Wyszukiwanie

Wpisz co najmniej 3 znaki i wciśnij lupę
Polska

Dlaczego Polacy coraz rzadziej decydują się na dzieci? Demograf o dramatycznej dzietności w Polsce

Nie ma tygodnia, by w mediach konwencjonalnych czy społecznościowych raz po raz nie pojawiały się dyskusje dotyczące dramatycznie niskiego poziomu dzietności w Polsce, którego współczynnik wynosi obecnie 1,09. Konserwatyści biją na alarm, że państwo powinno pochylić się nad tym problemem i "coś zrobić". Nikt nie ma jednak pomysłu, jak skutecznie zwiększyć liczbę narodzin w Polsce. Portal niezalezna.pl zapytał prof. Krystynę Iglicką, ekspertkę w zakresie demografii i ekonomii, co wpłynęło na obecną sytuację i kiedy należy spodziewać się jej poprawy.

Demografia i spadająca dzietność to ostatnio niezwykle modny temat. Zgodnie z raportem "Stan młodych 2025", główną przyczyną, dla której młodzi w wieku 18 - 29 lat nie chcą mieć dzieci (ani teraz ani w przyszłości) jest deklarowana niechęć do maluchów. Aż 18% "zetek" w ogóle nie planuje zakładać rodziny. Odpowiedź taką zaznaczyło aż 39% młodych. Jest się czym martwić?

Nie wydaje mi się przede wszystkim, że młodzi przestali lubić dzieci. Deklaracje z raportu są dla mnie niewystarczające. Aby odkryć, co kryje się pod tą deklarowaną niechęcią, trzeba by głębiej "pokopać", bo zadane w tym badaniu pytania nie odkryją przed nami stanu rzeczy. Czynników decydujących o spadającej dzietności szukałabym mimo wszystko gdzieś indziej.

Jest jednak faktem, że młode pokolenie, które przeżyło pandemię i obserwowało funkcjonowanie swoich rodziców w zamknięciu, zauważyło, ile trzeba się nagimnastykować w kwestii opieki i organizowania życia w warunkach nietypowych. Na długi czas wszyscy zostali pozbawieni możliwości wychodzenia z domu i socjalizowania się, wiele osób w pandemii wręcz odchodziło od zmysłów z niepokoju o przyszłość. Na wszystkich zresztą oddziaływało wtedy poczucie zagrożenia - to był ogromny strach, który miał wymiar globalny, bo pandemia dotknęła cały świat. Nie było nawet dokąd uciekać. To wpłynęło na kondycję młodych ludzi nie tylko w Polsce. Pandemia doprowadziła do tego, że młodzi chcą się teraz nieco nacieszyć życiem i napawać normalnością. Chcą uciec od tak strasznych problemów, jakie w pandemii mieli ich rodzice.

Skoro zaś jesteśmy przy perspektywie globalnej, to z moich obserwacji wynika, że raz w modzie są hasła depopulacyjne, a po nich przychodzą zachęcające do posiadania dzieci. Obecnie ewidentnie żyjemy w erze piewców globalnej depopulacji, co przejawia się w najróżniejszy sposób.

Abstrahując zresztą od teorii spiskowych, widać, że spadki dzietności - raz słabsze, raz silniejsze - notowane są na całym świecie.

To, że pandemia wpłynęła na spadek dzietności, to przyznam, ciekawy dla mnie wniosek. Pandemia zaczęła się przecież ponad 5 lat temu!

Kiedy rozmawiam z młodymi ludźmi - studentami w wieku około 20 lat - często słyszę, że było to dla nich straszne doświadczenie i przerażający czas, istny horror. Tym młodym ludziom bardzo dużo zabrano na tym najwcześniejszym etapie dorosłości. Oni tymczasem właśnie wchodzą w wiek prokreacyjny.

Nawiasem mówiąc, w raporcie "Stan młodych 2025" warto zerknąć na opinie młodych o szkole. Najbardziej pozytywnie szkoła oceniana była przez tych, którzy nie doświadczyli nauczania zdalnego - czyli przez starsze "zetki". Natomiast ci, którym przytrafiła się szkoła w wydaniu wirtualnym, uważali, że szkoła była nudna i przestarzała.

