Podziel się swoim 1,5% podatku na wsparcie mediów Strefy Wolnego Słowa. Dziękujemy za solidarność! Dowiedz się więcej »

Czas na rząd skrajnie niepodległościowy. Wygramy tylko wtedy, jeśli zrozumiemy błędy z lat 2005–2007

Plan establishmentu na czas rządów PiS jest widoczny gołym okiem. Ocalić jak najwięcej siedlisk postkomunistycznej patologii zapewniających mu przywileje.

Filip Błażejowski/Gazeta Polska
Plan establishmentu na czas rządów PiS jest widoczny gołym okiem. Ocalić jak najwięcej siedlisk postkomunistycznej patologii zapewniających mu przywileje. I maksymalnie rozszerzyć front walki z rządem. Czyli przekonać jak najwięcej grup społecznych, że PiS czyha na ich wolność. Nasze zadanie jest odwrotnością tego planu: patologie wypalić gorącym żelazem, a front maksymalnie zawęzić. Poprzez życzliwość wobec wszystkich inaczej myślących, którzy nie są częścią uprzywilejowanej kasty – pisze Piotr Lisiewicz w najnowszym numerze „Gazety Polskiej”.

Pomysł „rządu skrajnie niepodległościowego” nie jest mojego autorstwa. „Człowiek skrajnie niepodległościowy” to tytuł artykułu historyka Filipa Musiała o śp. prof. Januszu Kurtyce w książce „Rzeczpospolita wolnych ludzi. Janusz Kurtyka w mediach”, który uważam za jeden z najważniejszych tekstów w polskiej publicystyce ostatnich lat.

Profesor Kurtyka, gdy stał się obiektem nagonki mediów, musiał odpierać kuriozalne zarzuty, jakoby był skrajnym prawicowcem. Odpowiedział na to, że z pewnością ma poglądy skrajnie niepodległościowe. Na to media III RP – państwa zarządzanego przez ludzi o poglądach bardzo umiarkowanie niepodległościowych – nie znalazły już odpowiedzi.

Koncepcję swoją Kurtyka realizował w praktyce. Podkreślał, że z dorobku IPN mogą korzystać wszystkie nurty niepodległościowe na scenie politycznej. Przecież historycy instytutu wydają książki zarówno o przedwojennych piłsudczykach, jak i o narodowcach, ludowcach, socjalistach, ziemianach konserwatystach itp.

Jednocześnie zgodnie z prawdą historyczną opisują formacje, które niepodległość wyrzuciły ze swojego programu i wybrały służenie obcym. Gdy zarzucano prof. Kurtyce, że tylko PiS korzysta na pracy IPN, odpowiadał: ma święte prawo korzystać, podobnie jak wszyscy inni. Skoro inni z jakichś powodów nie korzystają, to już ich sprawa.

Ktoś słusznie zauważy, że co innego instytucja taka jak IPN, wyspecjalizowana w badaniach historycznych, a co innego rządzenie państwem. Na czym więc polegałby polityczny program „skrajnie niepodległościowy”?

Jak PO pluła na moherów, ale bardziej niszczyła młodych

Gdy Andrzej Duda wygrał wybory prezydenckie pod hasłem odbudowy wspólnoty narodowej, wielu traktowało je jako fajny slogan na wybory. Pięć lat temu Komorowski wygrał z hasłem „Zgoda buduje”, a teraz Duda zwyciężył z hasłem odbudowy wspólnoty. Większość ludzi politykę ma gdzieś i chce świętego spokoju, więc takie hasła chwytają.

Twierdzę, że jest inaczej, a hasło to uważam za niezwykle ważne. Dzielenie przez establishment III RP Polaków według wygodnych dla siebie kryteriów to jedna z najważniejszych metod jego panowania. Czas, by zasypać wszystkie wymyślone przez propagandę podziały  i zastąpić je podziałem prawdziwie opisującym autentyczne interesy Polaków.

Jednym z najbardziej perfidnych sztucznych podziałów był ten zapoczątkowany wypowiedzią Donalda Tuska: na moherów i młodych, wykształconych, z wielkich miast. Jego perfidia polegała na tym, że obie napuszczane na siebie grupy miały wspólny interes, by być przeciwko rządom PO. Machina propagandowa Tuska jawnie atakowała moherów, natomiast realnie bardziej szkodziła młodym, jako polityczna reprezentacja uprzywilejowanej kasty, przez którą oni wyjeżdżali na zmywak.

