Wyszukiwanie

Wpisz co najmniej 3 znaki i wciśnij lupę
Polska

Nowi Polacy potrzebni od zaraz. Recepty na odwrócenie katastrofy

Oto czas, gdy świat chrześcijański wraca myślami do tych jedynych, wyjątkowych w dziejach narodzin w Betlejem. Oto dobra pora, by zastanowić się nad tym, jaką rzadkością stają się narodziny codzienne: narodziny nowych Polaków. Katastrofa demograficzna nie nadchodzi – ona już tu jest. Jedni wskażą jako przyczynę politykę nowego rządu, inni wrócą do kwestii wielkiego strachu wywołanego pandemią, do lęków, jakie niesie życie w cieniu wojny tuż za naszą granicą. Jeszcze inni przypominać będą o przemianach społecznych, które dotknęły najpierw najbogatsze państwa Zachodu, a potem również Polskę. Wszyscy będą mieli rację, bo mamy do czynienia ze splotem wielu czynników. Ale czy da się odwrócić ten proces?

Autor: Piotr Gociek

Uważam, że tak, sądząc jednocześnie, że do rozmaitych, zwykle całkiem słusznych rozważań wskazujących na potrzebę aktywnej polityki prorodzinnej dodać trzeba jeszcze jeden, moim zdaniem kluczowy komponent. Jaki? O tym w dalszej części tego tekstu. Najpierw jednak poświęćmy chwilę, by przypomnieć, jak znaleźliśmy się w tym kryzysie. 

Przyczyny katastrofy demograficznej

Nie jest prawdą, jakoby zagrożenie demograficznymi kłopotami było owocem zjawisk, do których doszło dopiero w III RP. Przed wyludnieniem Polski przestrzegali naukowcy PAN już na przełomie lat 80. i 90. XX w. Natomiast rzeczywiście po 1989 r. nastąpiło nasilenie niepokojących procesów. Zwykle wskazuje się na trzy elementy. Pierwszy to masowa emigracja po otwarciu granic, drugi to kłopoty ekonomiczne wynikające z rosnących różnic w dochodach, jakie przyniosła transformacja gospodarcza (nie zapominajmy także o wysokim bezrobociu i wielkich strefach ubóstwa na prowincji). Trzecim są przemiany społeczno-kulturowe podobne do tych, jakie zaszły wcześniej w krajach rozwiniętych: zmieniał się model rodziny, rosła akceptacja dla związków bezdzietnych, opóźniał się wiek wchodzenia młodych w dorosłe życie. Jednocześnie w Polsce mieliśmy i mamy kłopoty specyficznie… polskie – trzy i pół dekady po transformacji własne mieszkanie (zwłaszcza w wielkim mieście) pozostaje dobrem luksusowym.

Nie piszę jednak tego tekstu, by szczegółowo analizować wszystkie aspekty polskiego kryzysu demograficznego, ale by podpowiedzieć jeszcze jedną kwestię do rozważenia. Nie da się jej zamknąć w tabelkach statystyków, ale jest moim zdaniem niesłychanie ważna. Wiąże ona niewidzialną nicią wszystkie koncepcje wyjścia z owego kryzysu. A jakie to recepty? Przypomnijmy: rząd PiS stawiał na pomoc finansową (program 500+, potem 800+), postulował zwiększenie liczby tanich mieszkań (ta część programu akurat niezbyt się udała), dbał o większą dostępność żłobków czy przedszkoli. Dokonań obecnego rządu nie ma co komentować, jak na razie jego największym osiągnięciem w polityce demograficznej jest likwidacja porodówek. Okazało się jednak, że 500+ i inne programy „plus” skuteczniejsze były, gdy idzie o zmniejszenie nierówności społecznych.

Brutalna prawda jest taka, że nie wygląda na to, by w najbliższym czasie Polki masowo zaczęły rodzić dzieci. Można natomiast mieć uzasadnione obawy, że negatywne trendy demograficzne będą się nasilać. Słyszymy więc: trzeba nakłonić Polaków do powrotu z emigracji. Słyszymy również: starzejące się społeczeństwo potrzebuje rąk do pracy, ratujmy się więc imigrantami. Nie chodzi rzecz jasna o tych migrantów, których nielegalnie przez polską granicę próbują przerzucić Władimir Putin pospołu z Alaksandrem Łukaszenką, ale o imigrację zarobkową ujętą w ramy odpowiednich regulacji. Ta zmiana zresztą już następuje, w dużym stopniu wskutek agresji Rosji na Ukrainę i fali emigracji z Ukrainy właśnie. Czy Polska posiada jednak jakąś spójną politykę imigracyjną? Nie, ponieważ polityka imigracyjna stała się zakładnikiem polityki bieżącej. Czy należy ją pilnie stworzyć? Oczywiście. Ale nie da się o niej myśleć na serio bez kluczowego elementu, który jak dotąd w rozmaitych rozważaniach na temat demografii był pomijany. 

