „obrony demokracji”, nawet się nie zająknął na jej temat w wywiadzie dla opiniotwórczego tytułu. W wywiadzie, który nie dotyczył przecież Slavoja Žižka, ale miasta stołecznego Warszawy i jej władz. Zacytujmy klasyka: „Macie wy odwagę Lenina?”. Jak widać, niekoniecznie. 

Ktoś powie, że nie można z wyjątkowej sytuacji czynić wzorcowej. Kłopot w tym, że historia wzajemnych oddziaływań lewicy i liberałów w III RP dość dobrze pasuje do tego schematu: stonowana krytyka Platformy/poplatformerskiej opozycji, wspólne łamy gazet, podobne ideologiczne punkty odniesienia. Nie bez znaczenia jest oczywiście wspólny wróg, czyli Prawo i Sprawiedliwość. Kłopot w tym, że środowiska lewicowe, dość nieliczne, ale bardzo aktywne na niwie społecznej, są na ulicy niemal cały czas, gdy rządzi PiS. Nie wychodziły na nią jednak, poza dość wyjątkowymi sytuacjami, gdy Platforma rządziła tak, jak chciała, prowadząc bardzo niekorzystną dla tzw. zwykłych ludzi politykę gospodarczą. Także w słowach były znacznie mniej radykalne.

Lewica jako hybryda

Jest rzeczą oczywistą, że liczy się kontekst. Po blisko trzech dekadach III RP „lewica” to właściwie termin hybryda. Osobno trzeba przecież rozpatrywać postkomunistów, osobno anarchistów, osobno antykapitalistów od Piotra Ikonowicza, jeszcze w innym miejscu są Zieloni. Wreszcie pojawienie się Razem spowodowało kolejne duże zamieszanie. Jednak dla sporej części opinii publicznej, która wciąż słabo rozpoznaje Razemowy szyld, a lewicę kojarzy po prostu z postkomunizmem – reprezentacja lewicy to ludzie, których widać w telewizji, i ci, których drukują w zagranicznej prasie. To swoisty paradoks: dla znacznej części liberalnej inteligencji rzecznikami prasowymi pozaparlamentarnej lewicy są po prostu publicyści i publicystki „Krytyki Politycznej”. Taka postawa jest nieracjonalna poznawczo, bo przecież wnioski te nie muszą się pokrywać z rzeczywistością – ale dobrze wiemy, że nie na tym opiera się polityczna i (dez)informacyjna gra w epoce mocno irracjonalnych wyobrażeń społecznych.

Zatrzymajmy się na moment przy Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Cokolwiek złego by mówić o postkomunistach, stanowili oni na tyle znaczącą siłę, że do czasu katastrofy ekipy Leszka Millera mogli prowadzić samodzielną politykę. Owszem, postkomuniści zakiwali się niemal na śmierć, udając, że są przeciwko lumpenliberalnej transformacji i równocześnie pod stołem sporo na niej zyskując. Ale Polki i Polacy odróżniali ich zarówno od Akcji Wyborczej „Solidarność”, jak i od europejskich liberałów, politycznie, biznesowo i światopoglądowo kojarzonych z Unią Wolności i jej mutacjami oraz koncernem Agory. Nawet jeśli postkomuniści umizgiwali się do liberałów z byłej opozycji czasów PRL-u, to długo zachowywali sporą autonomię polityczno-kapitałowo-ideologiczną. Na marginesie: w znacznej mierze wykończyło ich to, że w momencie kryzysu rządów Leszka Millera i Marka Belki nie mieli za sobą silnych mediów, które opowiedziałyby opinii publicznej ich własną historię o Lwie Rywinie i Adamie Michniku.

Wielkie armie III RP

III RP przez długie lata była polem bitwy trzech armii (które nie były monolitem): postopozycyjnej prawicy, postkomunistycznej lewicy i europejskich liberałów, którzy wywodzili się i z dawnej opozycji, i z byłych współpracowników PRL-owskiej nomenklatury. Dziś lewica, właśnie ta, która pokoleniowo i ideowo zerwała niemal zupełnie z postkomunizmem, ma inny kłopot. Politycznie stoi na ulicy – jest bardzo aktywna, ma pazur. Kłopot w tym, że to wciąż zapewnia jej niewielkie poparcie sondażowe i niezbyt dużą rozpoznawalność medialną. To ciekawa sytuacja, ponieważ lewica wzięła na siebie w dużej mierze merytoryczne i logistyczne pchanie opozycyjnego wózka, szczególnie gdy Komitet Obrony Demokracji co i rusz potyka się o własne nogi – a równocześnie to Grzegorz Schetyna i Ryszard Petru są traktowani przez liberalne media jako poważny partner do rozmowy. 

Nie ma w tym nic dziwnego: Razem czy Zieloni to dla establishmentu pionek w grze – przydatny, gdy można dołożyć Prawu i Sprawiedliwości, zbędny, gdy rozmowa schodzi na neokolonialny i półperyferyjny status quo III RP. W tym kluczu większy pożytek dla „Gazety Wyborczej”, wydawców TOK FM czy odpowiedzialnych za ramówkę w TVN-ie lub Polsacie ze Sławomira Sierakowskiego, Michała Sutowskiego i Jakuba Majmurka, którzy chętnie przypomną lewicowej i lewicującej inteligencji, że powinna dobrze żyć z liberałami, „bo jak nie, to PiS”.

Ale to właśnie narracja, którą zbyt długo aprobowano na lewicy również w czasach, gdy rządziła Platforma, doprowadziła do tego, że określenie „lewica po polsku” stało się nieodróżnialne od pojęcia „liberalizm po polsku”. Partia Razem także jest zakładniczką tej sytuacji. Cytat z Sierakowskiego, który otwiera niniejszy felieton, dobrze pokazuje, w czym rzecz. Socjalny elektorat, fizyczny i umysłowy, nierzadko prowincjonalny, po części konserwatywny i serdecznie przywiązany do polskości nie poszedł do PiS-u ot tak, z dnia na dzień. Ludzie skrzywdzeni w III RP również z dnia na dzień nie odeszli do kukizowców. Młoda lewicowa inteligencja długo pracowała na to, żeby nie mieć z tymi wyborcami zbyt wiele wspólnego. Być może nawet solidniej niż postkomuniści, którzy w latach 90. XX w. wiedzieli przynajmniej, że warto mieć po swojej stronie popegeerowską wieś i ludzi z zamykanych masowo zakładów pracy. I chyba wciąż nie za bardzo wie, co z tym fantem zrobić.

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

#lewica #III RP

Krzysztof Wołodźko