Propaganda bazowała na tym, że obie grupy różniły się od siebie cechami zewnętrznymi: wiekiem, wyglądem, używanym słownictwem, słuchanymi gatunkami muzyki itp. Zanim do jednych i drugich zaczęło docierać, że ogół moherów to nie ciemni dewoci (choć i tacy istnieją), a ogół młodych rockandrollowców to nie wyznawcy Antychrysta (choć i tacy istnieją), musiało minąć parę lat. Bo prorządowe media robiły wszystko, by takie skrajności pokazywać. W efekcie dziś wyniki wyborów prezydenckich na Podkarpaciu są identyczne jak… w akademikach w Poznaniu.

Ten chwyt propaganda powtarza cyklicznie w III RP. Gdy miałem 20 lat, na ulicach mojego miasta trwała wojna subktultur: punkowcy bili się ze skinheadami, a większość niesubkulturowej młodzieży jakoś zaangażowana była w ich wojnę. Napisałem wówczas „List otwarty do przyjaciół anarchistów i przyjaciół nacjonalistów”. Wyłożyłem w nim, co myślałem: wojna subkultur podsycana jest przez władzę. Intuicja młodych, że coś tu jest nie tak i trzeba się zbuntować, była słuszna. Ale dopóki ci najbardziej ideowi wyrażają swój bunt, bijąc się między sobą, władza może spać spokojnie. A do tego „kryminalizować” buntowników.

Skoro się biją, to są przestępcami, i my, garniturowcy z Unii Wolności, na ich tle możemy pozować na kulturalną elitę. Notabene mój list przyniósł pewne efekty – wojna subkultur straciła w Poznaniu na znaczeniu, a prawdziwe zaniepokojenie establishmentu wzbudziły wspólne antysystemowe inicjatywy, jak np. sprzeciw wobec agresji Putina na Czeczenię.

Rozszerzyć front walki z PiS na wszystkich grzeszników

Wykreowaniem jakich podziałów establishment będzie się teraz starał osłabić obóz niepodległościowy? Głównym celem propagandy będzie przekonanie ludzi, z którymi PiS nie walczy, że… z nimi walczy.

Przedbiegi tej kampanii już obserwujemy. W mediach pojawiły się głosy, że skoro prezydent Andrzej Duda w ważne święta uczestniczy w mszach świętych, a do tego – o zgrozo! – chodzi do kościoła co niedzielę, to dyskryminuje inne wyznania. Pewien kłopot pojawił się, gdy prezydent Duda przybył na uroczystości prawosławne na świętej górze Grabarce.

Czy PiS może obronić się przed kampanią czarnego PR, przedstawiającą go jako ugrupowanie ciemnoty, groteskowych dewotów, podporządkowanej pazernemu klerowi najgorszego gatunku?

Twierdzę, że tak, jeśli wyciągnięte zostaną wnioski z błędów z lat 2005–2007. Dziś młodzi ludzie są mniej podatni na antyklerykalną propagandę niż osiem lat temu. Stało się to za sprawą odrodzenia się patriotyzmu w młodym pokoleniu. Część młodych patriotów jest prywatnie bardzo religijna, część mniej, ale zanurzenie jednych i drugich w polskości spowodowało, że antyklerykalizm w stylu Kuby Wojewódzkiego przestał być dla nich atrakcyjny.

Młodzi patrioci nie stanowią większości, ale największą, najbardziej inteligentną, najlepiej zorganizowaną mniejszość, zdolną – choćby za pomocą portali społecznościowych – do oddziaływania na swoje pokolenie.

Nastroje społeczne są takie, że większość Polaków jest w stanie zaakceptować zdrowy konserwatyzm jako odpowiedź na ideologię Anny Grodzkiej i Roberta Biedronia. Dlatego dokładnie taka alternatywa powinna być przedstawiana opinii publicznej.

Natomiast większość Polaków jest też skłonna śmiać się z przesadnej dewocji i udawania przez polityków świętoszków. Dlatego media zrobią wszystko, by tak właśnie PiS przedstawiać: rozszerzyć front walki z PiS na wszystkich grzeszników, czyli całe społeczeństwo.

Weźmy przykład z ironii Reagana

W latach 2005–2007 PiS radził sobie z takim atakiem bardzo źle. Twierdzę, że przegra i teraz, jeśli nie wypracuje strategii odpowiedzi na tego typu ataki. Moim zdaniem powinna się ona opierać na żartobliwym zbijaniu tego typu ataków, ironii w stylu Ronalda Reagana.

Wypracował on metodę ironicznych odpowiedzi na zaczepki mediów. Takich, by nie mogły ich nie zacytować, a jednocześnie by ośmieszały ich bufonadę i służenie propagandzie, a nie informowaniu obywateli.

