Władza kolejnego rolniczego protestu obawiała się chyba nawet bardziej, niż tego, który na początku marca przeszedł ulicami Warszawy. Ponieważ tym razem miał przybrać formę zdecentralizowaną, dziesiątek mniejszych blokad dróg zamiast jednej demonstracji, rząd i jego samorządowi sojusznicy postanowili podejść chłopów na wiele sposobów. Nie było już przecież mowy o ściągnięciu, jak 6 marca, policji z całego kraju w jedno miejsce. Zamiast pałowania i gazowania mieliśmy więc rozmaite sztuczki i autorytarne w duchu decyzje prezydentów miast. Po wszystkim zdaje się jednak, że nie na wiele się to zdało, a czasem nawet zaszkodziło tym, którzy chcieli zdesperowanych ludzi przechytrzyć.
Przed protestem przekaz rządowy poszedł dwutorowo. Rządzący zaprosili do siebie grupę rolników, ich reprezentantów faktycznych i koncesjonowanych, napisali z nimi coś, co można uznać za plan rozwiązania sytuacji (plan bez pokrycia w działaniach, nie rozwiązanie, zaznaczmy), dopisali do niego pochwałę premiera Tuska za niezłomna postawę (!) i dali gościom do podpisu.
Wśród tych ostatnich jest na przykład Rafał Nieżurbida, ten sam, który po poprzednim proteście nagrał film, na którym idąc ulicami Warszawy dosłownie płakał z powodu udziału „Solidarności” w rolniczej demonstracji. Przykro, że dał się na ten cyrk złapać Gabriel Janowski.
To papierowa marchewka, pojawił się również kij w postaci wydanych między innymi przez prezydentów Wrocławia i Bydgoszczy zakaz dla planowanych zgromadzeń. Prezydent Sutryk doczekał się podziękowań w postaci obornika pod domem, podobny los spotkał Szymona Hołownię. To ostatnie zdarzenie pokazało hipokryzje dziennikarzy i komentatorów, którzy zakłócanie spokoju domu i rodziny uznali za niewiarygodny skandal. I być może bym przejął się tym razem z nimi, gdybym nie pamiętał ich szczerym entuzjazmem do wszelkiego nachodzenia prezesa Kaczyńskiego, czy prób zakłóceń jego odwiedzin grobu brata.
Tak czy inaczej, protesty się odbyły, a większość rolników nie dała nabrać się na próbę stworzenia wrażenia, że bić się o swoje już nie trzeba, bo zrobi to Tusk. Ile zrobi, dowiedzieli się zresztą jeszcze tego samego dnia, gdy w Brukseli przepadły wszystkie polskie poprawki do nowych regulacji, dotyczących importu żywności z Ukrainy.