Sędzia Kamil Zaradkiewicz obejmując przejściowo obowiązki Pierwszego Prezesa Sądu Najwyższego wykonał dwa gesty, na które czekaliśmy od 1989 r. – usunął portrety prezesów z czasów komunizmu i wydał oświadczenie: „nadszedł czas, iż kilkadziesiąt lat od odzyskania przez Rzeczpospolitą suwerenności sądownictwo uwolni się od piętna haniebnego dziedzictwa zbrodni sądowych i bezmiaru niesprawiedliwości, z którymi dotychczas się nie rozliczyło”. W odpowiedzi Gazeta Wyborcza, wzorując się na metodach człowieka, którego jej naczelny nazwał niegdyś człowiekiem honoru, urządziła mu Akcję Hiacynt – pisze dla portalu Niezależna.pl Piotr Lisiewicz.
Co charakterystyczne, oba odważne gesty sędziego Zaradkiewicza spowodowały najpierw zamilknięcie przeciwników zmian w wymiarze sprawiedliwości. Nie spotkały się one z niemal żadną odpowiedzią. Bo każda byłaby dla nich niekorzystna, odsłaniałaby istotę sporu – dziedzictwo komunizmu kontra sprawiedliwość.
Coś próbował mówić były rzecznik sądu, ale wyszedł jaskrawy idiotyzm. „Czy mamy podtrzymywać mit, że Polacy to był naród samych bohaterów i udawać, że ci którzy błądzili lub świadomie czynili zło nigdy nie istnieli?” – pytał w wypowiedzi dla Onetu sędzia Michał Laskowski. I dodawał, że „trzeba mówić zarówno o rzeczach chwalebnych, jak o złych”.
Odpowiedź jest prosta, mówieniem prawdy o złych rzeczach jest właśnie zdjęcie ze ścian portretów ludzi niegodnych patronować sądowi niepodległego państwa. A dotychczas, w sądzie którego rzecznikiem był Laskowski, ludzi czyniących zło stawiano za przykład sędziom, poprzez wywieszanie ich wizerunków.
Skoro sędzia Laskowski zaleca, żeby o nich mówić, to ja bardzo chętnie. Wśród komunistycznych prezesów, których portrety usunięto, znalazł się portret Wacława Barcikowskiego, prezesa z czasów stalinowskich, z lat 1945-1956. Był on w 1947 r. autorem tekstu będącego manifestem stalinowskich zmian w wymiarze sprawiedliwości, zatytułowanego „Niebezpieczeństwo tradycjonalizmu i rutynizacji w wymiarze sprawiedliwości”. Tradycjonalistami mieli być właśnie sędziowie przeciwni komunistycznym porządkom. Barcikowski tak charakteryzował owego przedwojennego sędziego:
Tradycja i rutyna czynią zeń często wstecznika nie zdążającego za rydwanem czasu. A trzeba spojrzeć rzeczywistości w oczy, najwspanialszy postęp wydaje się "brutalnym naruszeniem" "pięknych tradycji przeszłości".
Wacław Barcikowski to dziadek Andrzeja Barcikowskiego, byłego pracownika KC PZPR, szefa ABW za rządów Leszka Millera, a po objęciu władzy przez Donalda Tuska członka Rady Konsultacyjnej ABW.
Gazeta Wyborcza nie podjęła więc rękawicy, jaką byłaby dyskusja z sędzią Zaradkiewiczem na temat tego, dlaczego jej zdaniem portret stalinowskiego sędziego powinien wciąż wisieć na honorowym miejscu w Sądzie Najwyższym albo czy ma on racje w sprawie braku rozliczenie komunizmu w sądach. Zamiast tego opublikowała rynsztokowy tekst, sugerujący jakiej orientacji seksualnej jest sędzia. Cóż, kto z kim przestaje, takim się staje. Skoro Adam Michnik nazwał się niegdyś Czesława Kiszczaka, mimo że był organizatorem wymierzonej w homoseksualistów Akcji Hiacynt, człowiekiem honoru, to czemu miałby się brzydzić jego metod?
I coś na puentę: historia ta pokazuje, że jedyną skuteczną metodą walki z postkomunizmem, są działania bezkompromisowe, takie jak to, które podjął sędzia Zaradkiewicz. W sprawie rozliczania komunizmu, prawda jest zero-jedynkowa i należy ją wypowiadać jasno. Wtedy tamta strona musi albo milczeć, albo zniżać się do poziomu rynsztoka. W jednym i drugim przypadku zwiększając skuteczność walki z postkomunizmem i przyspieszając własny upadek.