Wyszukiwanie

Wpisz co najmniej 3 znaki i wciśnij lupę
Polska

KOnanie ochrony zdrowia. Wołodźko: Władza chce umknąć sprzed celownika

Zaskakujące dla wielu zastąpienie Izabeli Leszczyny Jolantą Sobierańską-Grendą na stanowisku minister zdrowia ma wyraźny polityczny kontekst. Zastąpienie postaci mocno kojarzonej z Koalicją Obywatelską „bezpartyjnym fachowcem” ściąga polityczne odium z pogrążonej w finansowym kryzysie ochrony zdrowia. Ale to nie kłopoty pacjentów, lecz Leszczyna zniknęła jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Bomba nie została rozbrojona. Przeciwnie – grozi nam KOnanie służby zdrowia. A władza chce umknąć sprzed celownika opinii publicznej - pisze Krzysztof Wołodźko w "Gazecie Polskiej".

W ostatnich miesiącach wydawało się, że w publicznej ochronie zdrowia jest naprawdę źle. Właśnie się okazuje, że to nieprawda. Jest gorzej niż źle, jest więcej niż fatalnie. Nikt już nie ma wątpliwości, że grozi nam poważna zapaść całego systemu zdrowia. Pacjenci być może jeszcze tego nie czują – dopóki w mniejszej miejscowości da się pójść do przychodni, zrobić zabieg czy operację „na NFZ” w okolicznym mieście, przeczekać swoje w kolejce na SOR, do pobrania krwi albo do specjalisty. Wszyscy wiemy, że system mocno zgrzyta, że czasem chce się kląć, a czasem płakać, ale dotąd jakoś się udawało wyrwać poważnym kłopotom zdrowotnym albo i kostusze. 

Problemy pacjentów. Tragedia czy statystyka?

Jeszcze przed pandemią, dzięki konsekwentnej polityce Prawa i Sprawiedliwości, zwiększającej nakłady na ochronę zdrowia i zapewniającej wzrost liczby absolwentów szkół medycznych, wydawało się, że najgorsze mamy za sobą. Pandemia pokazała mocne i słabe strony rodzimego systemu zdrowia (odsyłam do wywiadu z Marią Liburą z kwietniowego numeru „Nowego Państwa”), dobrze funkcjonował pilotażowy program centrów zdrowia psychicznego. A później przyszły kampania wyborcza 2023 roku, obietnice bez pokrycia Koalicji Obywatelskiej, Nowej Lewicy i Polski 2050. Szymona Hołownię niejeden rozzłoszczony pacjent i dziś chciałby wytarmosić za uszy za paplaninę o lekarzach-specjalistach, którzy zatroskani będą dzwonić do Polaków z pełnym troski pytaniem o zdrowie. Powiedzieć, że złotą polską jesienią 2025 roku rzeczywistość w ochronie zdrowia skrzeczy, to nic nie powiedzieć. 

„Według prognoz, w Narodowym Funduszu Zdrowia w 2025 roku zabraknie 14 mld złotych – poinformowała w środę minister zdrowia Jolanta Sobierańska-Grenda. Luka w budżecie NFZ w przyszłym roku będzie jeszcze większa” (Interia.pl) – to typowe październikowe nagłówki nawet w mainstreamowych mediach. Nawet sprzyjające Donaldowi Tuskowi media nie mogą udawać, że potężniejący deficyt budżetowy jak czarna dziura zasysa kolejne obszary polityki społecznej państwa rządzonego przez Koalicję Obywatelską. Niestety, w tej sprawie sprawdza się parafraza   powiedzenia, najprawdopodobniej niesłusznie przypisywanego Józefowi Stalinowi: jeden martwy pacjent to tragedia, tysiące i dziesiątki tysięcy – to statystyka. A filozofia „pieniędzy nie ma i nie będzie” zawsze działa jak bomba z opóźnionym zapłonem. Dopóki premier może liczyć na parasol ochronny ze strony najróżniejszych Wojewódzkich, „wtykaczy” psiego g...a w polską flagę, będzie też mógł z miedzianym czołem wymigiwać się od odpowiedzialności za nieudolne rządzenie. 14 brakujących miliardów złotych to dla znakomitej większości ludzi jakaś abstrakcja. I źródło racjonalizacji: „Może nas to nie dotknie”. 2025 rok zbliża się ku końcowi, pacjenci doczołgają się jakoś do następnego roku. Wtedy dopiero może się okazać, że na drzwiach u lekarza, do których chcieli zapukać, wisi kartka: „konsultacja / diagnoza / zabieg / operacje odwołane”. Odwołane raz na zawsze! A prywatnie? Owszem, można spróbować prywatnie, tylko proszę najpierw się upewnić, czy panią/pana na to stać.

Podkarpacie sam na sam z gruźlicą

A może nie trzeba czekać do przyszłego roku? Właśnie okazało się, że oddział gruźlicy na Podkarpaciu  (SPZOZ Szpital Chorób Płuc im. św. Jana Pawła II w Górnie) zmuszony jest przestać przyjmować pacjentów. Co prawda gruźlica w Polsce podlega obowiązkowemu leczeniu, ale nic nie działa tak dobrze jak znana zasada, którą w przebłysku dawno już niedoskwierającego mu geniuszu sformułował Lech Wałęsa: „Stłucz pan termometr, nie będziesz miał pan gorączki”. W tej sprawie pasuje jak ulał: Narodowy Fundusz Zdrowia nie zapłaci świadczeniodawcom za „nadwykonania”: od połowy października obowiązują ograniczenia w przyjmowaniu nowych pacjentów, a od 1 listopada przyjęcia mają być wstrzymane. 

