Rząd Donalda Tuska musiał zmierzyć się z katastrofą ekologiczną w dorzeczu rzeki Odry. Mimo że na jeziorze Dzierżno Duże wyłowiono około 120 ton martwych ryb, to sprawa nie odbiła się szerokim echem w Polsce i na świecie. Nawet wyczuleni na sprawę politycy niemieccy tym razem nie dostrzegli problemu. Medialna cisza, do której dołożyli się aktywiści, politycy i dziennikarze, ma rozmyć temat.
Śnięte ryby na jeziorze Dzierżno Duże zaczęły się pojawiać w pierwszych dniach miesiąca. O pierwszej tonie wyłowionych zwierząt media nieśmiało poinformowały już 5 sierpnia. Jednak tak naprawdę do przestrzeni publicznej informacje przebiły się dopiero 12 sierpnia. Oczywiście wszystko za sprawą internautów, którzy zaczynają nagłaśniać, ile ton martwych ryb zebrały służby. Liczba rosła z dnia na dzień. Pod koniec tygodnia doszła do 70 ton. Dopiero wtedy na miejscu katastrofy ekologicznej pojawiła się minister klimatu Paulina Hennig-Kloska. Chciała uspokoić sytuację. Przekaz był jasny. Nic wielkiego się nie stało, a rząd panuje nad sytuacją. Zaczęło się również ogrywanie polityczne tematu. Jest to łatwe, bo rząd nie znajduje się pod żadną presją. Ani większości mediów, ani organizacji pozarządowych, ani szeroko pojętej zagranicy.
Na tym ostatnim aspekcie warto się szczególnie skupić, bo jest on symptomatyczny. Przez ostatnie lata Odra stała się gorącym tematem. Szczególnie politycy niemieccy zwracali uwagę na ten problem. Są jednak dwie osoby, które nie marnowały żadnej okazji, aby przypomnieć o własnych pomysłach na rzekę. Pierwsza to minister środowiska Niemiec Steffi Lemke. Druga to europosłanka z tego samego kraju Hannach Neumann. Obie wzięły Odrę na sztandary i obie w wypadku 120 ton martwych ryb po prostu milczały. To o tyle ciekawe, że jeszcze w ubiegłym roku Lemke miała szereg rad dla Polski.
„Pierwszą rzeczą, którą należy zrobić, jest ograniczenie zrzutów soli z polskich kopalń. Po drugie, potrzeba więcej automatycznych stacji pomiarowych na całym biegu Odry, tak aby wszyscy byli ostrzegani w przypadku kolejnego zakwitu glonów i fali zatrucia. Tutaj strona polska rozpoczęła już automatyczne pomiary. Ponadto należy wstrzymać wszelkie prace rozbudowywane na granicy Odry, aby cenny ekosystem rzeki mógł się odbudować”
– mówiła Lemke w jednym z wywiadów. Nie sposób nie zauważyć, że z trzech najważniejszych postulatów do wykonania udało się spełnić jedynie ten trzeci. Tak się przypadkiem składa, że to ten sam, na którym najbardziej zależy Niemcom. Okazało się również, że w zachodnich mediach sprawa jest pokazywana jako… sukces rządu. Mało tego, o dobry PR gabinetu Donalda Tuska i spółki dbają teraz organizacje ekologiczne. W Deutsche Welle nastroje tonował m.in. Jacek Engel z Fundacji Greenmind. „Wpływ stosowania tej substancji chemicznej na środowisko nie jest jeszcze do końca jasny” – wyjaśnił Jacek Engel, prezes Greenmind Foundation, polskiej organizacji pozarządowej zajmującej się ochroną środowiska. Engel dodał, że jego koledzy prowadzą badania nad tym, jak nadtlenek wodoru wpłynął na inne części ekosystemu, takie jak plankton, maleńkie organizmy, które są kluczowym źródłem pożywienia w zbiornikach wodnych” – czytamy w artykule, który w całości skupia się na eksperymencie z perhydrolem. Trudno w to uwierzyć, ale z długiej publikacji pt. „Czy Polska może uratować Odrę przed toksycznymi zakwitami glonów?” nie dowiemy się, dlaczego przeprowadzany jest ten eksperyment.
