Wyszukiwanie

Wpisz co najmniej 3 znaki i wciśnij lupę
Polska

"Gazeta Polska" ujawnia: Portret króla Prus i znikające miliony Uniwersytetu Wrocławskiego

W Auli Leopoldina Uniwersytetu Wrocławskiego zawisł portret pruskiego monarchy Fryderyka II – władcy, który doprowadził do rozbioru Polski i gardził Polakami. Uczelnia zbyła oburzenie opinii publicznej uspokajającymi komunikatami. Tymczasem za kontrowersyjnym gestem kryją się znacznie poważniejsze pytania: niemieckie finansowanie remontu i miliony złotych, które przeszły przez uniwersytecką fundację, a których do dziś nie sposób rozliczyć.

Fryderyk II (1740–1786), zwany przez Niemców wielkim, doprowadził do I rozbioru Rzeczypospolitej i wprowadził do polityki Berlina prawdziwie polakożerczą politykę. Doprawdy więc szokujący był fakt, że portret tego właśnie monarchy zawisł we wnętrzu barokowej, reprezentacyjnej auli Uniwersytetu Wrocławskiego. Prawicowi komentatorzy popełnili jednak błąd, powielając nieprawdziwą informację, że wizerunek Hohenzollerna zastąpił Orła Białego, bo dzięki temu uczelnia mogła gładko wyciszyć sprawę. „Podstawowa przyczyna tego, dlaczego Orzeł Biały nie mógł zostać zastąpiony portretem króla Prus Fryderyka II, wynika z faktu, że te dwa przedstawienia nigdy nie znajdowały się w tym samym miejscu” – czytamy na stronie internetowej. Sprawa ucichła, tymczasem zaglądając za portret niemieckiego monarchy, odkrywamy skandal finansowy Uniwersytetu Wrocławskiego.

Nic nie szkodzi, że gardził Polską

„Gazeta Polska” wysłała uniwersytetowi listę pytań dotyczących hołdu, jaki uczelnia złożyła Fryderykowi II, zwłaszcza że pierwotnie w tym miejscu auli wisiał wizerunek austriackiego cesarza – Rudolfa II. Przywrócenie wyglądu sali z wersją władcy z Berlina to wymowny gest polityczny. Sam monarcha nazywał Polaków „najbardziej służalczym [narodem] w Europie” oraz „pełzającymi od momentu, gdy czują się przyciśnięci i bez pomocy”. Za czasów tego panowania Niemcy przybrały zasadniczy paradygmat swojej polityki: „Interes mój wymaga zawsze, aby sprawy polskie pozostawały w stanie pewnego zamieszania i żeby żaden sejm nie zdołał się utrzymać”. W liście do Jeana d'Alemberta, francuskiego filozofa i matematyka, po pierwszym rozbiorze Fryderyk pisał o Polakach: „Biednych tych Irokezów będę się starał oswoić z cywilizacją europejską”.

Na zapytanie o pogardę Fryderyka do Polaków „Gazeta Polska” otrzymała odpowiedź, że „nie ma żadnych dowodów na negatywny stosunek Fryderyka II do jego śląskich poddanych narodowości polskiej”. Czyli Polacy mogli być dzikusami i Irokezami, ale jako poddani Berlina na Śląsku się sprawdzali. Zabawnie brzmi też argument, że dowodem na życzliwość Fryderyka do Polaków miałaby być „przyjaźń” króla z polskim poetą biskupem Ignacym Krasickim. Duchowny wszak był po I rozbiorze zakładnikiem Prus, skoro jego diecezja stała się częścią państwa Hohenzollernów, zresztą sam Krasicki słynął z konformizmu i uległości wobec innych władców, przyjmując rozmaite podarki od swoich podejrzanych darczyńców.

