Ten mężczyzna nie wyglądał mi na członka rady nadzorczej. Raczej to jakiś wynajęty ochroniarz - mówi już po wyjściu ze szpitala poseł PiS Joanna Borowiak, relacjonując starcie z nasłanymi do Telewizji Polskiej "silnymi ludźmi".
Od kilku godzin trwa siłowe przejmowanie Telewizji Polskiej, innych mediów publicznych i Polskiej Agencji Prasowej. Najgoręcej jest przy ul. Woronicza. Tam, na skutek działania „silnego człowieka”, doszło do fizycznych przepychanek.
Ucierpiała poseł Prawa i Sprawiedliwości Joanna Borowiak. Po konfrontacji z nieznanym mężczyzną, polityk udała się do szpitala. Po wyjściu, udzieliła komentarza Telewizji Republika.
- Kiedy próbowaliśmy grupą posłów wejść z interwencją poselską, pewien silny pan zagrodził nam drogę do sekretariatu prezesa TVP. Brutalnie szarpał posłów. Byłam na pierwszej linii, zostałam przygnieciona drzwiami. Cudem udało mi się nie złamać ręki - mówiła.
Przyznała, że „obrażenia były na tyle dotkliwe, że zdecydowałam się wezwać służby medyczne”.
Pytana o personalia napastnika, odparła:
„nie znam personaliów tego człowieka. Wnioskowałam do panów policjantów, którzy przyjechali na miejsce zdarzenia, żeby jak najszybciej wylegitymowali tego pana. Wskazałam dokładnie miejsce, w którym się znajduje”.
- Ten mężczyzna nie wyglądał mi na członka rady nadzorczej. Raczej to jakiś wynajęty ochroniarz - dodała.
Zdaniem Borowiak „trudno się dziwić, że takiego zamachu dokonuje koalicja 13 grudnia”. - To koalicja chaosu i zemsty, a duża część ich wyborców tego oczekuje – podsumowała.