Tymczasem katastrofa na jeziorze Dzierżno Duże jest olbrzymia. 120 ton martwych ryb zebranych ze zbiornika 500 ha oznacza, że niewielu rybom w tym akwenie udało się ujść z życiem. To o tyle przykre, że przez ostatnie 30 lat zbiornik był strefą „no kill”, na którym ryby się łowiło, a następnie wypuszczało. To najstarszy taki akwen w naszym kraju.
Inna sprawa, że tajemnicą poliszynela jest fakt, że taki model powstał w obawie przed zatruciem ludzi przez ryby, które pływają w wodzie, do której swoich zrzutów dokonują kopalnie, ale również okoliczne firmy z Bumarem Łabędy na czele. Kanał Gliwicki wydaje się jednym z największych zagrożeń dla Odry. Dlatego coraz częściej dominuje tendencja, aby zatrucia utrzymywać na poziomie lokalnej katastrofy. Temu ma z pewnością służyć eksperyment ze stosowaniem perhydrolu. Wbrew uspokajającym sygnałom aktywistów w niemieckich mediach nie jest on do końca bezpieczny. Na stronach portalu "Nauka w Polsce" mówił o tym dr Andrzej Woźnica, biolog z Uniwersytetu Śląskiego i autor publikacji na temat złotej algi w czasopismach naukowych. „Eksperyment z nadtlenkiem wodoru w celu zabicia złotej algi był wykonany już rok temu i nie przyniósł spodziewanych efektów. Uczciwie byłoby powiedzieć, że nie potrafimy sobie z tym problemem poradzić. Konieczna jest rzeczowa dyskusja i wprowadzenie działań opartych na wiedzy” – powiedział Woźnica. Ekspert ostrzegał, że nadtlenek wodoru jest bardzo silnym utleniaczem i wpływa na cały ekosystem.
Natomiast ilość nagromadzonego materiału biologicznego w Kanale Gliwickim jest bardzo duża. Podkreślił też, że tworzenie sterylnego środowiska może sprzyjać pojawieniu się innych groźnych organizmów. „Nie wiemy, co jest w osadach dennych Kanału Gliwickiego. Te osady mogą uruchomić kaskadę wolnych rodników uwolnionych przez nadtlenek wodoru. A jeśli to wszystko zadziała, stworzymy bardzo sterylne środowisko. Takie sterylne środowisko szybko kolonizują niepożądane organizmy. Więc wpadniemy z deszczu pod rynnę. Innymi słowy – sami tworzymy nową, groźną sytuację w środowisku wodnym” – ostrzegł. Wśród wędkarzy i lokalnych mieszkańców narasta frustracja. Twierdzą oni, że są oszukiwani przez władze, od ministerstw, poprzez Wody Polskie, aż po Polski Związek Wędkarski. Podejście mające na celu blokowanie rozpływania się zanieczyszczeń i ich wpadanie do Odry oznacza, że ten kawałek dorzecza stanie się z czasem po prostu martwy.
Rząd jednak nie chce o tym rozmawiać. Swoje działania przedstawia jako sukces. Przy okazji oczywiście rozpoczyna tradycyjną dla siebie spychologię.