Gdy pytano go, czy nie przeszkadzają mu długie reklamy przy telewizyjnych programach informacyjnych, odpowiadał, że reklamy ogląda z wielkim zainteresowaniem, a czas na drzemkę znajduje w czasie samych serwisów. Motyw znudzenia polityczną sztampą pojawiał się zresztą częściej: „Wydałem rozkazy, żeby zawsze budzono mnie, gdy zagrożone jest bezpieczeństwo państwa. Nawet gdy jestem akurat na posiedzeniu gabinetu”. Do najbardziej znanych ripost należała odpowiedź na pytanie, czy w tak podeszłym wieku (Reagan był najstarszym prezydentem USA) ma pewność, że będzie w stanie działać w ekstremalnych warunkach, jak np. Kennedy, który podczas kryzysu kubańskiego prawie nie spał. „Nie uczynię wieku kwestią tej kampanii. Nie zamierzam wykorzystywać do politycznych celów młodości i niedoświadczenia mego konkurenta” – stwierdził. Tłumaczył też zawiłe pojęcia gospodarcze: „Recesja jest wtedy, gdy twój sąsiad traci pracę. Depresja, gdy ty tracisz pracę. A uzdrowienie, gdy pracę traci Jimmy Carter”.

Po atakach na prezydenta Dudę aż się prosi, by po jego udziale w uroczystościach prawosławnych jakiś polityk PiS skomentował sarkastycznie, że media głównego nurtu uznałyby Dudę za wystarczająco pluralistycznego tylko wtedy, gdyby wziął udział w obrzędach satanistycznych.

Walcząc z antyklerykalnymi atakami, PiS powinien używać obrazków z historii, ale tym razem akurat nie tych śmiertelnie poważnych, dotyczących prześladowań Kościoła, ale tych pokazujących głupotę towarzyszy sekretarzy, w rodzaju dzielenia się jajeczkiem w Boże Narodzenie w filmie „Rozmowy kontrolowane”.

Wnioski z dawnej kapitulacji PiS

W latach 2005–2007 PiS nie umiał zapobiec karykaturyzacji własnego przekazu. Gdy rzecznik praw dziecka Ewa Sowińska, notabene niezwiązana z PiS, lecz z LPR, dała się dziennikarzom wciągnąć w dywagacje na temat tego, czy występowanie przez fioletowego teletubisia o imieniu Tinky-Winky z damską torebką może być propagowaniem homoseksualizmu, brak było dowcipnego zademonstrowania przez rząd rezerwy wobec jej twierdzeń.

Jedna z kampanii dotyczyła ścigania przez prokuraturę pijanego bezdomnego, który na warszawskim dworcu, w odpowiedzi na interwencję strażników miejskich, wypowiedział bluzgi pod adresem prezydenta Lecha Kaczyńskiego.

Media uznały to za świetną okazję, by przeprowadzić kampanię pod hasłem: wprowadzający państwo policyjne Lech Kaczyński walczy z biednym człowiekiem. Chodziło, rzecz jasna, o wyzwolenie nienawiści do prezydenta wśród społecznych dołów.

Szybka reakcja, wypowiedź prezydenckiego urzędnika, iż prezydent nie chce ścigania nieszczęsnego bezdomnego, bardzo utrudniłaby propagandzie zadanie. Pamiętam, jak rozpaczliwie wydzwaniałem do kancelarii prezydenta z pytaniem, czy popiera on ściganie tego człowieka, czy też jest ponad to i apeluje do organów ścigania, żeby mu odpuściły i zajęły się ważniejszymi sprawami. Odpowiedź, że nie chce karania go, pojawiła się… po paru tygodniach.

Media wmawiały Polakom, że skoro PiS chciał lustracji na uczelniach, to propaganda kłamała, że nie chodzi o uczelnianych donosicieli, lecz o wszystkich ludzi wykształconych. Jeśli PiS zwinął parasol ochronny nad skorumpowanymi biznesmenami i wysokimi urzędnikami, to ludziom wmawiano, że za chwilę CBA wpadnie do mieszkań wszystkich tych, którzy kiedyś dali łapówkę konduktorowi w pociągu.

Sprostowania ze strony PiS były anemiczne lub żadne. Być może w latach 2005–2007, gdy dostęp do internetu był mniej powszechny, ironiczne riposty nie przebiłyby się do opinii publicznej. Dziś jest zupełnie inaczej.