Gruźlica, straszliwa choroba towarzysząca ludzkości od wieków, niszcząca tłumy bezimiennych ofiar i geniuszy takich jak Fryderyk Chopin, będzie w Polsce zbierać coraz większe żniwo, bo „pieniędzy nie ma i nie będzie”. Koalicja Obywatelska cofa nas o stulecie w cywilizacyjnym rozwoju. Brzmi to może bombastycznie, ale jest tragiczne. Tym bardziej że według danych Instytutu Gruźlicy i Chorób Płuc tylko w 2024 roku zgłoszono w Polsce blisko 4 tys. tego rodzaju zachorowań, z czego zdecydowana większość to gruźlica płuc. Wątpię jednak, że TVP w likwidacji albo kilka innych ośrodków medialnych zacznie się gwałtownie i ostentacyjnie użalać nad ludźmi, którzy będą pluli krwią i wykasłają płuca za tych rządów. Gdyby takie rzeczy działy się za czasów prawicy, temat mógłby liczyć na najlepiej pozycjonowane miejsca na polskojęzycznych portalach i prime time w polskojęzycznych telewizjach. Poza tym dziś władza pracuje usilnie nad wzmacnianiem medialnej cenzury – przerażonym gruźlikom i lekarzom już dziś radzę, by uważali, co na ten temat planują pisać w social mediach. 

Spokojnie, to tylko reorganizacja!

Ktoś powie, że Podkarpacie to żadne zmartwienie dla tej władzy. Ludziom z regionu, który „źle głosuje”, można zamykać szpitalne oddziały – podobna logika sprawdza się przecież w przypadku Kolei Plus („Władza niszczy Kolej Plus. Głupota czy premedytacja?”, „GP” nr 38, 17 września 2025). Ale co zrobić z Krakowem, miastem, gdzie rządzi polityk Platformy Obywatelskiej Aleksander Miszalski? Nie dalej jak w połowie października przed Dziecięcym Szpitalem Uniwersyteckim w stolicy Małopolskiej odbył się protest zaniepokojonych mieszkańców. Chodzi o nagłe, choć ciche „zniknięcie” Oddziału Chirurgii Rekonstrukcyjnej i Leczenia Oparzeń. Szpital przekonuje, że właściwie nic się nie zmieniło (ot, reorganizacja), ale rodzice chorych dzieci ani trochę w to nie wierzą. „Jako rodzice czujemy się osamotnieni, bo oddział zniknął po cichu, a dla nas i naszych dzieci to szansa na specjalistyczne leczenie tu, w Polsce, a nie za granicą – po zorganizowaniu kosztownych zbiórek. Niektóre z dzieci pozostają bez alternatyw dalszego leczenia, nawet komercyjnego – zwłaszcza te po głębokich poparzeniach. A procesy leczenia rekonstrukcyjnego są często rozłożone na miesiące i lata” – tłumaczyli „Gazecie Krakowskiej” rozgoryczeni opiekunowie chorych dzieci. 

Konsekwencje zmian dotkliwie uderzają w małych pacjentów i ich rodziny: są odsyłani do innych szpitali, nieraz oddalonych o setki kilometrów od miejsca zamieszkania. Zaniepokojeni rodzice boją się, że „proces kontynuacji leczenia jest pod znakiem zapytania”. I w emocjach dodają: „Nie wspominając już o kolejkach w innych ośrodkach! Wolne terminy na oddziale chirurgii plastycznej dla dzieci w szpitalu Rydygiera to kwiecień 2028 roku!!!”. Uniwersytecki Szpital Dziecięcy w Krakowie to jedna z największych pediatrycznych placówek w kraju: pracuje tam około 2,4 tys. personelu, całość to ponad 20 oddziałów i 30 poradni, szpital dysponuje ponad 400 łóżkami. To przekłada się na około 35 tys. hospitalizacji i 170 tys. porad rocznie. Wszystko wskazuje na to, że zwolnienia uznanych medyków i reorganizacja biorą się także z szukania oszczędności. A co z dalszym losem chorych dzieci, które szukają zdrowia i nadziei na przyszłość? „Teraz najbliższym ośrodkiem, który może leczyć naszego syna, jest Filadelfia w USA. Rodziców na to nie stać, bo koszty są ogromne, liczone w milionach złotych” – mówił Polsatowi zbulwersowany pan Łukasz, tata Mikołaja.

W 2026 roku takich opowieści, tragicznych historii będzie przybywać. Czarna dziura w budżecie państwa zassie, co się da. Jeśli prawdą jest, że władza szykuje się do przedterminowych wyborów na wiosnę nadchodzącego roku, trudno się dziwić, że „odpolityczniono” resort zdrowia. Zniknęła Izabela Leszczyna ze swoją magiczną różdżką, której jedyny działający czar to „żeby nic nie było”. A „bezpartyjny fachowiec” Jolanta Sobierańska-Grenda po prostu zgasi światło nad publiczną ochroną zdrowia. Na psa urok, nadchodzi czas znachorów!

Źródło: Gazeta Polska