Podobnie jak katastrofie z 2022 roku, tak i tej z 2024 roku winne jest Prawo i Sprawiedliwość. Problem jest jednak taki, że w opozycji Urszula Zielińska i jej towarzysze nie mieli problemów, by obarczać kopalnie i inne firmy znajdujące się przy Kanale Gliwickim. „Wmawianie nam, że słonowodna alga bez przyczyny zakwitła w słodkowodnej rzece to kpina z rozumu! Źródło przyczyny? Solanka zamiast wody. Dziś znów w Kanale Gliwickim odłowiono pół tony martwych ryb. Jak długo jeszcze Ministerstwo Klimatu i Wody Polskie będą pozorować działania!” – pytała Zielińska w 2023 roku. Tymczasem jej gabinet rządzi już 9 miesięcy i niewiele w tej materii zrobił. Jak na razie Koalicja 13 grudnia koncentrowała się w przypadku Odry na spełnianiu niemieckich życzeń. Nie przedstawiła jednak żadnych nowych koncepcji na walkę z ekologicznymi kryzysami. W zasadzie skupili się na tym, aby zlikwidować wszelkie inwestycje. Zdaniem polityków PiS-u to będzie miało fatalne ekologiczne skutki. Tak się bowiem składa, że algi nie żyją w rzekach mających duże przepływy wody. Dlatego też ustawa PiS-u, przyjęta w ubiegłym roku, zakładała zwiększenie liczby urządzeń hydrotechnicznych. To jednak już melodia przeszłości. Rząd nie chce inwestować w Odrę. Z 76 inwestycji wypadło 71. Jednocześnie zrezygnowano z innych rozwiązań mających pomagać Odrze. Nie będzie inwestycji w kanalizację i oczyszczalnie ścieków. Nie będzie też Inspekcji Wodnej, czyli specjalnej służby, która miałaby działać w pierwszej linii w czasie kryzysu. Ministerstwo Klimatu i Środowiska chwali się również, że do września przedstawi plan wydatków spółek skarbu państwa dotyczących odsalania wód zrzucanych do Odry. Problem tkwi jednak w tym, że plany te są już gotowe od zeszłego roku, a część działań już podjęto. Decyzję ma za sobą już KGHM. „Zarząd KGHM Polska Miedź S.A. (»Spółka«) informuje, że dnia 19 czerwca 2023 r. podjął uchwałę w sprawie opracowania studium wykonalności budowy zakładu produkcji soli warzonej z zasolonych wód kopalnianych wypompowywanych z wyrobisk górniczych przy wykorzystaniu technologii wyparnych (»warzelnia soli«)” – czytamy w zeszłorocznym komunikacie. Policzone są też nakłady inwestycyjne, które mają wynieść ponad 1 mld zł. Wykonanie inwestycji ma potrwać 6 lat. Zdaniem Małgorzaty Golińskiej z PiS-u, która była Głównym Konserwatorem Przyrody w poprzednim rządzie, dziś w zasadzie rząd opiera się całkowicie na dorobku poprzedników i nie wniósł do niego nic nowego.
Według Golińskiej, dodatkowo reakcje rządzących były spóźnione. – Widzimy, że reakcja rządu nastąpiła dość późno. Od 5 sierpnia z jednego zbiornika wybrano już ponad 100 ton ryb. Od wędkarzy wiemy, że zostali oni pozostawieni sami sobie. Fakt zaistnienia tak dużej katastrofy pokazuje, że działania zostały wdrożone zbyt późno – albo ktoś przespał właściwy moment na działanie, albo pierwsze sygnały zagrożenia zostały zlekceważone. Być może kierownictwo ministerstwa było na urlopie licząc, że problem się sam rozwiąże. Być może zapomnieli, że wraz ze stanowiskami wzięli odpowiedzialność za Polskę albo po prostu uznali, że trudne sytuacje mają prawo zdarzać się tylko w czasie rządów Prawa i Sprawiedliwości – mówi nam posłanka PiS. Największym nieobecnym kryzysu jest dzisiaj Mikołaj Dorożała. Wiceminister klimatu i środowiska przebywał do poniedziałku na urlopie. To polityk, którego pozycja znacznie spada. Popadł już w głęboki konflikt z PSL (o łowiectwo), ale również z politykami Platformy Obywatelskiej.
Jego śmiertelnym wrogiem jest Elżbieta Łukacijewska. Europosłanka z Podkarpacia została oskarżona przez wiceministra o nepotyzm i korupcję. Po powrocie z wakacji na Dorożałę czekają wyniki konsultacji społecznych, które pokazują, że Polacy nie chcą jego ustawy o lasach. Polityczna pętla zaczyna się zaciskać wokół Ministerstwa Klimatu. Tym bardziej że ich reakcja na kryzys to jedynie kupowanie czasu. Bo problem złotej algi nie zginie.
Wybuchnie prędzej czy później. Zegar tyka.