Do czego potrzebna nam Polska?

Oto on: zanim zaczniemy zastanawiać się, po co Polska jest potrzebna tym, którzy do niej przybywają i którzy mogliby ją wybrać, zastanówmy się nad tym, do czego jest potrzebna nam, Polakom. Z tego punktu widzenia dostrzeżemy, że kryzys demograficzny wbudowany został w fundamenty III RP niczym ładunek wybuchowy i od samego początku jej istnienia rozpoczęło się długie odliczanie do eksplozji.

Polacy bowiem nie zadali sobie po 1989 r. podstawowego pytania: po co Polska istnieje i jaka w związku z tym ma być? Polska historia toczyła się rozpędem, transformacja nie była nowym początkiem, tylko właśnie dokładnie tym, co oznacza to słowo: toksyczny materiał wyjściowy, jakim była PRL, został użyty do budowy nowego gmachu. Gmach niby jest nowy, ale toksyny pozostały. Nie bez powodu taki wielki spontaniczny entuzjazm budzą obchody rocznicy 11 listopada 1918 r., a tak mały – rocznicy 4 czerwca 1989. Tymczasem trzeźwe spojrzenie na naszą historię i na geopolitykę, nawet w czasach chwilowego „końca historii” (czy jak chcą inni: „pauzy strategicznej”), zmusiłoby Polaków do powrotu do prawd podstawowych. Jeśli chcą istnieć jako naród, jeśli chcą mieć przyszłość, Polska nie tylko musi istnieć, ale musi być silna. Albo będzie mocarstwem (na swoją miarę), albo jej nie będzie. Trzeciej drogi nie ma, nie jest nią pomysł rozpłynięcia się w jakiejś nieokreślonej europejskiej tożsamości, nie jest nią koncepcja protektoratu niemieckiego czy kraju stowarzyszonego z Rosją. 

Teraz dochodzimy do paradoksu, którego nie rozumieją ci, którzy zwalczają koncepcję wielkiej i silnej Polski jako wykluczającą i nacjonalistyczną. Otóż to właśnie wtedy, gdy Rzeczpospolita jest silna, stanowi wielką atrakcję nie tylko dla tych, którzy chcą wejść z nią w sojusze, ale także dla tych, którzy chcą być jej obywatelami. Nawet obciążona licznymi grzechami II Rzeczpospolita emanowała światłem na tyle mocnym, że Marian Hemar, Żyd ze Lwowa, mówił o sobie, że jest „Polakiem ochotniczym”, nie z poboru, ale z wyboru. Ta niezwykła siła polskości sprawiła, że syn saksońskiej hrabianki spod Berlina, Joseph von Unruh, stał się w dorosłym życiu wielkim bohaterem walki o polską niepodległość jako Józef Unrug, a gdy kapitulował przed hitlerowcami, zażądał, by mówili do niego po polsku, deklarując: „Jestem polskim oficerem i wyrzuciłem z pamięci język niemiecki”. 

Polscy ochotnicy

Polacy i Polki będą chcieli mieć dzieci, gdy ujrzą przed sobą bezpieczną przyszłość. Polacy spoza Polski zechcą do niej powrócić, gdy zapewni im nie gorsze, lecz lepsze niż w obcych krajach traktowanie. A nie-Polacy zechcą zostać obywatelami nowej Rzeczypospolitej, gdy będzie ona emanowała siłą gospodarczą, militarną i kulturową. Zechcą być Polakami ochotniczymi, gdy zagwarantujemy im wolności, damy równość wobec sprawiedliwego prawa i nadzieję na lepszą przyszłość. A to znaczy, że najpierw sama Polska musi się stać krajem, w którym panują wolności, sprawiedliwe prawo i jest nadzieja na lepszą przyszłość dla każdego, kto akceptując zasady ustanowione przez gospodarza, zechce wraz z nim taką przyszłość budować. Zamiast kłócić się o to, kto otworzył więcej żłobków, pomyślmy o tym, kto jaką przyszłość i jaką Polskę chciałby zbudować. To tam znajdziemy klucz do demografii.


Piotr Gociek – pisarz, publicysta, krytyk, związany z tygodnikiem „Do Rzeczy” i portalem Literacki.com.pl; gospodarz kanału YT „Piotr Gociek Zaprasza”. Właśnie ukazała się jego nowa książka „Milczenie Łazarza”.

Autor: Piotr Gociek

Źródło: Gazeta Polska Codziennie

Wesprzyj niezależne media

W czasach ataków na wolność słowa i niezależność dziennikarską, Twoje wsparcie jest kluczowe. Pomóż nam zachować niezależność i kontynuować rzetelne informowanie.

* Pola wymagane