Stawka na niepodległość wymaga kompromisów ideologicznych

„Skrajna niepodległościowość” zakłada z definicji umiar w kwestiach ideologicznych. Skoro niepodległość jest dla nas sprawą numer jeden, a zagrożenia dla niej tym, co uznajemy za najgorsze zło, to siłą rzeczy jesteśmy gotowi na kompromisy z różnymi opcjami  światopoglądowymi, jeśli tylko służy to sprawie niepodległości. Przyjęcie takich priorytetów ułatwia nam walkę z próbami dzielenia Polaków.

PiS powinien zawsze odróżniać porządnych ludzi inaczej myślących od służących za pieniądze establishmentowi cyników. Z tymi pierwszym polemizować z wielką życzliwością, a w przypadku tych drugich demaskować ich obłudę i likwidować bezwzględnie ich przywileje. W latach 2005–2007 PiS niemal w ogóle nie podejmował prób takiego rozróżnienia.

Tam, gdzie Polacy wypadają z żelaznego uścisku mediów, ludzie o mentalności niepodległościowej wygrywają z establishmentem. Dowodem na to jest internet: mimo że główne portale są establishmentowe, wygrywają w nim ich przeciwnicy. Bo istnieją uczciwe warunki rywalizacji: każdy łatwo może wejść na tę stronę, na którą chce.

Wystarczy porównać, które memy w kampanii prezydenckiej były dowcipne, a które topornie propagandowe. To, co dokonało się w internecie, musi dokonać się na uczelniach, w sądach, w mediach. Jeśli ludzie o mentalności postkomunistycznej zostaną w tych miejscach pozbawieni przywilejów i zmuszeni do konkurowania z tymi o mentalności niepodległościowej, to ci drudzy z pewnością okażą się bardziej inteligentni, oryginalni, kreatywni, a w końcu skuteczni.

Najgłupszy pomysł: uwierzyć w dobrą wolę wroga

Bo jedyny na dziś prawdziwy, niewykreowany sztucznie podział w polskim społeczeństwie to ten na kilka procent uprzywilejowanych i całą resztę, która z najwyższym trudem musi walczyć o godne życie. Sytuacja, w której rząd chwali się wzrostem gospodarczym, a nawet ogłasza się zieloną wyspą, a miliony młodych Polaków emigrują, w której mamy wzrost i rozwój, ale korzyści z niego czerpią bardzo nieliczni Polacy oraz międzynarodowe korporacje, jest największym oskarżeniem ustępującej władzy.

I jeszcze jedno. Nie mają najmniejszego sensu próby pozyskiwania tych, którzy są częścią uprzywilejowanej kasty w III RP, z prostego powodu: ona nie ma interesu, by wspierać obóz, który chce ją pozbawić przywilejów i spowodować, że państwo będzie ich traktować tak samo jak innych obywateli.

Nie ma bardziej głupiego, irracjonalnego, nierealistycznego pomysłu niż liczenie na to, że media – które po Smoleńsku urządziły nagonkę na tych, którzy zastępując nieistniejące państwo (jak to parę lat później zdefiniował Bartłomiej Sienkiewicz), usiłowali ustalić prawdę – teraz się zmienią. Kto nie miał zahamowań, by łgać w obliczu śmierci prezydenta i polskiej delegacji, będzie na 100 proc. niszczył każdy rząd obozu niepodległościowego. Jeśli nie z innych powodów, to ze strachu – na zasadzie „na złodzieju czapka gore”.

Nie miejmy wątpliwości: establishment chce, by rządy PiS były, jak w latach 2005–2007, tylko krótką – mówiąc terminologią leninowską – pieriedyszką, po której zarządcy III RP wrócą do władzy jeszcze silniejsi niż dawniej.

Jeśli odchodzący sejm po bandzie zmienia ustawę o Trybunale Konstytucyjnym po to, by obsadzić go swoimi, to dlatego, by establishment miał możliwość blokowania niewygodnych dla siebie zmian w prawie. A gdy PiS będzie chciał tą samą metodą skład Trybunału zmienić, rozlegnie się wielodniowy medialny wrzask o zamachu na demokrację i ataku na najwspanialszych prawników. Przyspieszenie nominacji generalskich przez Bronisława Komorowskiego służyć ma temu, by odesłanie na emeryturę generałów zaprzyjaźnionych z WSI mogło skutkować gigantycznym rabanem w mediach, jak to PiS usuwa fachowców i szykuje wojskowy zamach stanu. Kto pamięta lata 2005–2007, nie uzna moich słów za przesadę.

 



Źródło: Gazeta Polska

 

prenumerata.swsmedia.pl

Telewizja Republika

sklep.gazetapolska.pl

Wspieraj Fundację Niezależne Media

Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Piotr Lisiewicz
Wczytuję ocenę...
Zobacz więcej
Niezależna TOP 10
Wideo