Uczelnia przekonuje także, że Fryderyk II był dobrodziejem samej placówki, zwanej wówczas Akademią Leopoldyńską. Anonimowi autorzy odpowiedzi uniwersytetu zakładają, że skoro papiestwo zlikwidowało w 1773 roku zakon jezuitów (prowadzący wrocławską akademię), a król pruski pozwolił im dalej prowadzić swoją działalność, to należy uznać jego zasługi. Problem polega na tym, że monarcha wykorzystywał spór katolickich jezuitów z protestanckimi władzami Wrocławia do wzmocnienia swojej władzy, a nie z życzliwości do Polaków, katolików czy samej uczelni. W książkach o historii Uniwersytetu Wrocławskiego można przeczytać jednoznaczne tezy, na przykład o zajęciu Śląska przez Prusy w kontekście akademii: „(…) rok 1740 kończył okres jej pomyślnego rozwoju i najlepszych wyników kształcenia młodzieży”. Wrocław pod względem intelektualnym stał się za Fryderyka głuchą prowincją: „Na Śląsku straciły ważność wszystkie dyplomy z jakichkolwiek uniwersytetów spoza Śląska, nawet tak słynnych jak w Rzymie, Bolonii, Wiedniu i Pradze”. Berlin jednocześnie likwidował autonomię uczelni i podporządkowywał ją świeckiemu ministerstwu, a w czasie wojny siedmioletniej akademia w ogóle zawiesiła swoją działalność. W odpowiedzi na zapytania „Gazety Polskiej” obrońcy Fryderyka II przytaczają osiągnięcia uniwersytetu z okresu... po śmierci samego króla (założenie obserwatorium astronomicznego w 1791 roku). 

Wbrew faktom i oczywistemu deprecjonowaniu polskości przez króla, którego wizerunek wisi dziś na Uniwersytecie Wrocławskim, władze uczelni bronią antypolskiego doktrynera. Chciałoby się wiedzieć, czy ktoś za takie poglądy im nie zapłacił, ale tutaj… pojawia się finansowa afera.

Fundacja z mętnymi pieniędzmi

Aby finansować wysokobudżetowe przedsięwzięcia uniwersytetu, blisko dwie dekady temu powstała Fundacja dla Uniwersytetu Wrocławskiego. Dziwny ten podmiot bez własnej strony internetowej, bez danych kontaktowych, przyjmował od darczyńców kwoty opiewające w sumie na miliony złotych, także od instytucji publicznych, ale nie sposób znaleźć jego rozliczenia finansowe. Obecny prezes fundacji, prof. Adam Sulikowski, wyjaśnia, że został poproszony o pełnienie tej funkcji przez rektora uczelni, „z zamiarem uporządkowania jej działalności pod względem prawnym”, choć wcześniej uczony nie miał z tym podmiotem nic wspólnego. Władze fundacji nie posiadają wiedzy o wcześniejszych środkach finansowych, które przechodziły przez tę organizację. Z odpowiedzi prof. Sulikowskiego wyłania się obraz fundacji-słupa, który dysponował ogromnymi funduszami, na które nie ma kwitów:

„Obecny zarząd nie zastał w pomieszczeniach Fundacji kompletnie żadnej dokumentacji. Rezyduje w tych pomieszczeniach zupełnie inna instytucja. W wyniku interwencji Rady Fundacji, JM Rektor UWr przyznał Fundacji inne pomieszczenie. Część dokumentów odnalazła się w tzw. piwnicach. Nadal jednak nie jesteśmy w stanie zebrać kompletu dokumentów a z powodu wygaśnięcia licencji na program do obsługi księgowej, nie mamy także żadnych zasobów elektronicznych w tej materii. Na odnowienie licencji Fundacja nie posiada środków. Jedyne, co obecny zarząd wie na temat środków, które w najszerszym możliwym rozumieniu ustawowym tego terminu mogą być uznane za środki publiczne czy pomoc publiczną, to fakt, że podczas pandemii Covid-19 Fundacja uzyskała dotację z Polskiego Funduszu Rozwoju S.A”.

