Piątkowa konferencja prasowa Donalda Tuska przypominała niesforną "putinadę" - trzech ministrów wystąpiło przed swoim pryncypałem, podpisało świstek papierów dla PR-u, następnie wrócili do swoich zajęć, a szef rządu udzielił głosu tylko jednej redakcji - akurat prorządowej. W tym premier jest rzeczywiście dobry - w rzucaniu pustych hasełek, by zająć czymś media.
"Bez kozery powiem pińcset" - słynny cytat ze skeczu Bohdana Smolenia od razu przychodził na myśl, gdy widziałem coś, co miało przypominać konferencję prasową Donalda Tuska. Premier, po dłuższej, prawie dwutygodniowej nieobecności, wrócił do aktywności, by w mediach społecznościowych dopingować polskich sportowców na Igrzyskach Olimpijskich. Długo jednak nie wytrzymał i wrócił do tego, co stało się dla niego tym, czym sport dla kibiców - do straszenia wyborców PiS-em. Czymś trzeba byłoby przykryć rachunki grozy, niekorzystną z punktu widzenia obozu władzy dyskusję o hipotetycznym podniesieniu wieku emerytalnego czy niespełnionych obietnicach ze "100 konkretów".
Teraz opozycja ma oddać "uśmiechniętym" 100 mld złotych - ciekawe, że nie 88, ani nie 96 - uruchomiono też kilkuset kontrolerów, by dojeżdżać osoby, które do grudnia 2023 roku zajmowały stanowiska w instytucjach publicznych. Coś niespotykanego. Byłoby to faktycznie groźne, gdyby Donald Tusk był faktycznie Władimirem Putinem, ale na miejscu opozycji bym nie drżał i robił swoje. Przede wszystkim pytał, jak to możliwe, że Polska zmagała się z wysoką inflacją, była rozkradana, wszystko było fatalne, nawet rzeki ktoś celowo zatruwał - bacząc na słowa lidera Koalicji Obywatelskiej o Odrze - a jednocześnie na wszystko było ją stać? Teraz, gdy zmieniły się rządy, nie ma tygodnia, byśmy nie usłyszeli, że na coś może brakować pieniędzy, budżet nie jest z gumy, a Komisja Europejska objęła nas procedurą nadmiernego deficytu. To jak to jest? Można kraść 100 mld złotych i jednocześnie spełniać przedwyborcze, socjalne obietnice, a ci, którzy ścigają poprzedników, nie mają zamiaru wywiązywać się ze swoich deklaracji i mówią coś o złodziejach, tak? To kto tu jest złodziejem, drodzy Państwo w rządzie?
Jeśli premier Tusk chce rzeczywiście rozliczać, niech zacznie od swojego podwórka - choćby po lekturze wywiadu w "Gazecie Wrocławskiej" z dr hab. Alicją Bachmatiuk. To uczona, która porzuciła karierę zagraniczną, by pracować dla polskiej nauki i gospodarki. Zatrudniono ją za "mrocznych", "pisowskich" czasów, mimo że nie po drodze jej było ze Zjednoczoną Prawicą. Okazało się, że w instytutach naukowych, podlegających władzy, jest dużo gorzej, niż w ostatnich latach. Układziki, kolesiostwo, upolitycznienie z naciskami z góry w tle, ustawione konkursy - taka wyłania się prawda o Sieci Badawczej Łukasiewicz we Wrocławiu.
To kluczowe zdanie Bachmatiuk: "To jest mój protest wobec niegodziwości. To po prostu bardzo niesprawiedliwe. Nie tego się spodziewałam po zmianie władzy, myślałam, że będzie lepiej, a nie tak jak jest. Mówię prawdę, w każdym sądzie to powiem.(…) Mam dwie propozycje pracy za granicą i skorzystam z jednej z nich. Po prostu wyjadę dokądś, gdzie zostanę bezstronnie zweryfikowana, nie pod kątem politycznym. Liczyć się będzie mój dorobek i potencjał, fakt, że coś dla nauki mogę jeszcze zrobić".
Ale Tusk niczego w tej sprawie nie zrobi. Bo nie chodzi mu o standardy, moralność, dbałość o finanse publiczne, o nauce nie wspominając. Zależy mu tylko na zemście za 8 lat politycznych upokorzeń i zarzutów dla politycznych kompanów. Tylko Polski szkoda.