Na pocieszenie powiem, że jest jednak w demografii ogólna tendencja opóźniania się pewnych istotnych wydarzeń życiowych, takich jak zawieranie małżeństwa czy urodzenie pierwszego dziecka. Dziś mają one miejsce średnio około 30. roku życia. Może zatem jeszcze to młode pokolenie "ochłonie" po pandemicznej traumie?

Jednak problem ze spadającą dzietnością notowany był jeszcze przed pandemią.

Na podstawie badań, od których zaczęła się nasza rozmowa, nie można jednoznacznie stwierdzić, co jest przyczyną niskiej dzietności Polaków.

Natomiast faktem jest, że wiele instrumentów mających na celu wzrost liczby urodzeń po prostu nie spełniło swoich zadań i pokładanych w nich nadziei.

W pandemii kłóciłam się z osobami, które prezentowały pogląd, że w wyniku podniesienia kwoty 500+ powtórzy się sytuacja ze stanu wojennego, kiedy to odnotowany został wzrost liczby urodzeń. Różnica jest taka, że stan wojenny był w pewnym sensie chwilowy i podyktowany decyzjami politycznymi.

Istniały jakieś możliwości ucieczki - na emigrację zewnętrzną lub wewnętrzną. Tymczasem przed COVID-19 nie było dokąd uciekać. Było to zjawisko globalne i w jakiś sposób zarządzane: obostrzenia trwały nieco za długo, żeby nie odcisnęło to poważnego piętna na psychice ludzi i nie spowodowało ciągłego poczucia zagrożenia.

Skoro zresztą jesteśmy przy bezpieczeństwie, musimy zauważyć, że jest ono kluczowe, by podjąć decyzję o rodzicielstwie. 

Rzeczywiście, nikt nie wiąże w pierwszym odruchu indywidualnego dla każdego człowieka odczucia strachu ze spadającą dzietnością.

Ale przecież to myślenie zdroworozsądkowe! Zagrożeń jest obecnie bardzo dużo. Choćby inflacja sprawia, że w wielu przypadkach rodzice nie są w stanie pomóc swoim dzieciom wchodzącym w dorosłość, bo wszystko dużo kosztuje i trudno wysupłać środki na takie wsparcie finansowe. Młodzi tymczasem nie mają przecież zazwyczaj własnych oszczędności, za to napotykają wiele problemów na rynku pracy. Jak przeżyć samodzielnie w takich warunkach?

Czasem mam wrażenie, że dzisiaj na populacjach ludzkich prowadzone są jakieś ćwiczenia, nie wiadomo w jakim celu. Szukam jakiegoś modus operandi dla wszystkich, którzy zarządzali i informowali o pandemii, wojnach, nadchodzącej III wojnie światowej i ogólnoświatowych zagrożeniach.

Wystarczy włączyć telewizor czy zajrzeć na dowolny portal informacyjny czy społecznościowy - non stop jesteśmy bombardowani negatywnymi wiadomościami o zagrożeniu bezpieczeństwa. W minionej kampanii było to szczególnie nasilone zjawisko, ale nawet i w okresie ogórkowym dramatyzmu nie brakuje: jak nie "arktyczne mrozy" to "afrykańskie upały"; fala nowotworów; zagrożenia żywnościowe; kataklizmy... Zero pozytywów.

Spadająca dzietność dotyczy również starszych roczników, nie tylko "zetek". Przecież oni również mogliby zakładać rodziny lub decydować się na więcej dzieci. Co poszło nie tak?

Kiedyś Polacy decydowali się na dzieci na emigracji. Kiedy wstąpiliśmy do Unii Europejskiej, przed młodymi otworzyły się nowe możliwości: można było skorzystać z zasiłków i zdobyć pracę o wiele lepiej płatną niż w Polsce. To sprawiało, że Polscy demograficznie realizowali się na obczyźnie.

