- Mówimy o kolejnej rosyjskiej prowokacji w czasie, gdy Ukraina stara się pozyskać więcej broni od swoich partnerów – ocenia kwietniowe ataki dronów na Zaporoską Elektrownię Jądrowa (ZEJ) prof. Mark Żeleźniak z Instytutu Radioaktywności Środowiskowej na Uniwersytecie Fukushimy. - Można Rosję postrzegać jako małpę z granatem. Oczywiście ta małpa jest przestępcza i niebezpieczna, ale także pragmatyczna. Nie wysadzi się razem z tym granatem. (…) Paradoksalnie, ale dopóki ZEJ znajduje się pod okupacją rosyjską, Kreml nie ma powodu, aby ją niszczyć. Bo teraz właściwie to on jest za nią odpowiedzialny – uspakaja naukowiec.
WERSJA UKRAIŃSKA / Українська версія
W pierwszej połowie kwietni br. Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej (MAEA) poinformowała, że doszło do trzech bezpośrednich ataków dronów na główny reaktor Zaporoskiej Elektrowni Jądrowej. Sam atak miał miejsce 7 kwietnia. To było pierwsze działanie wojskowe przeciwko temu obiektowi od listopada 2022 r. Na ile niebezpieczne są szkody wyrządzone stacji?
Po ataku dronu na elektrownię jądrową MAEA [organizacja pracująca na rzecz bezpiecznego i pokojowego wykorzystania energii jądrowej] w wydanym oświadczeniu odnotowała sam fakt. Jednak nie wskazała, skąd wzięły się te drony. Pozwoliło to rosyjskim propagandystom natychmiast zacząć obwiniać „szalone siły zbrojne Ukrainy, które atakują rosyjską elektrownię”. Ale jeżeli zapytać, kto na tym zyskuje, oczywiste jest, że Ukraina wcale nie jest zainteresowana zniszczeniem swojej [okupowanej obecnie przez Rosjan] elektrowni. Dlatego moim zdaniem mówimy o kolejnej rosyjskiej prowokacji w czasie, gdy Ukraina stara się pozyskać więcej broni od swoich partnerów.
Odnosząc się do samego ataku i jego konsekwencji, warto powiedzieć, że dziś wszystkie bloki energetyczne elektrowni, z wyjątkiem jednego, znajdują się w stanie „zimnego wyłączenia” [stan reaktora jądrowego po wyłączaniu, w którym środek chłodzący znajduje się pod ciśnieniem atmosferycznym, a jego temperatura nie przekracza 95 °C]. Oznacza to, że reaktory nie pracują, nie ma reakcji jądrowej, a zamiast tego następuje stopniowe schładzanie paliwa jądrowego. Blok taki jest w mniej lub bardziej bezpiecznym stanie.
Z kolei szósty blok energetyczny jest „wyłączony na gorąco”. Tam również nie zachodzi reakcja jądrowa, ale paliwo jądrowe nie może ostygnąć.
Temperatura utrzymuje się na poziomie około 200 stopni. Jest to wymagane w przypadku niektórych procesów technicznych w elektrowni, w szczególności do produkcji gorącej pary. Zimą ona jest wykorzystywana do ogrzewania miasta satelitarnego stacji - Enerhodara - oraz na potrzeby samej ZEJ.
Atak na blok, który znajduje się w stanie zimnym, nie niesie ze sobą żadnego zagrożenia. Ponadto budynki tych reaktorów są zaprojektowane w taki sposób, że muszą wytrzymać uderzenie samolotu. I nawet przy bezpośrednim trafieniu całego samolotu w niedziałający blok energetyczny, jest to raczej imitacja realnego zagrożenia.
Czy nadal istnieje ryzyko incydentu nuklearnego?
Nie da się uszkodzić obudów bloków energetycznych dronami używanymi przez Rosję. Ale nawet jeśli tak się stanie, szczególnie w szóstym, „gorącym” reaktorze, nie będzie możliwe uwolnienie dużej ilości radioaktywnych materiałów. Ale to Rosjanie ponoszą odpowiedzialność za ewentualne powstanie incydentu nuklearnego. Można ich postrzegać jako małpę z granatem. Oczywiście ta małpa jest przestępcza i niebezpieczna, ale także pragmatyczna.
Nie wysadzi się razem z tym granatem.
Paradoksalnie, ale dopóki elektrownia znajduje się pod okupacją rosyjską, Kreml nie ma powodu, aby ją niszczyć. Bo teraz właściwie to on jest za nią odpowiedzialny. Jeżeli coś się tam nagle stanie, winna będzie Federacja Rosyjska. Dlatego dopóki elektrownia będzie pod kontrolą Moskwy, jedyne możliwe zagrożenia są te związane z błędami personelu podczas obsługi sprzętu. Główne ryzyko może powstać w momencie, gdy Siły Zbrojne Ukrainy zaczną zbliżać się do ZEJ w celu jej wyzwolenia. Rosjanie, zdając sobie sprawę, że tracą elektrownię, mogą stworzyć sytuację awaryjną.
Eksperci ds. energetyki jądrowej i eksperci wojskowi są w pełni świadomi tych zagrożeń. Chcę jednak uspokoić Czytelników Niezalezna.pl – takie zagrożenia nie są wielkie. Przypomnijmy sobie Fukushimę, kiedy w wyniku tsunami stacja została pozbawiona prądu, a w reaktorach doszło do trzech eksplozji. Ile osób zginęło wówczas w wyniku tej wielkiej awarii radiacyjnej? Odpowiedź brzmi: nie ma ofiar, które zmarły w wyniku bezpośredniego narażenia na promieniowanie. W przypadku eksplozji w tego typu reaktorze, stosowanym zarówno w Fukushimie, jak i w Zaporożu, osoby nie znajdujące się bezpośrednio w miejscu wybuchu nie mogą otrzymać śmiertelnej dawki promieniowania.
W jakim stopniu Zaporoska Elektrownia Jądrowa i inne elektrownie w Ukrainie są chronione przed zagrożeniami zewnętrznymi?
Elektrownie jądrowe, ze względu na swoją konstrukcję, należą do obiektów najlepiej chronionych na świecie przed uderzeniami z zewnątrz. Ukraińskie elektrownie jądrowe są dodatkowo chronione przez systemy obrony powietrznej. Ale wszyscy rozumiemy, że najlepszą obroną jest zakończenie wojny i wycofanie wojsk rosyjskich z terytorium Ukrainy.
Ukraina musi odzyskać kontrolę nad elektrownią. Bo dopóki ZEJ pozostanie w rękach okupantów, Rosja będzie ją używać jako środka nacisku na społeczność światową za pomocą różnych środków. W szczególności, strasząc Europę możliwymi wypadkami w elektrowni, będą starali się powstrzymać ofensywę Sił Zbrojnych Ukrainy i wyzwolenie ZEJ.
Rozmawiał - Wołodymyr Buha.
Tłumaczenie - Olga Alehno.