Nie można jednak także uzyskać informacji dotyczącej skali dotacji z Polskiego Funduszu Rozwoju – na zapytanie z 19 września „Gazeta Polska” otrzymała jedynie automatyczną odpowiedź, że „doradcy niezwłocznie przygotują odpowiedź na pytanie”. Jak na razie – nie przygotowali. 

Uniwersytet zatem powołał sobie fundację, przez którą pozyskiwał środki finansowe, ale nie znamy kwot i celów ich wydatkowania. Wiemy jednak, że część pieniędzy „znikała” na niewiadome cele, o czym władze uczelni wiedziały od lat, ale na nadużycia nie reagowały ponad uspokajające kłamstwa.

Na konto fundacji wpływały pieniądze od darczyńców na konkretne cele – na przykład na Katedrę Judaistyki czy Muzeum Przyrodnicze. W czerwcu 2021 roku jedna z pracownic uniwersytetu zapytała na posiedzeniu senatu uczelni, dlaczego fundacja nie opłaciła faktur Katedry Judaistyki na 18 tys. zł, skoro wcześniej otrzymała te pieniądze od darczyńców. Rektor postanowił pokryć tę kwotę z pieniędzy uniwersytetu – czyli z naszych podatków. Co się jednak stało z tamtymi funduszami?

Dziesiątki tysięcy na naukę, miliony na aulę

Muzeum Przyrodnicze miało problem z większą kwotą, uzyskano bowiem od emerytowanego profesora, przebywającego na emigracji, 50 tys. dolarów (!) darowizny, ale po przejściu przez konto fundacji sama placówka dostała... połowę tej kwoty, czyli blisko 100 tys. złotych. Co się stało z resztą? – Poszła na cele statutowe – odpowiada jeden z naszych rozmówców z Uniwersytetu Wrocławskiego. Problem polegał na tym, że kolejne darowizny były przeznaczane nie na deklarowane cele, lecz na owe tajemnicze „cele statutowe”, których w szczegółach nie da się poznać. Wśród profesorów Uniwersytetu Wrocławskiego sprawa była tajemnicą poliszynela, skoro w październiku 2022 roku na posiedzeniu Senatu UWr jeden z obradujących, K. Demczyszyn, zapytał, czy można ominąć fundację przy otrzymywaniu dotacji z budżetu miasta, skoro te środki mogą być „zagrożone przez istniejące zobowiązania fundacji i ewentualne roszczenia”?

– Władze uniwersyteckie coś ukrywają. I to nie jest małe „coś” – tłumaczy nam jeden z naukowców, który jest członkiem uniwersyteckiego senatu. Faktycznie w oficjalnych wypowiedziach rektorów i niektórych profesorów próbuje się rozmyć powiązania fundacji z samym uniwersytetem. Na jednym z posiedzeń senatu rektor prof. Przemysław Wiszewski przekonywał, że „Fundacja w nazwie ma »dla Uniwersytetu Wrocławskiego«, finansowała działania realizowane na rzecz uniwersytetu, natomiast nie jest częścią uniwersytetu i władze uniwersytetu za nią nie odpowiadają”. 

Jest to kłamstwo – radę fundacji powoływał senat uczelni, w statucie fundacji ta zależność była podkreślona, uniwersytet opłacał faktury fundacji, a nawet nasze zapytanie w tej sprawie trzeba było skierować do rzeczniczki uniwersytetu – a nie fundacji. 

