Plan opozycji dotyczący przejęcia większości parlamentarnej spalił na panewce. Dziś rozgoryczony Włodzimierz Czarzasty z SLD przyznał, że "Gowin miał być marszałkiem Sejmu", a do tego "miał gwarantować rozwalenie rządu PiS". Brzmi znajomo? Taki właśnie scenariusz, polegający na wmanewrowaniu Gowina w odsunięcie Zjednoczonej Prawicy od władzy, jeszcze niedawno przedstawiała w "Gazecie Polskiej Codziennie" redaktor Dorota Kania.
W przypływie szczerości dziś rano lider SLD przyznał wprost, że sytuacja z głosowaniem sejmowym w sprawie wyborów korespondencyjnych miała wyglądać trochę inaczej.
- Naiwni są ci, którzy myśleli, że dogadają się z Gowinem i osiągną następujące cele: po pierwsze miała być odrzucona dzisiaj ustawa o głosowaniu korespondencyjnym dzięki Gowinowi. Nie została odrzucona. Po drugie miały być przesunięte o rok wybory, bo Gowin to obiecał. Nie zostały przesunięte. Po trzecie, miał być wprowadzony stan klęski żywiołowej. Nie został wprowadzony. Po czwarte Gowin miał być marszałkiem Sejmu. Nie został marszałkiem Sejmu. Gowin miał gwarantować rozwalenie rządu PiS. Nic się takiego nie stało. Tak kończą się rozmowy z Gowinem
- powiedział Włodzimierz Czarzasty.
Okazuje się więc, że opozycja mogła chcieć wyręczyć się Jarosławem Gowinem i jego posłami w celu rozbicia sejmowej większości Zjednoczonej Prawicy. Sytuacja z wyborami prezydenckimi mogła być tu tylko pretekstem, a w tle byłoby stanowisko marszałka Sejmu.
O tym scenariuszu już 27 kwietnia w "Gazecie Polskiej Codziennie" pisała redaktor Dorota Kania.
- Kto stoi za Jarosławem Gowinem? Czy tylko ego czy coś a raczej ktoś? Po analizie jego działań z ostatnich tygodni, po przeciekach do mediów można przypuszczać, że jest to zorganizowana akcja, której celem jest odsunięcie Zjednoczonej Prawicy od władzy i zablokowanie zmian w sądownictwie
- czytaliśmy.
- Teraz, znając przebieg ostatnich zawirowań politycznych, coraz bardziej zrozumiale staje się żądanie Jarosława Gowina, który chciał dla siebie funkcję marszałka sejmu. Gdyby tak się stało, w momencie zakończenia kadencji Andrzeja Dudy to właśnie marszałek sejmu zostałby pełniącym obowiązki prezydenta. Przecież znamy już taką sytuację - dokładnie dziesięć lat temu, po katastrofie smoleńskiej p.o. prezydenta został Bronisław Komorowski, który po przyspieszonych wyborach został głową państwa. Marszałek wtedy zostaje p.o prezydenta, gdy urząd prezydenta jest nieobsadzony lub kiedy urzędujący prezydent nie może sprawować swoich obowiązków
- pisała wówczas Dorota Kania.
Wystarczyło kilkanaście dni, by Włodzimierz Czarzasty mimowolnie przyznał, że właśnie taki był "wyborczy plan" opozycji.