Równocześnie na emigrację decydowało się wtedy mnóstwo młodych z wyżu demograficznego z pierwszej połowy lat 80. W rezultacie powstała pewna wyrwa, bo ich dzieci też raczej nie będą się decydować na założenie rodziny w mniej znanej im Polsce.

Tę lukę zakopaliśmy nieco dzięki napływowi ludności z Ukrainy, który miał miejsce jeszcze za rządów Prawa i Sprawiedliwości. Dziś jednak nie mówi się o tym tak chętnie, bo nastroje zmieniły się na bardziej antyimigracyjne. Rodzi się u nas jednak trochę dzieci ze związków polsko-ukraińskich. Przyjechali do nas również młodzi ludzie. Ich jednak należałoby oddzielnie zbadać w kwestii postaw co do posiadania dzieci.

Przyznam, że w social mediach znalazłam się w bańce informacyjnej, gdzie temat spadającej dzietności jest bardzo modny. Napędza całą kampanię nienawiści do kobiet i to je obarcza winą za niską dzietność. Chciałoby się zaprotestować, ale i z tego raportu wynika, że przede wszystkim niechętne posiadaniu dzieci są młode kobiety, chociaż częściej wchodzą w związki. Co może popychać je do takiego rodzicielskiego sceptycyzmu?

Być może jest tak, że kobiety są po prostu trochę bardziej odpowiedzialne? Aby założyć rodzinę, kobieta musi czuć się bezpiecznie - i fizycznie, i ekonomicznie. Musi być pewna, na czym stoi i mieć poczucie bezpieczeństwa w związku z mężczyzną, którego sobie wybierze. Wiele do powiedzenia ma też biologia, która też w dużej mierze warunkuje, jak łączymy się w pary, co zostało potwierdzone w licznych badaniach.

Na spadek dzietności przekłada się również bardzo dobry dostęp do antykoncepcji na całym świecie - może z wyjątkiem krajów głębokiego Trzeciego Świata.

Z drugiej strony mężczyznom również jest niezwykle trudno. Kulturowo wymaga się od nich na przykład, żeby zabezpieczyli swoją partnerkę i własną rodzinę finansowo. Niskie zarobki mężczyzny mogą też powodować frustrację i podkopywać ich gotowość do wejścia w rolę głowy rodziny. Tym bardziej, że ciągle jest luka płacowa pomiędzy płacami kobiet i mężczyzn. Fakt, nie jest ona jakaś znacząca, oscyluje w Polsce wokół ok. 6%, jednak nadal to w mężczyźnie upatruje się tego, kto będzie odpowiedzialny za byt rodziny. Musimy jednak pamiętać, że w sytuacji wysokiej inflacji, nawet jeśli sytuacja na rynku pracy nie jest bardzo dramatyczna, trudno jest cokolwiek oszczędzić.

Wracając jednak do deklaracji młodych co do sceptycyzmu w kwestii zakładania rodziny, uważam że trzeba po prostu poczekać, aż świat będzie przyjemniejszy. Na siłę nic nie da się z tym zrobić. Oczywiście bardzo ważne jest promowanie rodziny i pokazywanie jej w mediach w korzystnym świetle - że jest ważna, daje wsparcie i bliskość - jednak bez pozytywnego przekazu wyniesionego z domu trudno będzie nakłonić młodych do bycia rodzicami. A przecież przekaz rodzinosceptyczny może być niezwykle głęboko zakorzeniony w głowach młodych pokoleń. "Zetki" obserwowały zestresowanych rodziców w pandemii. Milenialsi byli świadkami katorżniczej pracy rodziców przy spłacie kredytów, tzw. "kultury zapieprzu", rozwoju korporacji, ale i doganiania świata jeśli chodzi o poziom życia. Dziś najbardziej obrywa klasa średnia. Trudno w takich warunkach dostrzec, jak nadzwyczajną wartość ma dziecko i rodzina, jeśli na co dzień walczy się po prostu o przeżycie.

Jan Paweł II zauważył, że żyjemy dziś w "cywilizacji śmierci" i to ona jest głoszona czy promowana - i myślę, że wszystko to, co zamyka się w tym określeniu, ma wpływ na niską dzietność.

Źródło: niezalezna.pl