Przy tej mętnej sprawie pojawi się także prof. Krzysztof Ruchniewicz, do niedawna niesławny dyrektor Instytutu Pileckiego. Uczony nie tyle przejmował się przekrętami finansowymi w fundacji, ile tym, że dowiedzą się o tym... media. Na  jednym z posiedzeń senatu z jego ust padło alarmujące pytanie: „Czy rektor nie obawia się, że za chwilę o sprawie fundacji rozpiszą się media, czy jesteśmy, i jak, na to przygotowani?”. Rektor zapewniał, że uczelnia jest przygotowana, ale nasze rozmowy z członkami Senatu UWr tego nie potwierdzają. – Już sam fakt, że „Gazeta Polska” zapytała o fundację, wywołał popłoch. Poprzedni rektorzy są żywo przejęci waszym zainteresowaniem – słyszymy z otoczenia władz uniwersyteckich. Zwłaszcza że Fundacja miała więcej podejrzanych interesów. Władze uniwersyteckie miały na przykład nie wiedzieć, że ich fundacja od 2007 roku prowadziła hotel Zaułek i nie wiadomo, na co szły dochody z tego przybytku. Na pewno część środków przeznaczano na pensje dla dwóch osób, które były tam zatrudnione, ale nasi informatorzy twierdzą, że pieniądze wyprowadzano na inne sposoby.

Sam hotel, kamienica w centrum miasta, przy ul. Garbary, został przez Uniwersytet Wrocławski (a nie fundację!) wystawiony na sprzedaż w 2023 roku.

Władze uczelni wyceniły nieruchomość na 3 mln złotych. 

Fundacja sprawowała też pieczę nad finansowaniem remontu Auli Leopoldyńskiej i tutaj także nie zabrakło przekrętów. Jak na posiedzeniu uczelnianego senatu wyjaśniał prorektor Dariusz Adamski: „W latach 2015–2019 przez fundację przechodziły środki przeznaczone na finansowanie remontu Auli Leopoldyńskiej; w ramach tego przedsięwzięcia podmioty realizujące prace konserwatorskie wpłacały poręczenie prawidłowego wykonania prac oraz gwarancji, która miałaby zostać pokryta z tych środków w przypadku zajścia takiej konieczności. Środki te wpłacone zostały z zastrzeżeniem zwrotu i powinny być przechowywane niejako odrębnie, do czasu ich zwrotu. Pierwsze zwroty stają się wymagalne w 2024 lub 2025. Środki te nie zostały jednak zabezpieczone” – tłumaczył prof. Adamski. 

Nie wiemy więc, jakie środki przeznaczono na fundację, jak wielkie to były kwoty i od kogo pochodziły. – Niech „Gazeta Polska” zainteresuje się także niemieckim finansowaniem – słyszymy od naszego informatora. Z oficjalnych danych wynika na razie tylko jedno źródło wsparcia na remont auli – była to pomoc pełnomocnika rządu federalnego Niemiec ds. kultury i mediów. W 2017 roku tę funkcję u kanclerz Angeli Merkel pełniła zaufana współpracowniczka liderki CDU – Monika Grütters. Według prof. Artura Błażejewskiego, prorektora UWr ds. badań naukowych, kwotę tę miał załatwić z Berlina prof. Rudolf Lenz, niemiecki historyk z Uniwersytetu Philipsa w Marburgu. 

„Obecnie Polski Fundusz Rozwoju wystąpił o zwrot dotacji i uzyskał skuteczny nakaz zapłaty, który podlega obecnie egzekucji komorniczej” – informuje prof. Sulikowski, który po rozeznaniu sytuacji w fundacji złożył rezygnację z funkcji prezesa, chcąc jednak uporządkować dokumentację po poprzednikach. Ale wszystko wskazuje na to, że roztrwonione środki z PFR to jedynie wierzchołek góry lodowej, wszak na remont Auli Leopoldyńskiej wydano ponad 6 mln złotych. Zmartwienie prof. Ruchniewicza, że sytuacją zainteresują się media, dopiero się zacznie – zwłaszcza że lista podejrzanych podmiotów wpłacających lub korzystających z pieniędzy fundacji wydłuża się z każdym tygodniem poszukiwań. 

Jeśli król pruski uważał, że Polacy będą przed nim pełzać za odpowiednie pieniądze, to w przypadku Uniwersytetu Wrocławskiego niewiele się pomylił. '

Źródło: Gazeta Polska